„Zyskaliśmy szacunek legend hip-hopu” – wywiad ze Skitsem Viciousem (Dope D.O.D.)

Skits Vicious, jeden z frontmanów Dope D.O.D. / fot. materiały prasowe

Skits Vicious, jeden z frontmanów Dope D.O.D. / fot. materiały prasowe

Przy okazji głośnej w Polsce trasy koncertowej i występu w Gdańsku, a także nowego mixtape’u, udało nam się zdać kilka krótkich pytań reprezentantowi holenderskiej ekipy Dope D.O.D. Przed wami Skits Vicious, czyli jeden z najbardziej zwariowanych, charakterystycznych, a zarazem popularnych raperów w Europie.

CDN: Wasza trasa po Europie to m.in. aż sześć koncertów w Polsce. Rekordowo dużo. Nie przestajecie się rozwijać.

Skits Vicious: Dokładnie. Podróżujemy po całym świecie, w październiku zeszłego roku odwiedziliśmy także USA i Amerykę Południową. D.O.D. WORLDWIDE, baby!

CDN: Wielkim krokiem na waszej muzycznej drodze było również wspieranie Limp Bizkit i KoRna podczas ich tras koncertowych. Patrząc na to, jak Jonathan Davis i Fred Durst pojawiają się w teledysku do „Gatekeepers”, oglądając koncertowe „N 2 Gether Now” z Waszym udziałem, słysząc, jak frontmen Limp Bizkit krzyczy na scenie, że jesteście – fucking awesome – i wiedząc, że oba zespoły w studio gościły już raperów, zastanawiam się nad jednym. Nagracie coś razem?

SV: Propozycje padały, a Limp Bizkit i KoRn są dla nas jak rodzina. Cały czas czekamy jednak na odpowiedni numer, właściwy moment. Ostatnio, kiedy byliśmy w Stanach Zjednoczonych, odwiedziliśmy zresztą Johna Otto (perkusista Limp Bizkit – przyp. red.) w jego domu w Los Angeles. Grillowanie, dobre palenie i wzajemne puszczanie sobie muzyki – tym się głównie zajmowaliśmy.

CDN: Pytam o to, bo metalowcy i hip-hopowcy niejednokrotnie udowadniali, że połączenie rapu i cięższego brzmienia to piękna, szalona koncepcja. Zresztą, jako fani kinematografii na pewno słyszeliście świetny soundtrack do filmu „Judgment night”, gdzie znakomicie to udowodniono. Gdyby powstawał drugi tego typu projekt, Wasz udział w nim byłby obowiązkiem. Może ze współpracującym już z Run the Jewels, KRS One, DJ Shadowem czy niedługo z Nasem – Zackiem de la Rochą.

SV: Co tu dużo mówić… Byłoby świetnie, nieprawdaż? (śmiech)

CDN: Nawiązując jeszcze do koncertów. Często jest tak, że muzyka nagrana w studio zyskuje zupełnie nowej mocy na żywo. W waszym przypadku działa to jednak podwójnie. Wydaje mi się, że koncertowanie jest dla was bardzo ważną częścią twórczości. Zastanawiacie się podczas pisania numerów, jak muzyka zabrzmi na scenie?

SV: Nie bardzo. Robimy muzykę adekwatną do nastroju w jakim na dany moment jesteśmy. Czasami są to ostrzejsze numery, czasami bardziej wyluzowane. Oba typy dobrze sprawdzają się na koncertach, bo grunt to mieć zarówno spokojnie, jak i ostre momenty podczas grania na żywo, by dało się wyczuć kontrast.

CDN: Wasza kariera to idealny przykład spełnienia muzycznego snu. Począwszy od szybkiego wzrostu popularności po „What happenend” po wcześniej wspomniane trasy koncertowe. Zdążyliście też współpracować z taką legendą, jak tragicznie zmarły niedawno Sean Price, czy też Redman, Kool Keith, Onyx. Macie jeszcze jakieś hip-hopowe marzenia?

SV: Jedno z nich to na pewno przebicie się w Stanach, odwiedzenie większych stacji radiowych i dotarcie do szerszej publiki. W USA zyskaliśmy szacunek legend hip-hopu, ale fajnie byłoby stworzyć też coś wspólnie z ludźmi, tak jak my, młodego pokolenia, którzy robią tam obecnie tam hałas.

CDN: Nie mógłbym nie spytać o Waszą przygodę z Fandango Records. Rozszerzona wersja „The Ugly EP” była pięknym gestem w stronę polskich fanów. Planujecie kontynuować współpracę z Miuoshem, Kamilem i spółką przy kolejnych płytach?

SV: Nie wykluczamy takiej możliwości. Wszystko zależy od okoliczności. Jak na razie współpraca ma się naprawdę dobrze!

Od lewej:  Jay Reaper, DJ Dr. Diggles i Skits Vicious / fot. materiały prasowe

Od lewej: Jay Reaper, DJ Dr. Diggles i Skits Vicious / fot. materiały prasowe

CDN: Nagrywaliście już z Małpą, Wuzetem, Miuoshem i VNM-em. Poza tym choćby z bardzo ciekawym Włochem, Nitro. Raperzy z Europy często mówią, że inspirują się twórczością z USA. To naturalne. Ciekawi mnie jednak, jaki wpływ – i czy w ogóle – ma na Was rap z Europy?

