Na dwa głosy: „Assassin’s Creed”
8 min readCzy wreszcie udało się przenieść bogaty świat gier na kinowy ekran? Czy „Assassin’s Creed” zaspokoiło oczekiwania? W kolejnej odsłonie „Na dwa głosy” recenzujemy najnowsze dzieło Justina Kurzela, z Michaelem Fassbenderem w roli głównej.
Zuzanna Tanajewska: Informacja o planowaniu filmu na podstawie uniwersum gier „Assassin’s Creed”, rozbudziła we mnie nadzieję, że może wreszcie powstanie dobra ekranizacja świata gry. Bo, jak wiadomo, jeszcze nie było w kinie takiej produkcji, która zadowoliłaby zarówno fanów wirtualnych rozgrywek, jak i widzów nie-graczy oraz krytyków. Jednak teasery i zwiastuny szybko obniżyły moje oczekiwania.
Maciej Strąk: Mnie z kolei zwiastun urzekł. Bardzo rytmiczna muzyka i energiczne sceny rozbudziły nadzieje. Jednak z tyłu głowy coś mi mówiło, że ekranizacja sztandarowego produktu firmy Ubisoft okaże się gniotem. Tak było niemal z każdym filmem na podstawie gry, więc dlaczego nie miałoby być identycznie w tym przypadku? „Assassin’s Creed” to klasyczny przykład produkcji zrobionej dla szerokiej społeczności (bardzo, biorąc pod uwagę, że film jest od 12 roku życia), gdzie reżyser próbuje zmieścić zbyt wiele treści w zbyt krótkim czasie. Skutkuje to niemalże absolutnym niezrozumieniem zabiegów fabularnych. Jako gracz bardzo szczątkowo orientowałem się w niekiedy zawiłej historii gry na srebrnym ekranie.
ZT: Właśnie! Znajomość gier niewiele pomagała w zorientowaniu się w fabule filmu, bo jest ona zbyt chaotyczna. W dużym skrócie. Tajemnicza korporacja Abstergo za pomocą specjalnej maszyny Animus potrafi odczytywać wspomnienia zapisane w ludzkim DNA. Poszukują oni Jabłka Edenu – artefaktu, umożliwiającego przejęcie władzy nad światem. Wiedzą, że jako ostatni miał go Aguilar – członek bractwa Assassinów w XV-wiecznej Hiszpanii – którego potomkiem jest Cal Lynch. I tak fabuła filmu skupia się głównie na wątku współczesnym, przeskakując niekiedy do wydarzeń z przeszłości.
MS: To co napisałaś brzmi chaotycznie, bo i chaotyczna jest historia świata przedstawionego. Na początek przyczepiłbym się do błahostki, ale na którą zwróciłem uwagę. Opisy filmu sugerują, że Callum Lynch (Michael Fassbender) jest barmanem i zostaje porwany przez firmę Abstergo. Tymczasem to nie „barowy” zostaje pojmany, a więzień skazany na śmierć (notabene w 2016 roku). Niby mała niespójność, ale „Assassin’s Creed” mija się nie tylko z zapowiedziami, ale i z grą bardzo często. Tak jak napisałaś, mamy wątek Jabłka Edenu, którego nagle wszyscy potrafią używać, ale nikt nie wie do końca jak działa. Twórcy filmu zupełnie zapomnieli, co było najlepszym punktem gry. Mam na myśli wcielanie się w przodka skrytobójców. Tymczasem główny bohater spędza w Animusie może 40 minut filmu, podczas gdy reszta to czcze rozmowy przeplatane bijatykami w czasie rzeczywistym – nuda.
ZT: A początkowo „współczesność” zapowiadała się intrygująco, ale ostatecznie interesująco nie było. Bohaterowie są jedynie zarysowani i głównie patrzą tajemniczo lub wygłaszają drętwe kwestie. W zasadzie nie wiadomo, co motywuje większość postaci. Jednak plusem dla mnie jest to, że Cal zauważał absurdalność sytuacji. Grając w gry chyba łatwiej nam jest zawiesić niewiarę i nie zauważyć jakiś nieścisłości, tymczasem widzowi jest trudniej. Szkoda tylko, że później główny bohater przechodzi nagłą przemianę, w zasadzie od tak. Natomiast jeśli chodzi o „przeszłość”, to po zwiastunie można było powiedzieć (cytując tekst z Monty Pythona) „Nobody expects the Spanish Inquisition”. Tymczasem po filmie można to zmienić na: nikt nie spodziewał się, że wątków w Hiszpanii będzie tak mało.
