Kosmos w Gdańsku – Thirty Seconds To Mars w Ergo Arenie!
5 min readZachować dystans pisząc tę relację będzie bardzo trudno. Bo niby jak to zrobić, kiedy w głowie jeszcze brzmi „Kings and Queens” czy „Do or die” i ma się wrażenie, że wraz z kilkutysięcznym tłumem wciąż skacze się w latającym konfetti? Wieczór 4 maja w Trójmieście zdecydowanie należał do zespołu Thirty Seconds To Mars!
To był jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów tego roku w Polsce. Po ostatnim (który odbył się w czerwcu 2014 w Rybniku) agencja koncertowa Prestige MJM otrzymała masę maili z podziękowaniami i prośbami o ponowne sprowadzenie Marsów nad Wisłę. Udało się. Tym razem nad samo morze. Kolejka chętnych, by zobaczyć i usłyszeć na żywo swoich idoli ustawiała się od wczesnych godzin porannych, a z godziny na godzinę ludzi z logo zespołu na policzkach przybywało. Ogródki okolicznych knajpek były przepełnione podekscytowanymi ludźmi w fanowskich koszulkach, którzy gorąco debatowali o wyższości „Hurricane” nad „The Kill”. Szkoda, że w pobliżu nie było żadnej pierogarni. Z pewnością zbiłaby tego dnia niemałą fortunę, biorąc pod uwagę to, że fani Jareda Leto doskonale wiedzą, że jednym z jego ulubionych polskich dań są właśnie pierogi. W menu nie mogło zabraknąć ich i tym razem. Muzycy w niedzielę odwiedzili słynną gdańską pierogarnię Mandu. Wybór Jareda padł na te wegańskie – ze szpinakiem oraz ze śliwką. Shannon Leto uwiecznił nawet niedzielną eskapadę dodając na swojego Instagrama zdjęcie z tłumem fanek. Jak widać Echeloni (nazwa największych fanów zespołu – przyp. red.) znajdą muzyków wszędzie.
Bramy Ergo Areny zostały otwarte o 18.00, a pierwsi najwytrwalsi zajęli miejsca tuż przy barierkach, by być jak najbliżej. Niestraszne im były ponad dwie godziny, które musieli spędzić oczekując na koncert. Dla takich chwil warto się przemęczyć – zdradziła Agata. Ludzi połączyły rozmowy, wspólne śpiewy, a nawet rozwiązywanie problemów sercowych. Otwarcie rozmawiano o tym co kogo trapi. Niczym w kolejce do lekarza. Kto by pomyślał, że hala koncertowa i poczekalnia w przychodni lekarskiej to dwa bardzo bliskie sobie twory? A jednak!
Jako support na poniedziałkowym koncercie wystąpił elektroniczny duet – Glassesboys. Co ciekawe, został on wybrany przez sam zespół. Ogromna nobilitacja, trzeba przyznać. Chłopakom udało się nieźle rozgrzać publiczność, a niektóre kawałki w zmiksowanych wersjach naprawdę zrobiły wrażenie.
Planowo koncert miał rozpocząć się o 20.30, ale jak to zwykle bywa, nastąpiło niewielkie opóźnienie. Przed wyjściem gwiazd wieczoru na scenę, za każdym razem kiedy cichła muzyka, ludzie zamierali w oczekiwaniu, a po chwili zaczynała się fala okrzyków i oklasków. I tak kilka razy, dopóki scena nie została zalana błękitnymi światłami, a specjalny motyw muzyczny nie zaczął zwiastować tego, że od początku koncertu dzielą wszystkich dosłownie sekundy… I zaczęło się!
