Światowy folk znad Wisły
6 min readDuet Lilly Hates Roses zadebiutował pod koniec lipca albumem pt. „Something To Happen”. Kamil Durski i Kasia Golomska stworzyli folk na najwyższym poziomie. O procesie powstawania płyty, trasie koncertowej oraz planach na przyszłość opowiedziała wokalistka zespołu.
W recenzjach jesteście porównywani do innych duetów m.in. do Pauli i Karola oraz Angusa i Julii Stone. Czy początkujący zespół jest skazany na tego typu szufladkowanie?
Porównania do Pauli i Karola nasuwają się same ze względu na model tego duetu, czyli kobiety i mężczyzny. Poza tym nasz pierwszy singiel zatytułowany „Youth” ma dość radosną melodię. Jednak nie zakładaliśmy zespołu Lilly Hates Roses ze względu na panującą modę, nie było w tym wyrachowania.
Jak doszło do powstania zespołu?
Poznaliśmy się z Kamilem dwa lata temu w Toruniu, przy okazji pewnego koncertu. Kamil grał ze swoim zespołem, ja z kolei śpiewałam podczas przeglądu. Wtedy się poznaliśmy, ale później przez dłuższy czas nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Parę miesięcy później Kamil zaproponował mi wykonanie wspólnego utworu. Nagraliśmy go na dyktafon, szczerze mówiąc myśleliśmy, że nic z tego nie wyjdzie. Jednak później miałam okazję śpiewania w profesjonalnym studio i zaproponowałam Kamilowi nagranie tej piosenki. Od czasu kiedy wrzuciliśmy ją do Internetu, wszystko się zaczęło.
Drugim krokiem był udział w konkursie Make More Music pod patronatem Empiku. W jaki sposób dostaliście się do finałowego koncertu?
Znaleźliśmy się w tym konkursie zupełnie przypadkowo, zgłoszenie wysłał kolega Kamila. Sześć miesięcy wcześniej zaczęły się eliminacje do konkursu. Zespoły przyjeżdżały do Warszawy co miesiąc, najpierw na eliminacje i przez te pół roku wyłaniano finalistów. Kiedy zaczęły się przesłuchania, nasz zespół jeszcze nie istniał, więc w ogóle się tam nie pchaliśmy. Tydzień przed finałem do Kamila dobijał się zastrzeżony numer. Wreszcie odebrał telefon, okazało się, że wystąpimy na koncercie finałowym. Pojechaliśmy do Warszawy, chociaż zastanawialiśmy się czy warto, bo graliśmy zupełnie inną muzykę niż pozostałe zespoły. No i wygraliśmy.
W jury zasiedli uznani muzycy: Maria Peszek i Piotr Rogucki oraz Piotr Metz z radiowej Trójki. Pozytywne komentarze dodały wiary w siebie?
Poczuliśmy się bardzo dowartościowani. W tamtym czasie graliśmy swoją pierwszą trasę i akurat na samym początku przypadł nam ten konkurs. Wtedy nawet nie znaliśmy się dobrze z Kamilem, można powiedzieć, że byliśmy względem siebie obcymi ludźmi. Wiadomo że tak ciepłe słowa od ważnych osobistości dowartościowują, zwłaszcza że byliśmy na samym początku naszej pracy.
Później pojawił się album.
Dwa miesiące po założeniu zespołu wygraliśmy kontrakt płytowy, zatem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Naszą siłą jest naturalność. Ludzie którzy nas słuchają, przede wszystkim doceniają wiarygodny przekaz. Wszystko co robimy, robimy po swojemu. Nagraliśmy płytę na własnych warunkach, jest bardzo smutna, ale dokładnie taka, jaką chcieliśmy nagrać. Mam nadzieję, że ta naturalność w nas pozostanie.
Jak długo nagrywaliście tę płytę?
Niecały tydzień. Płyta była nagrywana na taśmę, bez użycia komputera. Najpierw nagraliśmy gitary i wokale, a później ją upiększaliśmy, co było największą frajdą.
Oprócz kontraktu płytowego otrzymaliście wsparcie od Piotra Metza i Trójki.
Piotr Metz rzeczywiście bardzo nas wspiera, kilka piosenek z naszej płyty można usłyszeć w jego audycjach. Poza tym 28 września zagraliśmy koncert w studiu im. Agnieszki Osieckiej.
