Oculus – straszna zabawa percepcją
3 min readCzy antyczne lustro może być narzędziem zbrodni? Okazuje się, że tak. Pozostaje tylko pytanie – czy do złego popycha rozchwiana ludzka psychika czy nadprzyrodzone moce? „Oculus” miesza czas akcji, bawi się złudzeniami – gra jak z nut na percepcji widza i wprowadza dezorientację, która może przyprawić o gęsią skórkę. Wreszcie: przywraca wiarę w nowoczesne horrory.
Historia zaczyna się niewinnie. Idealne małżeństwo z dwójką dzieci i psem przeprowadza się do wymarzonego domu. Nowe lokum jest stylowe, wypełnione antykami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie piękne, stare lustro… Ojciec zaczyna się dziwnie zachowywać, a matka traci stopniowo zmysły. W końcu ojciec zabija matkę, a syn ojca – wszystko na oczach córki. Dziewczynka trafia do domu dziecka, a chłopiec do szpitala psychiatrycznego krzycząc, że niczego nie zrobił, a wszystkiemu winne jest… lustro. Po wielu latach Kaylie chce udowodnić, że ani jej ojciec, ani brat, nie działali z własnej woli. Domyśla się, że antyk jest źródłem złych, nadprzyrodzonych mocy. Dziewczyna ujawnia mroczną historię przedmiotu – przez setki lat zginęło przez zwierciadło 45 osób. Kaylie postanawia przeprowadzić eksperyment, który potwierdzi jej przypuszczenia, ale do tego potrzebuje pomocy świeżo wypuszczonego ze szpitala brata, Timothy’ego. Zadanie od samego początku nie jest proste…
Film niby nie wnosi niczego nowatorskiego. Jest rodzina z mroczną przeszłością, opuszczony dom, nawiedzony przedmiot. Co tu może zaskoczyć? Zabawa w złudzenia. Historia snuje się wolno i odsłania wszystkie karty, przeplatając wspomnienia z tym, co dzieje się tu i teraz. Rodzeństwo przeżywa makabryczne chwile na nowo – ale nie w głowach, widzi je rzeczywiście. Gdy lustro nabiera mocy, nie wiadomo do końca kto jest kim, co robi i gdzie się znajduje.
Reżyser doskonale bawi się konwencją, nie tylko wprowadzając w błąd bohaterów, ale i widzów. Nawet najbardziej przebiegły odbiorca, który powie – „wiem, co tu jest grane”, w którymś momencie filmu zapyta „jak to jest możliwe?” I dopiero uważnie analizując w pamięci skrupulatnie przeplecione elementy zrozumie, że tworzą one logiczną całość. Wszystko ma tu odniesienie w przeszłości albo przyszłości i jeden cel – doprowadzenie do szaleństwa bohaterów i zwątpienia widzów. Tak sprytnie poprowadzonej intrygi nie powstydziłby się sam Stephen King. I nie bez powodu został przywołany do tablicy, bo „Oculus” to horror w jego klimacie. Są tu owszem i zjawy, ale najbardziej straszy podświadomość i utrata pewności, co jest rzeczywistością, a co iluzją.
Duże uznanie należy się Mike’owi Flanaganowi. Reżyser wie, jak zagrać detalem, jak podkręcać i tak gęstą atmosferę niepewnością tego, co widać. Duet Karen Gillan (Kaylie) i Brenton Thwaites (Tim) nawzajem próbuje racjonalnie wytłumaczyć swoją wersję wydarzeń, przy okazji popadając w coraz większą paranoję. I tak początkowo irytują, a na koniec jako uwikłani w psychologiczną pułapkę wzbudzają coś na kształt współczucia. Reszty bohaterów mogłoby właściwie nie być, choć postaci rodziców (Katee Sackhoff i Rory Cochrane) całkiem nieźle wpisują się w kino grozy jakie lubimy.
Oculus, to po łacinie „oko”, w architekturze zaś – owalny otwór przepuszczający światło do budynku, tunel łączący dwa światy. Flanagan poprzez lustro sączy demony i szkoda tylko, że na koniec zabrakło mu chyba pomysłu na finał. Jest zbyt szybki, ucinający jedną historię, ale zarazem pozostawiający banalne otwarte zakończenie… Niemniej, King nie powstydziłby się takiej opowieści z dreszczykiem w swoim dorobku, a fani horrorów poszukujący czegoś więcej niż zombie i hektolitrów krwi, wyjdą po seansie wstrząśnięci, ale zadowoleni.