Druga część relacji z koncertu Thirty Seconds To Mars – zza kulis!
3 min readEmocje po koncercie Thirty Seconds To Mars powoli opadają, ale uwierzcie, wzrosną ponownie po przeczytaniu drugiej części naszej relacji z poniedziałkowego koncertu. Jak wiadomo, na historie zza kulis czeka się najbardziej. Chcecie wiedzieć co działo się na lotnisku lub za drzwiami Ergo Areny? Wiemy i chętnie Wam o tym opowiemy!
Oczywistą sprawą jest, że każda światowa gwiazda ma swoje wymagania. Ma do tego święte prawo. Marsi oprócz tradycyjnych polskich przysmaków zażyczyli sobie między innymi, by na lotnisko przyjechano po nich SUV’ami – tak zwanymi samochodami sportowo-użytkowymi, które łączą w sobie cechy aut luksusowych i terenowych.
Na dwa dni przed koncertem wszyscy z ekipy zajmującej się transportem zespołu byli mocno skoncentrowani. Punkt po punkcie realizowali wszystkie zadania, napełniono zbiorniki aut, a grafik dopięto na ostatni guzik. I nagle telefon… Godzina 16.00 – Jared zdecydował, że chce przylecieć wcześniej. Żaden problem! Nieco po 20.00 trzy czarne, lśniące auta z obstawą Służby Granicznej i Ochroną Lotniska czekały już na płycie lotniska. Zaparkowano tuż pod samolotem, samochód za samochodem. Nagle otworzyły się drzwi samolotu, wolnym krokiem wyszedł z niego pilot, spojrzał w naszym kierunku, uśmiechnął na powitanie i dyskretnie dał nam znać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kamień z serca – relacjonuje Tomek, szef grupy transportującej. Przy bramie lotniska na Marsów czekały tłumy – fani machali, co chwila było słychać „Jared! Jared! Shannon!”. Potężna dawka pozytywnej energii od tłumu i od zespołu! – wspomina nasz rozmówca.
W niedzielę nie mogło Marsom zabraknąć ich ulubionego dania polskiej kuchni. Jared wybrał się do pierogarni Mandu, w której wraz ze swoją asystentką zjadł na spółkę… 40 pierogów. Oprócz tego była też ścianka wspinaczkowa. Jak opowiada Tomek, nie zabrakło fantastycznych rozmów z fotografem zespołu, historii opowiadanych przez managera czy nauki języka polskiego.
Poniedziałek upłynął całej ekipie pod znakiem przygotowań. Od rana Ergo Arena, w której odbywały się próby przed wieczornym koncertem, tętniła życiem. Mnóstwo spraw powodowało skupienie i koncentrację, dało się je wyczuć podczas wspólnych podróży. Było bardzo pracowicie, ale też bardzo miło – dodaje.
Około godziny dwudziestej, na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem koncertu, zespół od sceny dzieliły już tylko potężne czerwone drzwi, mechanicznie otwierane przez ochroniarza. Jest to wejście dla gwiazd i ekipy technicznej. Tuż za nimi było jak w „piekle” – gorąco, parno, bardzo głośno, słychać było okrzyki i doping wiernych fanów domagających się wyjścia chłopaków na scenę.
Na pięć minut przed rozpoczęciem show, w holu głównym pojawił się Jared. Chwilę rozmawiał, żartował i zrobił pamiątkowe zdjęcie na ściance Areny. Ktoś podał mu mikrofon, otworzył drzwi, słychać było tylko szał i pisk, a za moment już go nie było – pobiegł na scenę – mówi Tomek.
O 22.00, choć występ jeszcze trwał, transport powrotny był już w pełni gotowy, bagaże były spakowane, a światła zapalone. Jared zdecydował jednak, że chce jechać nie SUV’em, ale dużym busem. Przed wyjazdem żegnał fanów, machał i dziękował za miłe przyjęcie. Z tarasu słychać było „Jared, kochamy cię!”. Dwa pozostałe auta, z Tomo i Shanonem, ruszyły za czarnym Sprinterem prosto na lotnisko. Czas na Kijów, Paryż i Londyn…
Szczegółową relację z koncertu znajdziecie tutaj.
fot. Tomasz Gałązka