Mimo krótkiego stażu udało wam się wystąpić na fesitwalu Heineken Open’er. Publiczność dopisała?
Mieliśmy to szczęście, że przed naszym koncertem zaczęło padać i dużo osób schowało się do namiotu w którym graliśmy koncert. Jednak po pewnym czasie zniknął deszcz, ale publiczność została. To było bardzo miłe, wiele osób śpiewało piosenki razem z nami, a tak naprawdę w Internecie, w wersji studyjnej można znaleźć tylko pierwszy singiel zatytułowany „Youth”. Reszta to nagrania z koncertów. Zobaczyliśmy, że są osoby dla których warto się starać, które śpiewają z nami nasze piosenki. To niesamowite uczucie.
Rozpoczęliście pierwszą dużą trasę koncertową, w kilku miastach zagracie przed Dawidem Podsiadło. Jak doszło do współpracy ze zwycięzcą programu X Factor?
Lilly Hates Roses i Dawid Podsiadło należą do tej samej wytwórni płytowej – Sony Music, dzięki temu można było taką trasę zorganizować. Ale oprócz trasy z Dawidem, zagramy też swoje koncerty, na początku września ogłosimy całą trasę na naszym facebooku. Póki co, mamy zaplanowanych piętnaście koncertów.
Na waszej płycie większość utworów została napisana w języku angielskim. Planujecie spróbować swoich sił za granicą?
Zobaczymy, w tym momencie mamy zaplanowany koncert w Niemczech. Kiedy nagrywaliśmy album nie myśleliśmy o tym, że zaśpiewamy po angielsku, żeby zrobić karierę za granicą. Dobrze czujemy się w tym języku, w dzisiejszych czasach nie ma problemu, że ktoś tego nie zrozumie. Dobrym przykładem jest zespół Sigur Ros, który stworzył własny język.
Jednak na płycie pojawiają się też dwie piosenki w języku polskim. To ukłon w stronę słuchaczy, którzy wolą rodzimą muzykę?
To wyszło całkiem naturalnie. Chcieliśmy pokazać, że potrafimy śpiewać również po polsku. To nie jest tak, że zamykamy się na angielski, gdzieś ukrywamy i tworzymy zlepek przypadkowych słów, tylko po to, żeby wszystko brzmiało światowo. Wydaje mi się, że na drugiej płycie pojawi się więcej piosenek po polsku.
Czy myślałaś o tym, żeby spróbować swoich sił w programie Talent Show?
Wydaje mi się, że sława którą można zdobyć poprzez tego typu programy jest krótkotrwała. Wyjątkiem jest Dawid Podsiadło, ale on musi teraz tę płytę bardzo dobrze obronić. Podejrzewam, że nie stanowi to dla niego problemu, jednak pojawia się presja i oczekiwanie, że po świetnym debiucie nie zejdzie na poziom muzyki mocno komercyjnej.
Polski rynek muzyczny jest doskonałym przykładem na to, że młodzi artyści potrafią tworzyć wartościową muzykę. Oprócz Lilly Hates Roses zadebiutowali m.in. Fismoll i Klara. Czy polska publiczność jest coraz bardziej wymagająca?
Wydaje mi się, że polska publiczność potrzebuje czegoś świeżego. Płyta Brodki jest najlepszym przykładem na to, że w Polsce można tworzyć ambitny, fajny pop. Jeszcze parę lat temu taki album nie miałby szansy zaistnieć w komercyjnych stacjach radiowych, a teraz pojęcie „alternatywna” zaczyna tracić swój dosłowny sens. Muzyka alternatywna nie jest już przeznaczona tylko dla publiczności siedzącej głębiej w muzyce.
Co będzie sukcesem albumu „Something to happen”?
Wielkim sukcesem jest fakt, że ta płyta już powstała. Teraz pora ją obronić. Album pokazał jacy jesteśmy, na koncertach chcemy przekonać publiczność, że to nadal jesteśmy my.
Jakie marzenia ma Kasia Golomska?
Boję się czasami wypowiadać swoje życzenia, bo wokół nas wszystko tak szybko się dzieje. Na pewno chciałabym odwiedzić Islandię i zagrać tam koncert.
fot. materiały promocyjne