SV: Oczywiście, że ma! Nie ograniczałbym się jednak tylko do rapu, a wziął pod uwagę muzykę w ogóle. Na nasze elektroniczne brzmienie ogromny wpływ miała Holandia i Wielka Brytania, czyli miejsca, w których dorastaliśmy i są nam bliskie. Od hardcore’u przez drum and bass i rave aż do grime’u – to wszystko odcisnęło piętno na naszej muzyce. Niedawno współpracowaliśmy z The Prodigy… Kiedy dorastaliśmy, ich twórczość stanowiła dla nas jedną z największych inspiracji! Możecie zresztą spodziewać się kolejnych szalonych featuringów.

CDN: Jako Polacy, mamy w zwyczaju sądzić, że rodzimi beatmakerzy nie muszą mieć kompleksów w USA czy reszcie Europy. Zwróciliście kiedyś uwagę na polskich producentów?

SV: Może nie znamy ich z dokładnych ksywek, ale to, co słyszeliśmy u wielu polskich artystów, faktycznie pokazuje, że Polacy produkują na najwyższym poziomie. Nie jest to jednak wielkie zaskoczenie. Europa nie od dziś trzyma wysoki poziom, a choćby francuska grupa IAM imponowała jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych.

CDN: W waszych wywiadach sprzed wielu lat mówiliście, że holenderski hip-hop jest słabo rozwinięty, natomiast w najnowszych rozmowach bez problemu polecacie szereg raperów ze swojego kraju. Nie jest tak, że wraz z dynamicznym rozwojem Dope D.O.D., daliście kopa również innym twórcom z Holandii i zwróciliście oczy świata na hip-hopową stronę kraju wiatraków i tulipanów?

SV: W Holandii mamy szereg świetnych artystów nagrywających dobrą muzę, odnosząc przy tym sukces: od hip-hopu do EDM-u. Bezsprzecznie jesteśmy częścią tej nowej generacji muzyków. Razem rozbijamy artystyczne granice i zaznaczamy Holandię na mapie. Nie wywyższałbym jednak w tym wszystkim Dope D.O.D.

CDN: W zeszłym roku poinformowaliście, że z powodów zdrowotnych zespół opuszcza Dopey Rotten. Co prawda, jego udział w nagraniach Dope D.O.D. często był nieregularny, ale jednak świetnie się uzupełnialiście, trudno było na was patrzeć oddzielnie. Jaka atmosfera w zespole panuje bez ważnej jego części?

SV: Nie jesteśmy uzależnieni w żadnym stopniu: mniejszym czy większym – od jednej osoby, przez co atmosfera się nie zmieniła. Gdyby było inaczej, nie moglibyśmy nadal tworzyć muzyki, którą kochają nasi fani! Na czele Dope D.O.D. od początku stałem razem z Jayem. To my byliśmy istotą stylu grupy. Niemniej, nadal pamiętamy o Dopeyu, roli, którą odgrywał w ekipie i tym, że należy mu się za to szacunek.

CDN: To była demokratyczna, obustronna decyzja?

SV: Tak, razem o tym zadecydowaliśmy. Czasem po prostu trzeba nabrać dystansu do sprawy i pomyśleć nie tylko o sobie, a całości, którą w tym przypadku było Dope D.O.D. Dzięki temu wszyscy możemy zbudować lepszą przyszłość.

CDN: „Rain In Terror 2” promuje Wasz nowy mixtape. Czemu zdecydowaliście się właśnie na kontynuację tego numeru sprzed 6 lat? Pierwowzór muzycznie jest dość zbliżony do „Gatekeepers”.

SV: Z prostego powodu: ponieważ „Rain In Terror” jest jednym z naszych pierwszych, kluczowych kawałków, a tym samym początkiem tego, co kilka lat później przerodziło się w prawdziwy sukces. Druga część rozpoczyna więc nową erę w naszej twórczości!

CDN: Chcecie w nowym materiale, zaskoczyć swoich fanów czymś specjalnym?

SV: Wiadomo, że chcemy! Mixtape jest zarówno dla pań, jaki i dla kolesi nie stroniących od używek. To gorące gówno, którego chcesz posłuchać, kiedy palisz splifa, albo relaksujesz się ze znajomymi. Poza tym nagrywając nowy materiał, poruszyliśmy więcej osobistych tematów, a produkcje uczyniliśmy bardziej wyluzowaną, laid-backową. Oczywiście nie zapomnieliśmy również o odpowiedniej ilości morderczych, hard core’owych, zarówno muzycznie, jak i lirycznie, momentów. (śmiech)

CDN: Jako, że CDN w dużej mierze zajmuje się kinematografią, czyli tym, co fascynuje Cię równie bardzo jak naszą redakcję, poleć proszę pozycje, które zrobiły na Tobie wrażenie w 2015 roku.

SV: Cóż, zeszły rok nie był najlepszy. Spore nadzieje wiązałem z Terminatorem, Jurassic Park… Star Wars zawiodło… Jedynym rewelacyjnym filmem, który teraz przychodzi mi do głowy, jest „Legend” z Tomem Hardym. Koniecznie zobaczcie!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *