„Jeśli ktoś włoży serce w zrobienie czegoś, należy to uznać za sztukę” – wywiad z Maciejem Balcarem
7 min readMaciej Balcar gościł w Gdyni w lutym przy okazji trasy koncertowej promującej jego najnowszy album ,,Ruletka”. Opowiedział nam między innymi o tym, jak wspomina wizyty w Trójmieście, dlaczego grając z Dżemem nigdy nie da się niczego przewidzieć oraz jak strach i pasja wpływają na człowieka.
Nie gości Pan często w Trójmieście w ramach swoich solowych koncertów, jednak czy lubi Pan tu wracać?
Tak! Ostatnio graliśmy tu dwa lata temu w klubie Pokład i bardzo dobrze to wspominamy. Ludzie, którzy przychodzą na koncerty są zaciekawieni tym, co robię solowo. Jest spora grupa osób doskonale przygotowanych do koncertu, którzy świetnie wiedzą, co było na moich poprzednich płytach. To jest bardzo krzepiące, że na przestrzeni lat moja muzyka się broni. Od 2010 roku, kiedy to wznowiłem solową działalność, widzę wzrost zainteresowania moją muzyką i bardzo mnie to cieszy. Jest odbiór, ludzie mają ochotę jej słuchać.
Pańska najnowsza płyta, „Ruletka”, to nowe kompozycje, nowe teksty, nowe historie. Jest bardzo prawdziwa i szczera…
Płyta była tworzona w najbardziej komfortowych warunkach, jakie można sobie tylko wyobrazić. Muzykę najlepiej nagrywa się, kiedy ma się na to ochotę, kiedy nie ma żadnego przymusu, obowiązku, terminów. Od samego początku wszystko świetnie się układało, istniały wyłącznie pozytywne strony nagrywania ,,Ruletki”. Miałem to szczęście, że nikt nade mną nie stał i nie tłumaczył, że coś się nie nadaje, że utwory powinny być bardziej przebojowe. Od samego początku mogłem tworzyć taką płytę, jaką chciałem. Przyznaję, jest to moja fanaberia, ale pracując, na co dzień z Dżemem, zazwyczaj nie mogę sobie na to pozwolić. Przy solowym albumie mogę mieć totalną swobodę i komfort, mogę nagrać wszystko jak chcę. Stąd pewnie wrażenie osobistości tej płyty. Z drugiej strony są też teksty. Co prawda nie są one mojego autorstwa, ale w pełni się z nimi zgadzam. Dobierając je zawsze staram się, żeby były spójne ze mną, żeby były świetnie napisane po polsku, żeby niosły jakąś historię i zostawiły w odbiorcy refleksję. To jest dla mnie najbardziej istotne. Wychowywałem się na Marku Grechucie, Czesławie Niemenie, Ewie Demarczyk, stąd pewnie moje poczucie, że słowa są tak ważne.
A czy uważa Pan, że muzyka pozbawiona autentyzmu ma szansę się obronić?
Nie chcę stosować takich analiz, bo uważam, że muzyka taneczna również jest ludziom potrzebna. Jej głównym walorem ma być rytm. Tekst w tym przypadku jest mniej istotny. Nie chcę wrzucać muzyki do jednego garnka i mieszać, bo każdy artysta przepuszcza dźwięki i swoje wyobrażenie o nich przez siebie. To, co słyszymy, jest efektem tego, jak poszczególne osoby traktują muzykę i jak ją słyszą. Każdy z wykonawców ma swoich odbiorców. Ktoś, kto produkuje muzykę taneczną ma swoich fanów, tak samo, jak ktoś, kto gra jazz. Jeśli chodzi o moją grupę odbiorców, jest ona zainteresowana tym, by w tekście coś się działo, by pozostawił on refleksję. Staram się oczywiście wszystko wypośrodkować, bo mam dużo utworów, przy których można potupać nóżką i na upartego, można się pobujać. Jednak u mnie z założenia najważniejszą częścią i bazą jest tekst. Do niego dochodzą poszczególne elementy – najpierw muzyka, później muzyka zaaranżowana. To, że traktuje się muzykę jak produkt, w pewnym sensie jest normalne. Wiadomo, każdy chce, by jego twórczość dotarła do słuchaczy. Fatalne jest natomiast, kiedy ktoś rzeczywiście odziera ją z magii i chce sprzedać jak przedmiot. Żyjemy niestety w czasach, kiedy wszystko musi mieć jakąś wagę i cenę, być wypromowane, a miarą jakości jest sprzedaż. Dlatego też jestem fanem wszelkiego handmade’u. Uważam, że jeśli ktoś włoży w coś serce, nie stworzy tego maszynowo, tylko z zapałem, to należy to uznać za sztukę. Tak też chciałbym postrzegać „Ruletkę”.
Jest Pan autorem wszystkich kompozycji na płycie, jednakże teksty nie są pańskiego autorstwa. Od samego początku było takie założenie, czy podjął Pan próbę napisania tekstów?
Piosenki, które piszę są na różnym etapie – jedna jest zaaranżowana, druga dopiero w zarysie, niektóre istnieją wyłącznie w formie tekstu i jeszcze nie ma do nich muzyki lub jest, ale bardzo nieokreślona. Czasem zdarza się też, że mam muzykę, ale nie mam do niej słów. Jest tego całkiem sporo. Pracuję nad nimi wyrywkowo, to sięgnę po jedną, to po drugą, za moment po trzecią. Bez większego ciśnienia dopracowuję to, co wpadnie mi w ręce. W momencie, kiedy mam już dużą grupę utworów, z których zaczyna się coś wyłaniać i wiem, że szykuje się płyta, wiem też, jakie najważniejsze piosenki mają się na niej znaleźć. Dobieram do nich te najbardziej zbliżone stylistycznie, tak by całość była spójna i jednomyślna. Napisałem na „Ruletkę” kilka utworów, jednak wydały mi się niezbyt istotne. Będzie jeszcze ich czas. Za chwilę będziemy pracować nad kolejnym wydawnictwem.
