„Podaj Wiosło” po raz piąty, potem jeszcze razy sto!
6 min readPiąty festiwal „Podaj Wiosło” przeszedł do historii. Wyjątkowa, jubileuszowa edycja, która odbyła się w dniach 8-10 kwietnia, była pełna niespodzianek. Oczywiście tradycyjnie, Teatr Miniatura opanowały zdolne grupy improwizacyjne, widownię wypełniały raz po raz spontaniczne okrzyki i wybuchy śmiechu, a korytarze – entuzjastyczne rozmowy. Co wywołało tyle emocji w tym roku?
Przede wszystkim – premiery i debiuty. Choć może w przypadku impro „premiera” jest nie do końca pasującym słowem, bo w końcu każdy spektakl jest inny, każdy grany tylko raz. Ale to właśnie na jubileuszowym „Wiośle” zadebiutowało „Wiosełko”, czyli festiwal improwizacji dla dzieci. Impreza poprzedziła główny festiwal, a dla najmłodszych widzów improwizowały grupy: Peleton, Teatr Improwizacji Afront, wymyWammy oraz To Mało Powiedziane. Jedno jest pewne, dzieci dotąd nie widziały i nie słyszały tak zakręconych wersji bajek!
Pierwszy dzień „Podaj Wiosła” był właśnie wieczorem debiutów. Po raz pierwszy jednego festiwalowego dnia występowały same duety. Choć duet to pojęcie względne, bo dziewczyny, Gosia Różalska i Wiolka Walaszczyk, które tworzą Abordaż we Dwie, zaprosiły na scenę Michała Leję z Krakowa. I choć trudno się oprzeć wrażeniu, że to panie były górą w wymyślaniu gagów i błyskotliwych ripost, to ich towarzysz zaskakiwał raz po raz niekontrolowanym zachowaniem, (jak choćby bieg przez scenę z jękiem), którym rozbrajał i koleżanki z grupy, i publiczność. Jeszcze więcej kobiecej energii wytworzyły Dwie Siostry z Bydgoszczy. Dla potrzeb spektaklu przybrały imiona Monika i Mariola, i opowiedziały rodzinną historię tak zawiłą, że ku uciesze widowni same gubiły się już, kto jest kim. Pokazały jednak, że nie boją się żadnego działania na scenie, nawet namiętnego pocałunku, na który szczególnie zareagowali co niektórzy z męskiej części publiczności. Antymateria z Wrocławia natomiast zaprezentowała zabawne historie w trzech wymiarach – w Wałbrzychu, ale ostatecznie bez złotego pociągu, w prosektorium i w kurniku. Ten wieczór jednak należał zdecydowanie do Dwóch Panów z Wrocławia. Panowie umieją doprowadzić publikę do ataków śmiechu, oj umieją! W ich przypadku trzeba jeszcze dodatkowo docenić ich umiejętność obserwowania innych ludzi. W zawiłej damsko-męskiej historii każde westchnięcie, minę, foch i kłótnię odwzorowali tak wiernie, że mogli już tylko zasługiwać na pełen zachwyt publiczności i burzę oklasków i radosnych okrzyków.
W radosnych nastrojach pozostało tylko przenieść się do klubu festiwalowego „Dobry Wieczór”, w którym odbyły się Improigrzyska. Jak co roku młode ekipy mogły pokazać na co je stać w krótkich, 20-minutowych prezentacjach, a później wykazać pomysłowością w realizacji zadań przygotowanych przez bardziej doświadczonych improwizatorów. Wystąpiły dwie krakowskie ekipy: So Close i Sic!, Innymi Słowy z Lublina oraz Improbrać z Poznannia. Decyzją publiczności zwyciężyli reprezentanci lubelskiej sceny, Innymi Słowy.