Na pierwszy ogień poszło „Up in the air”. Tłum oszalał, każdy skakał ile tylko miał sił. Podczas trzeciego utworu, „This is war”, każdy podniósł kartonik z napisem We missed you, które rozdawano przy wejściu. Dzięki temu publiczność na moment stała się niczym wielka biało – czerwona flaga. Od razu zrobiło to wrażenie na Jaredzie, który docenił przygotowaną perfekcyjnie akcję i dziękował za nią ze sceny. Wielokrotnie powtarzał też, że to najlepszy koncert tej trasy! Co prawda na takie słowa muzyków zawsze trzeba patrzeć z przymrużeniem oka, bo powtarzają to na większości koncertów, by oszalała po takich słowach publika czuła się wyjątkowo. Miejmy nadzieję, że nie była to tylko wyuczona formułka i muzycy pobyt w Gdańsku zapamiętają na długo. A co jeszcze zawierała setlista i jakie tricki towarzyszyły poszczególnym numerom? Na „This is war” w kierunku ludzi poleciały słynne ogromne, kolorowe balony – nieodłączny element każdego koncertu Marsów, „City of angels” zawierało w zestawie oszałamiające wielobarwne światła, a podczas „Do or die” Leto biegał po scenie z polską flagą. Na zbliżeniach twarzy Shannona i Tomo, wyświetlanych na telebimach znajdujących się po obydwu stronach sceny, doskonale było widać jak wylewają z siebie siódme poty.
Największe muzyczne wrażenie zrobiły dwa momenty. Pierwszy z nich, „End Of All Days”, utwór pochodzący z ostatniego albumu „Love Lust Faith + Dreams”. Bardzo przejmujący. Świadomym zabiegiem było przydzielenie go do trzeciej części albumu, oznaczającą wiarę. Drugi z niezapomnianych momentów to trzypiosenkowy akustyczny set, na który złożyły się „Hurricane”, „From Yesterday” i najbardziej chyba znana kompozycja grupy, czyli „The Kill”. Warto dodać, że wokalista nie wykonywał tych utworów ze sceny, a spośród publiczności. To jedyny moment, w którym show nie grało roli, a sam Jared mimo zabawnych rozmów z ludźmi, skupił się raczej na tym, by zaśpiewać możliwe jak najlepiej. Trzeba przyznać, że połączenie jego głosu i gitary sprawdziło się świetnie. Może Marsi powinni pomyśleć o serii akustycznych koncertów?
Kontakt z publicznością jak zawsze był świetny, chociaż może trochę zabrakło zabawnej interakcji, jak słynnego zeszłorocznego Możecie mówić na mnie kiełbasa! Tym razem Jared nie zechciał utożsamić się z żadnym jedzeniem. Zadzwonił za to do pewnej szczęśliwej fanki, którą zaprosił na scenę. Jak to się stało? Zorganizowany został specjalny konkurs – na oficjalnej stronie zespołu wystarczyło podać swój numer telefonu i czekać na telefon od Jareda przy okazji ostatniej piosenki. Dziewczyna jak i kilkadziesiąt innych szczęśliwców znaleźli się na scenie podczas końcowego „Closer to the Edge”.
To jest jak religia. To sposób życia – powiedziała Magda, jedna z dziewczyn, którym jako pierwszym udało się wejść do tzw. strefy golden circle, najbliżej sceny. Trudno się z tym nie zgodzić – mało który zespół może poszczycić się taką ilością oddanych fanów, dla których ich płyty to nie tylko dźwięki.Jak sami przyznają, nie chodzi o idealne wyśpiewanie każdej frazy czy trafienie w każdy dźwięk, ale o to, że dzięki tej muzyce można poznać wiele osób o podobnych gustach i światopoglądzie, a na koncertach pod sceną tworzy się społeczność, która po prostu kocha muzykę. I dlatego wczorajszy koncert Marsów dla wielu był najpiękniejszym przeżyciem.
Specjalnie dla Was przygotowaliśmy coś specjalnego. To dopiero pierwsza część relacji. Druga, z pobytu Jareda, Shanona i Tomo w Polsce i historiami zza kulis oraz galeria zdjęć już jutro! Czekajcie cierpliwie.
fot. Tomasz Gałązka