MS: Tak narzekamy na ten film, a nawet fabularnie miał jedną, mocną stronę. Mówię o przedstawieniu Animusa. Urządzenie jest większe, mniej „mobilne”, bardziej spektakularne i wiarygodniejsze dla mnie. O ile w grze główny bohater (barman Desmond) zwyczajnie kładł się na łóżku, był podłączany do urządzenia i wcielał się w przodka, o tyle tutaj jest to znacznie rozbudowana machina, gdzie użytkownik faktycznie się rusza. Co uzasadnia fakt, że z biegiem rozwoju historii Cal jest coraz sprawniejszy w walce. Szkoda tylko, że z czołowego produktu Abstergo, były więzień skorzystał tylko trzy razy, w których przeżywał krótkie, aczkolwiek energiczne sceny „batalistyczne”.
ZT: Dziwi mnie to, bo wydaje się, że reżyser Justin Kurzel udowodnił swoim poprzednim filmem („Makbet”, 2015), że potrafi przedstawić historyczne wątki. Jednak tam podstawą był znakomity dramat Szekspira, a w „Assassin’s Creed” ewidentnie zabrakło dobrego scenariusza. Zresztą jeśli piszą go aż trzy osoby (Michael Lesslie, Bill Collage, Adam Cooper), to zwykle nie wróży nic pozytywnego. Ciekawe, że reżyser ponownie zaprosił do współpracy ekipę z „Makbeta”: kompozytora Jeda Kurzela, operatora Adama Arkapawa, a także aktorów Michaela Fassbendera i Marion Cotillard.
MS: „Makbet” Justina Kurzela był kawałkiem naprawdę dobrego kina. Przyznam szczerze, że to właśnie z tego powodu nie spisałem „Assassin’s Creeda” na straty zanim go zobaczyłem. Bardzo dobrze, że reżyser zaprosił znanych sobie aktorów do kolejnej produkcji. Michael Fassbender pokazał kunszt nie tylko w adaptacji znanego dramaturga, ale i w chociażby „Zniewolonym” czy „Wstydzie”. Wraz z Marion Cotillard (znanej z genialnej roli w filmie „Niczego nie żałuję – Edith Piaf” z 2007 roku) tworzą naprawdę głębokie relacje między postaciami. Szkoda, że nie mogli pokazać swojego rzemiosła w pełnej krasie. O reszcie aktorów nie warto wspominać. Jeremy Irons wcielający się w rolę Rikkina wymaga wzmianki i właśnie wzmiankę dostał w tej recenzji.
ZT: Żałuję, że postacie drugoplanowe są takie nijakie. Maria (Ariane Labed) i Moussa (Michael Kenneth Williams) w zapowiedziach byli intrygujący, ale w filmie nie poświęcono im zbyt wielkiej uwagi. A aktorzy nawet jakby chcieli to nie mają okazji się popisać, poza choreografią walki. A wracając jeszcze do Fassbendera. Niezmiernie ubawiła mnie tak zwana „nieuzasadniona golizna”, czyli walka z gołą klatą, bo przecież to najlepsza zbroja. Cały czas myślałam, że to specjalny zabieg dla dziewczyn, które zostały zaproszone na film przez swoich chłopaków. Jakby twórcy filmu nie wiedzieli, to informuję, że dziewczyny też grają w gry. Ale nie będę narzekać, bo na Fassbendera zawsze miło popatrzeć.