Drugi dzień zwiastował nieprzewiwydalne występy. Jako pierwsza zagrała białostocka grupa Ż.B.I.K., która wygrała Improigrzyska w ubiegłym roku. „Pilot”, bo tak brzmiał tytuł spektaklu, był pilotażowym odcinkiem serialu, w którym głównymi bohaterami okazali się inżynier i kierowca tira. Widzieliście kiedyś taki serial? Nie? To żałujcie. Była miłość, życiowe wzloty i upadki, była taż kupa śmiechu. Tuż po nich na scenie pojawili się Siedem Razy Jeden, czyli jak określił to jeden z uczestników festiwalu, „Rolling Stonesi” improwizacji. Trudno o lepsze podsumowanie, gdy w jednej grupie występują tak zaprawieni w boju artyści, jak Wojtek Kamiński, Katarzyna Piasecka, Przemek „Sasza” Żejmo i Janusz Pietruszka. I ten ostatni właśnie brawurowo wcielił się w rolę Wołoszańskiego, który, jak nietrudno się domyślić- prezentował sensacje. Ale nie uprzedzajmy faktów. Powaga, głos, nawet kurtka – wszystko się zgadzało. Gdzie rozgrywały się sensacje? W akademiku. A wszystko zaczęło się niewinnie, od zwykłej wymiany pościeli. Skończyło – na intrygach, zdradach i głęboko skrywanych tajemnicach. Nawet nie próbujcie się domyślać, co się może dziać w innych akademikach… Jeszcze tego samego wieczora w Miniaturze swój nieodparty urok zaprezentowali publiczności Narwani z Kontekstu. I choć mogliby się dwoić i troić, to i tak najwięcej emocji wzbudzała gra w państwa miasta połączona z odgrywaniem scenek. Gra wciągnęła publikę na tyle, że wprost trudno było ją opanować. Brawo, panowie! Na tym jednak nie koniec ich występów, pojawili się raz jeszcze, by przeprowadzić Narwani talk-show, w którym z nie byle jakimi gośćmi, bo Abelardem Gizą i Kacprem Rucińskim próbowali rozwiązać niełatwe zadania dotyczące polityki i show-biznesu rzucanymi przez prowadzącego. Na „Wiośle” nie mogło zabraknąć stałych gości, czyli grupy Ad Hoc z Krakowa. Tym razem do spektaklu zaprosili Magdę z publiczności, która w żadnej mierze nie była speszona okolicznościami i chętnie weszła w wymyśloną przez siebie rolę – gwiazdy filmowej. Jej najlepszym przyjacielem był pies, a wcielił się w niego członek Ad Hoków zwany Jeffreyem i to on skupiał na sobie całą uwagę, rozpraszając przy okazji pozostałych grających.
Dzień zwieńczyło show Kuby Śliwińskiego, ale przybrało zupełnie inną niż w tamtym roku, łagodniejszą formę. Zaproszeni goście z grup improwizatorskich naprędce stworzyli koncert złożony i z lirycznych i z dynamicznych piosenek. Uwierzcie, jak pokręcone teksty słyszy się tylko raz. Wieczór zakończył jedyny i nie powtarzalny Szymon Jachimek, a raczej MARIUSH, gwiazda disko-liryko z Ciechanowa. W jego chwytliwych przebojach nie brakowało romantycznej nuty. Dodatkowo okazało się, że chyba zjechali się jego fani z całej Polski, bo cała sala śpiewała niemal wszystkie teksty i raz po raz nagradzały artystę gorącym aplauzem.
Wszystko, co dobre kiedyś się kończy, więc ostatni dzień festiwalu znów nadszedł nieco za szybko. Ale nie warto było się martwić, bo na scenie czekało jeszcze wiele niespodzianek. Przyjezdni z Warszawy stworzyli w teatrze prawdziwą galerię sztuki – gdy widzowie wybierali spośród konkretnych numerów obrazy, które zostaną wyświetlone, grupa odgrywała scenki, które działy się na płótnach. Mówi się, że ile głów, tyle interpretacji. A skoro na scenie głów zebrało się kilka, wyszła z tego przezabawna, wielka interpretacja, o której nie śniło się krytykom sztuki. Na deser wystąpili przedstawiciele gospodarzy, czyli gdański Peleton. Pięć osobowości – pięć różnych historii, zapowiadano. Jakie to były opowieści? Musical, odcinek sitcomu, historie z dreszczykiem i pełne chaosu, a nawet jako jedyni, przedstawili jedną z historii skłaniającą do refleksji. Ale żeby nie było zbyt patetycznie, to zdradzimy tylko jedno – jeśli nie widzieliście Wojtka Tremiszewskiego i Kuby Śliwińskiego tańczących w różowych perukach, macie czego żałować.
„Wiosło” nie mogłoby się odpowiednio zakończyć bez wielkiego finału. W w ostatnim spektaklu wystąpili przedstawiciele wszystkich grup występujących w głównym programie. I znów nie brakowało miłości, scen z życia bloków, imprezy, a także… trupa. Zagadkę śmierci jednej z lokatorek usiłowali rozwiązać dwaj policjanci, miłośnicy „Pulp Fiction” i gażdetów. Czy im się udało? Jak mogło być inaczej, skoro do dyspozyjci mieli pałkę LED?
Ostatecznie organizatorzy mieli jeszcze jeden prezent dla widzów. Przez cały festiwal wszyscy chętni mogli wrzucać do specjalnej urny karteczki z wspomnieniami z już pięcioletniej historii imprezy. Tremiszewski, jako dyrektor artystyczny wspomniał jedynie, że zostaną w jakiś sposób wykorzystane i opublikowane. Nikt nie wiedział jednak, w jaki sposób. Jakaż więc była radość publiki, gdy okazało się, że Symon Jachimek stworzył z nich piosenkę z chwytliwym refrenem. Nie wiadomo, czy wejdzie do repertuaru MARIUSHA, ale jedno jest pewne, jeszcze długo a przynajmniej do następnego festiwalu „Podaj Wiosło”, czy chociaż młodszej, trójmiejskiej odsłony „Podaj Pagaj”, uczestnicy będą nucić: Podaj wiosło po raz piąty, potem jeszcze razy sto!