Ciężkie jest życie wampira
3 min readO krwiopijcach napisano już niejedną książkę i niejeden film nakręcono. Świeciły się i podrywały nastolatki w „Zmierzchu”, ścigał je Wesley Snipes w „Blade”, a ostatnio nawet były miłośnikami undergroundowej muzyki w „Tylko kochankowie przeżyją”. Zapomnijcie o wszystkim co widzieliście, bo całą prawdę odkrywa film „Co robimy w ukryciu”.
Jak wygląda standardowy dzień z życia wampira? Tego dowiecie się od Viago (Taika Waititi), Deacona (Jonathan Brugh), Vladislava (Jemaine Clement) i Petera (Ben Fransham). Doskonale dobrana czwórka przyjaciół-współlokatorów opowiada o tym, jak żyje się im – jako wampirom. Film, stylizowany na dokument, ma być ich odskocznią od nudnej rzeczywistości. Viago – pedantyczny dandys, całymi dniami zagania swoich przyjaciół do zmywania naczyń i wynoszenia śmieci. Vladislav (tak ten słynny Palownik) wciąż urządza dzikie orgie jak za dawnych czasów. Deacon to pesymistycznie nastawiony rockandrollowiec, a Peter, cóż… jest przerażającym miłośnikiem trumien i piwnic. W końcu w domu krwiopijców pojawia się Nick (Cori Gonzalez-Macuer) – były chłopak służącej-niewolnicy, która pragnie zemścić się na nim za odrzuconą miłość w podstawówce. I tak, po dość nietypowej kolacji, grono powiększa się o kolejnego wampira. A to nie koniec zmian…
„Co robimy w ukryciu”, wyreżyserowany przez dwie de facto najlepsze postaci filmu (Clement, Waititi), to mistrzowskie połączenie 3 gatunków. Skoro nieśmiertelne potwory, to musi być horror. Dodajcie do tego komedię i charakterystyczne cechy filmów dokumentalnych i wychodzi wybuchowe połączenie, obok którego nie da się przejść obojętnie. Przemielony kilkaset razy motyw wampirów w filmach i książkach jeszcze nigdy nie był tak wciągający i absurdalnie śmieszny.
Czterech przyjaciół – każdy zupełnie inny: od pedantycznego romantyka, do notorycznego pożeracza żywego drobiu. Twórcy wyliczają wszystkie stereotypy i cechy jakie przypisywane są wampirom i tworzą z tego coś zupełnie nowego. Choć banałów nie brakuje – to nosferatu z krwi i kości. Dzięki dokumentalizowanej formie zaglądamy za kulisy bycia krwiopijcą. Bo kto się kiedyś zastanawiał jak ciężko im wejść do klubu na imprezę, skoro muszą być zaproszeni? Co w takiej sytuacji zrobi typowy ochroniarz, do którego ktoś w środku nocy wydziera się, że musi go wpuścić do środka? Choćby dla takich scen warto ten film zobaczyć.
Absurdów i groteski w filmie nie brakuje ani przez minutę. Wszystko dopełnia postać Stu (Stuart Rutherford) – przyjaciel Nicka, a do tego informatyk, który zaprzyjaźnia się również z pozostałą czwórką. Dzięki Stu domownicy mogą np. oglądać wschody Słońca na Youtube. Dla takiego przyjaciela można zabić. Twórcy serwują kwintesencję „bromance’u” w komicznym wydaniu. Nie udają na siłę realizmu, bawiąc się mitologicznymi cechami swoich postaci.
Film zupełnie odbiega od mieniących się kiczem produkcji prosto z Hollywood. Ta nowozelandzka produkcja to kolejna po „Tylko kochankowie przeżyją” udana próba oderwania się od typowych filmów o wampirach. Wreszcie to film z półki „niespodziewanie dobrych”.