Można już zdradzić, kiedy pojawi się kolejny album?
Chciałbym wydawać raz na rok. Wymaga to od nas większego zaangażowania i większej pracy niż w przypadku wydawania albumów, co dwa, trzy lata. Nie jest to jednak nieosiągalne. W końcu jesteśmy bardzo mocno skomputeryzowani, potrafimy współpracować w sieci, nie musimy koniecznie raz w tygodniu spotykać się na próbach. Pewne rzeczy możemy postarać się dopracować na inne sposoby i to jest bardzo duża korzyść. A mając w zespole tak zdolnych muzyków, jak mam teraz, jest to całkowicie możliwe, by tworzyć w ten sposób.
Zerknęłam ostatnio na listę koncertów i muszę przyznać, robi wrażenie! Sporo tego. W dodatku często się zdarza, że gracie dzień po dniu…
Jest to męczące i niestety po pewnym czasie daje się człowiekowi we znaki. Myślę jednak, że kiedy robi się coś z pasją, to wszystko jest dwa razy łatwiejsze. To tak jak mielibyśmy uciekać przed groźnym lwem – w pewnym momencie skaczemy dwa razy wyżej. Strach bądź pasja i wiele innych tego typu emocji, potrafią powodować, że jesteśmy o wiele bardziej wydajni.
A czy czas tworzenia i koncertowania jest podzielony na to, co dzieje się z zespołem Dżem i na to, co dzieje się w pańskiej karierze solowej?
Łączenie tych dwóch rzeczy nie miałoby najmniejszego sensu, bo wtedy powstałby chaos. Z Dżemem gramy sto koncertów rocznie i żeby na nie dojechać i z nich wrócić, często rozrasta się to do 120-130 dni. Jak wiadomo, trzeba trochę czasu poświęcić dla siebie, dla rodziny. Nie miałoby najmniejszego sensu przesiadanie się w autobus lub pociąg i jechanie w trasę solową. Dlatego koncerty Dżemu są przez cały rok, a trasę solową robimy zimą, na przestrzeni stycznia i lutego. To jest ten czas, kiedy przez miesiąc możemy spokojnie pograć.
Jeśli już jesteśmy przy temacie Dżemu, są jakieś konkretne plany zespołu na ten rok poza koncertami?
Z Dżemem dzieje się tak, że nic nie jest w stu procentach pewne. Jesteśmy bardzo spontaniczni, nie zakładamy sobie pęt i kajdan, nie mamy konkretnych terminów nad głową, tylko zwyczajnie, spokojnie pracujemy. Zdarzają się jednak sytuacje nieprzewidziane. W 2010 roku, w marcu lub kwietniu, mieliśmy jechać w trasę do Stanów. Miesiąc przed okazało się, że została ona odwołana i nagle w kalendarzu pojawiła się trzytygodniowa wyrwa. Z racji tego weszliśmy do studia i zaczęliśmy nagrywać. Jakby ktoś zapytał mnie w lutym, kiedy będzie nowa płyta, odpowiedziałbym, że nie wiadomo , a w maju mogłem już śmiało powiedzieć, że ukaże się ona jesienią. Nigdy niczego nie da się zupełnie przewidzieć.
Oprócz działalności muzycznej, warto wspomnieć o pańskiej działalności w teatrze. Gra Pan główną rolę w spektaklu ,,Jesus Christ Superstar” w Chorzowskim Teatrze Rozrywki. Sprawdziłam, że odbyło się już ponad 270 przedstawień tej sztuki. Imponujący wynik!
Od lat gramy to przedstawienie w Chorzowie. W roli Judasza niezmiennie występuje Janusz Radek. Ostatnia zmiana nastąpiła w przypadku Marii Magdaleny. Dotychczas grała ją Maria Meyer, jednak zdecydowała, że wyrosła już z tej postaci i oddaje tę rolę młodszej koleżance. W tym momencie gra ją Emilia Majcherczyk. Judasz i Jezus jednak dzielnie od lat trwają na stanowisku i na żadne zmiany się nie zanosi.
Bardzo często słyszy się o przesądach aktorów związanych z wejściem na deski teatru. Pan również jest przesądny?
Przesądy są typowe dla aktorów. Ja jednak nie jestem zawodowym aktorem, więc nie miałem, od kogo się ich nauczyć. Pamiętam jednak, jak kiedyś zostałem upomniany przez kolegę, że w teatrze się nie gwiżdże. Jak się później dowiedziałem, jest przesąd, że nie wolno tak robić. Tak samo na scenie nie może pojawić się trumna, bo prawdopodobnie będzie to oznaczało śmierć któregoś z aktorów.
Na zakończenie, czego mogę Panu życzyć?
Proszę o zdrowie, bo wydaje mi się, że cała reszta jest na swoim miejscu. Mam naprawdę rewelacyjny zespół, z którym myślę, że w najbliższym czasie stworzymy bardzo dużo dobrej muzyki.
Dziękuję za rozmowę!
fot. Paweł Wroniak