MS: Nie pamiętam tych postaci. Były tak nieciekawe, że zapomniałem jak miały na imię. To nawet nie jest śmieszne. Co do gołej klaty pana Michaela to faktycznie płeć piękna mogła sobie popatrzeć. Jednakże w tym filmie o wiele lepszy efekt wizualny robiła scenografia i choreografie walk. Budynek Abstergo jest niemalże kropka w kropkę odwzorowany z gry „Assassin’s Creed Black Flag”. Ponadto wszystko tam jest sterylne, istnieje zachowany klimat takiej pseudo-kliniki badawczej. Widowiskowe cuda zaczynają się dziać w momencie, gdy Lynch wciela się w Aguilara. Wtedy dochodzi do spektakularnych starć, pościgów i miałkich kwestii dialogowych. Postacie tam mnie nie obchodzą, bo to wszystko tak ładnie wygląda. Choreografie z naprzemiennym użyciem pięści i broni białej wprawiały mnie w dobry nastrój. Wspinaczki niekiedy sprzeczne z prawami fizyki powodowały efekt „wow”. Naprawdę, jeżeli chodzi o mocną stronę tego filmu to właśnie wizualizacja.
ZT: Tak! Obawiałam się, że elementy parkour’u i freerun’u – tak ekscytujące w rozgrywce – w filmie będą nieciekawe. Na szczęście myliłam się i dostaliśmy efektowną akcję. Scenografia i stroje również były imponujące. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie słynny Skok Wiary – właśnie na to czekałam! Dodatkowym plusem była reakcja na skok, innowacyjnego w formie, Animusa. Poza tym, pierwsze co mi się kojarzy ze stroną wizualną „Assassin’s Creed” to kolory. Justin Kurzel postawił na podobny styl jak w „Makbecie” – zadymione/zakurzone przestrzenie, monochromatyczne kolory, światło podkreślające sylwetki.
MS: Nie ukrywam, że mam słabość do nałożonych tego typu filtrów jakie pokazał Kurzel. W przeciwieństwie do muzyki jaką tworzy jego brat. Nie lubię Jeda Kurzela jako kompozytora. Nie podobają mi się jego twory (w „Makbecie” miał jeden czy dwa dobre kawałki). W asasynach na srebrnym ekranie nie jest inaczej. Jeżeli nie potrafię sobie zanucić głównego motywu filmu po seansie, oznacza to, że byłem na chłamie pod względem audio. Tak było i w tym przypadku, muzyki najzwyczajniej w świecie nie słyszałem. Już częściej nuciłem sobie melodię z trailera.
ZT: Choć w „Makbecie” muzyka Kurzela mi pasowała, bo była ciężka i mroczna, to tu faktycznie jest mało charakterystyczna. Na seansie co prawda ją słyszałam, ale miałam wrażenie, że niektóre utwory już skądś znam. Brak zapadającego w pamięć tematu przewodniego jest rozczarowujący. Szczególnie jeżeli „Assassin’s Creed” zapowiada serię filmów – a sugeruje to niejednoznaczne zakończenie. Tylko pytanie, czy ktoś czeka na drugą część? To kolejny pomysł ze świata gry, który nie sprawdził się na kinowym ekranie. Okazuje się bowiem, że kilka dobrych momentów, parę smaczków dla fanów i świetna obsada, to nadal za mało, aby stworzyć satysfakcjonującą filmową historię.
MS: Film „Assassin’s Creed 2” będzie ponieważ zarobi na siebie. Widać to po frekwencji ludzi na premierze. Niestety nie wróżę serii dobrej przyszłości (i w grach i w filmach), ale co ja tam mogę wiedzieć. Myślę, że bolączką reżyserów robiących filmy o grach jest nadgorliwość. Chcą koniecznie zmieścić fabułę i gameplay w jednym seansie. To tak, jakby 120 godzin skrócić do 2 – nie da się. Nikt jeszcze nie znalazł złotego środka na tę patową sytuację, ale głęboko wierzę, że niedługo to nastąpi. Co się tyczy filmu, uważam, że był niezły z malutkim plusem. Nie rozumiałem tego co oglądam, ale równocześnie nie bawiłem się aż tak źle.
ZT: Zgadzam się. Może ratunkiem na te fabularne problemy byłoby zrobienie serialu, a nie filmu. Na pewno zyskałyby postacie, na rozbudowanie których w 108 minutach nie ma miejsca. Również wątki mogłyby być bardziej spójne i zrozumiałe dla nie-graczy. Ale to tylko gdybanie. W każdym razie, jeszcze nie straciłam nadziei na doczekanie się dobrej ekranizacji przygód z wirtualnego świata.