Indywidualizm czy prestiż – porównanie uczelni prywatnych i państwowych
6 min readNiektórzy uważają prywatne studia za zbędny wydatek, a publiczne uczelnie za wyznacznik prestiżu. Inni twierdzą, że pieniądze zapewniają indywidualne podejście i godne traktowanie studenta. O różnicach pomiędzy studiami państwowymi, a prywatnymi opowiadają zwolennicy obu stron.
Mówiąc o różnicach pomiędzy uczelnią publiczną, a prywatną trzeba podkreślić: ta druga nigdy nie będzie darmowa. Mimo to, większość szkół prywatnych prześciga się w korzystnych ofertach już na etapie rekrutacji. Pierwszy miesiąc za darmo, brak opłaty rekrutacyjnej czy możliwość płatności ratalnej – to tylko niektóre z opcji. Jednak mimo tego, wiele z nich świeci pustkami i zmuszona jest zamykać kierunki. Na uniwersytetach chętnych nie brakuje prawie nigdy. Ale czym tak naprawdę różni się placówka państwowa od prywatnej?
Klient nasz pan
Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że jak studia, to tylko darmowe. Jednak coś za coś: płacąc mamy gwarancję (przynajmniej w większości przypadków), że pani w dziekanacie będzie miła, wykładowcy punktualni, a kolejki w sprawie stypendium niewielkie. O tym na uczelni państwowej często możemy tylko pomarzyć. Studenci przyzwyczajeni są do kiepskiego traktowania, bałaganu w formalnościach, spóźnień albo nieobecności wykładowców, czy kilkudziesięciometrowych kolejek do dziekanatu. Tutaj, to wykładowca jest bogiem i to do niego studenci muszą się dostosować. – Pomimo wyznaczonych wcześniej godzin egzaminu, doktor postanowił skrócić sobie godziny urzędowania – opowiada Ania, studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Gdańskim. – Informację o tym dostałam od koleżanki, która przez przypadek przyszła wcześniej. Nie pozostało mi nic innego, jak wrzucić na siebie cokolwiek i pędzić taksówką na zaliczenie. Czy mnie to zdenerwowało? Tak. Czy zdziwiło? Nie. – dodaje.
Anonimowo, a kameralnie
Naturalnym jest, że roczniki uniwersyteckie liczą po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset osób, podczas gdy na uczelniach prywatnych ruszają kierunki obsadzone tylko np. kilkunastoma osobami. Ma to swoje wady i zalety. Na Uniwersytecie można studiować z kimś rok czy dwa, a nie zamienić z nim ani słowa. Z drugiej strony grupa licząca 15 osób jest zdana na siebie dzień w dzień, co często bywa uciążliwe. – Uniwerek jest jak metropolia. Duży, trudniej się zaprzyjaźnić, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogadać. Prywatną uczelnie porównałbym do małej miejscowości: wszyscy znają się na wylot, ale i czasami działają sobie na nerwy – mówi Konrad, student ekonomii na Uniwersytecie Gdańskim, a wcześniej Wyższej Szkoły Bankowej.
Indywidualne podejście, a masówka
Kolejną różnicą pomiędzy „uniwerkiem” a „prywatną” jest sposób w jaki traktują studenta wykładowcy. I tutaj znowu punkt dla tych drugich. – Wykładowcy znają nasze imiona, pamiętają teksty, które pisaliśmy na poprzednich zajęciach, wiedzą kto w czym jest dobry, a nad czym trzeba popracować – mówi Natalia, studentka dziennikarstwa w Ateneum Szkole Wyższej w Gdańsku. Kiedy opowiada o tym kolegom studiującym publicznie, ci patrzą z niedowierzaniem. – U nas większość wykładów prowadzi znudzony profesor, który nawet nie ukrywa, że chce tylko odbębnić wykład i wyjść. W tym czasie ludzie czytają, rozmawiają, a dziewczyny nawet malują paznokcie – mówi Alicja, studentka europeistyki na Politechnice Gdańskiej.
Tętniące życiem, a pustawe
Uczelnie państwowe to zazwyczaj rozległe kampusy i okazałe gmachy, tętniące życiem od rana do wieczora. Na uczelniach prywatnych bywa zwyczajnie…pusto. O ile w weekendy dzieje się sporo, o tyle w tygodniu, niewielkie grupy nie są w stanie pobudzić do życia budynku uczelni. Często nie ma też biblioteki z prawdziwego zdarzenia, biura karier czy porządnego bufetu. Podobnie sprawa ma się z kołami zainteresowań, konferencjami czy targami pracy – na uniwersytetach czy politechnikach jest ich pod dostatkiem, na prywatnych niewiele. – Kiedy próbujemy założyć jakieś koło czy organizację, zawsze napotykamy na ten sam problem: ludzi. A raczej ich brak. Niewielu tu studentów, a jeszcze mniej takich, którzy byliby zainteresowani jakąś dodatkową działalnością – mówi Marta, ale nie chce ujawniać, na której uczelni studiuje.
