Genialny pianista i król kiczu w jednym
2 min readBarokowy przepych, ekstrawaganckie stroje i … homoseksualne związki. Steven Soderbergh (twórca „Traffic”, czy „Ocean’s Eleven”) w swoim najnowszym filmie „Wielki Liberace” ukazał burzliwe życie jednego z najbardziej opłacanych showmanów w Las Vegas. Czy reżyserowi wszystko poszło zgodnie z planem?
Film opowiada o ostatnich latach życia Valentino „Władzia” Liberace (Michael Douglas) – czyli artysty polsko-włoskiego pochodzenia, słynącego w latach 70-tych z kiczowatej oprawy swych występów. Na jednym z koncertów pojawia się dużo młodszy Scott Thorson (Matt Damon), który po jakimś czasie zostaje życiowym partnerem gwiazdora.
Cała ta sytuacja, zaczyna powoli przerastać Thorsona. Musi upodobnić się do swojego idola, poprzez szereg operacji plastycznych. W grę wchodzą też narkotyki i uzależnienie finansowe od bogatego kochanka. Mimo to Scott nadal kocha Valentine’a i poświęca się dla niego. Wszystko to trwa jednak do momentu, gdy Liberace zauroczył się kolejnym młodszym chłopcem, a Thorson zaczyna iść w odstawkę. Tak jak jego poprzednicy.
Z początku wątek homoseksualnej miłości Liberace’a do Scotta, może trochę drażnić – wręcz wywołać niesmak. Wspólne rozmowy w jacuzzi, czy scena seksu między głównymi bohaterami sprawiają, że ogląda się raczej jakieś tanie porno, niż film biograficzny. Sama fabuła przypomina kiczowate melodramaty i pełne patosu historie o miłości. Jednak z minuty na minutę można się z tym oswoić, a nawet wciągnąć w losy bohaterów. Lęk Valentina przed ujawnieniem w mediach swojej orientacji seksualnej, frustracja i zazdrość Scotta o młodszego rywala, czy sceny koncertów Liberace’a to mocne atuty tego filmu.
Gra aktorów zasługuje na pochwałę. Michael Douglas po raz kolejny potwierdził swój talent aktorski. Raz wciela się w artystę, który bawi publiczność do łez, by za chwilę, w domowym zaciszu stać się arogantem, igrającym z uczuciami ukochanego. Bardzo dobrze zagrał też Dan Aykroyd, wcielając się w postać Seymoure’a – bezwzględnego agenta i menedżera Valentina. Matt Damon nie był już tak przekonujący, ale scenę wściekłości Scotta należy tu docenić.
Scenografowie i charakteryzatorzy stanęli na najwyższym poziomie. Cadillaki, kostiumy, czy widok na pełną złoceń rezydencję Liberace’a, wprowadzają nas w klimat tamtych lat. No i muzyka, która odzwierciedla emocje bohaterów. Co jakiś czas można usłyszeć jeden z nokturnów Chopina. Podkreśla to zamiłowanie „Władzia” do muzyki klasycznej i co oczywiste… jego polskie korzenie.
„Wielki Liberace” zdobył 11 nagród Emmy. Pomimo tego sukcesu, film wywołuje różne odczucia. Żeby wyrobić swoje zdanie o Valentino i jego historii, trzeba udać się do kina na ten film. Może i w pewnych momentach jest to powierzchowna opowieść o gejowskiej miłości, ale cała reszta bardzo intryguje i zatrzymuje widza w fotelu.