Praktykujący, a utytułowani
Na uczelniach państwowych wśród kadry dominują ludzie z dorobkiem naukowym – profesorowie i doktorowie. W szkołach prywatnych często stawia się na osoby nie do końca doświadczone w wykładaniu, ale za to czynne zawodowo. To zajęcia z nimi studenci chwalą sobie najbardziej.
– Z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że o wiele cenniejsze okazały się dla mnie zajęcia w szkole prywatnej. Prowadzili je dziennikarze – praktycy, dzięki którym odwiedzaliśmy redakcje, uczyliśmy się pracy w terenie i poznawaliśmy środowiskowe anegdotki – opowiada Patrycja, która studia pierwszego stopnia z dziennikarstwa ukończyła w Ateneum, a magistra broniła na UG. – Na uniwerku też trafiłam na kilku pracujących w zawodzie wykładowców, jednak uczelnia zabijała w nich jakikolwiek entuzjazm, serwując cztery te same wykłady do poprowadzenia pod rząd – mówi Patrycja.
Profesorowie, a luzacy
Wśród zalet uczelni niepublicznych studenci wysoko wymieniają ułatwiony kontakt z wykładowcami (prywatny telefon, facebook) oraz mniejszy niż w przypadku placówek państwowych, dystans na linii student-wykładowca. – Wykładowcy zwracają się do nas po imieniu i nie mają problemu, żeby do nich zwracać się np. ,,Pani Agnieszko”. Żadnej manii tytułów, jak w przypadku uczelni państwowych, gdzie profesor ochrzanił mnie przy całej grupie kiedy przez przypadek nazwałem go doktorem… – mówi Maciej, były student informatyki na Uniwersytecie Gdańskim, aktualnie uczęszczający do Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu w Gdyni. Na uczelniach publicznych raczej rzadko zdarza się, żeby wykładowca kojarzył swoich studentów z imienia, a tym bardziej go używał. Tutaj studenci są „państwem”, a wykładowca ,,panem profesorem”.
Prestiż, a no name
Uniwersytet Gdański czy tutejszą Politechnikę zna każdy. Utarło się, że to uczelnie z długoletnią historią i tradycjami, które edukują najlepszych. Wiele szkół prywatnych bywa z kolei niedocenionych. Pomimo dobrych podstaw programowych (często lepszych niż u publicznych konkurentów) zostają pomijane przez studentów, którzy wolą postawić na pewną markę, jaką dają „państwówki”. – Kiedy szłam na studia, bardzo podobał mi się program kierunku na jednej z prywatnych uczelni w Trójmieście. Jednak rodzice przekonywali, że politechnika i tylko politechnika. Ok, będę mogła mówić, że jestem magistrem PG, ale i tak trochę żałuję, że nie dałam tamtej szkole szansy – mówi 23-letnia Aneta.
Rekrutacja, a jej brak
Uczelnie państwowe wyłaniają swoich studentów na podstawie rekrutacji. Czasami tylko internetowej (gdzie liczą się wyniki matury/oceny/wynik licencjatu), a czasami dochodzi jeszcze test czy rozmowa kwalifikacyjna. Na uczelniach prywatnych nie praktykuje się tego zwyczaju ze względu na ich największą zmorę: niewielką ilość chętnych. Jedynym wyznacznikiem jest więc zdana matura i złożone dokumenty. – Nie wiem czy to kwestia braku rekrutacji, ale na roku trafiłam na ludzi nie mających pojęcia o studiowanym kierunku. Byli leniwi, nie umieli sklecić poprawnego zdania po polsku, a ich ambicje były zerowe – mimo wszystko pchali się na dziennikarstwo. Łatwo było na ich tle zabłysnąć, ale ich podejście mocno mnie demotywowało. Najbardziej było mi szkoda wykładowców, którzy bezskutecznie próbowali ich zainteresować – opowiada studentka, jednej z prywatnych uczelni, która nie chce zdradzać imienia. Obawia się, że od razu zostałaby zidentyfikowana.
Każda z form studiów ma swoje ma wady i zalety. Wiele zależy też od samego studenta. Spokojni introwertycy szybciej odnajdą się w kameralnej atmosferze prywatnej uczelni. Za to osoby lubiące szybki, studencki tryb życia na pewno lepiej poczują się na uniwersyteckim kampusie. Jeśli ktoś ceni indywidualne podejście wykładowców – powinien wybrać placówkę prywatną. Jeśli zaś bardziej niż na wykładach, woli skupić się na zajęciach dodatkowych, lepszą opcją będzie duży wydział państwowy. Ważne, aby studia wybrać samemu, biorąc pod uwagę własne zainteresowania i zdolności, a nie rady czy opinie innych – w końcu to my spędzimy na wybranej uczelni kolejne lata.