Subiektywny przegląd filmów wartych grzechu
6 min readSą filmy, obok których nie da się przejść obojętnie. Są takie, do których ciągle się wraca i takie, które stają się klasykami. Są takie, że widz zastanawia się, czy reżyser jest normalny. I właśnie takie są warte grzechu. Przed wami subiektywny przegląd filmów pełnych przesady, absurdu, przemocy i krwi, niejednoznacznych, wciągających i zrealizowanych po mistrzowsku.
Bad motherfucker
Absolutnym klasykiem jest „Pulp Fiction” Quentina Tarantino. W tym filmie mieści się wszystko: gansterskie porachunki, brawurowe sceny walki, romans i czarna komedia. To dopieszczony w każdym szczególe pastisz amerykańskiego kina, który jest tak absurdalny, że aż kultowy. Kilka pozornie niezwiązanych historii łączy się w spójną całość zbiegając się w ciasnym, kryminalnym półświatku, z którego, jak się przekonując płatny zabójca i utalentowany bokser, wydostać się nie jest łatwo. Sceny takie jak twist Mii Wallace (Uma Thurman) i Vincenta Vegi (John Travolta), czy filozoficzne dialogi Vincenta i Jules’a (Samuel L. Jackson) to prawdziwe perełki i na stałe weszły do popkultury. Kojarzą je nawet ci, którzy nie oglądali filmu. „Pulp Fiction” to znakomita obsada (oprócz wymienionych m.in. Bruce Willis i sam reżyser), specyficzny przerysowany styl Tarantino i niebanalny humor. Więcej rekomendacji nie potrzeba.
Ścieżki Czarnej Mamby usłane są trupami
Jeszcze więcej zamiłowania do dzielenia filmu na rozdziały, krwi przelanej przed ekranem i gęsto ścielonego trupa mieści się w kolejnym obrazie Tarantino, a właściwie dwóch jego częściach – „Kill Bill” i „Kill Bill 2”. Historia zemsty płatnej zabójczyni na jej oprawcach to popis muzy reżysera – Umy Thurman. Jej bohaterka Beatrix (Czarna Mamba) przechodzi prawdziwe piekło by odpłacić się byłemu ukochanemu za próbę jej uśmiercenia i odzyskać córkę. Pozornie film nie jest o niczym więcej, jak tylko o zabijaniu, bo jest przebieżką przez prawie wszystkie sztuki walki. Tu i ówdzie latają odcięte części ciała, a tryskającą krew można odmierzać niemal hektolitrami. Bohaterowie filmu nie są jednak tak czarno-biali, jak mogłoby się wydawać, a hart ducha i determinacja głównej bohaterki jest godna podziwu. Obie części przepełnione są przemocą, to prawda, ale też pięknymi zdjęciami (w tym także operowaniem kolorem i animacją) i zachwycającą ścieżką dźwiękową.
Krwawe miasto grzechu
Równie mroczny klimat i bezwzględne postaci pojawiają się w dwóch częściach filmu przyjaciela Tarantino, Roberta Rodrigueza – „Sin City” i „Sin City 2: Damulka warta grzechu”. Tutaj uwagę przykuwa przede wszystkim pięknie przeniesiona estetyka komiksu Franka Millera i zabawa kolorem w podkreślanie jedynie detali. To tworzy film jeszcze bardziej plastycznym. W Mieście Grzechu kłębi się tyle zbrodni i przemocy, ile tylko można sobie wyobrazić, ale znajdzie się też miejsce dla miłości, współczucia i pomocy drugiemu. Mężczyźni, którzy tu mieszkają, mimo, że są wykolejeńcami, przejawiają cechy superbohaterów, m.in. szlachetność i nadludzkie siły, a niebezpieczne kobiety olśniewają urodą i rządzą Starym Miastem. Wszystkie historie są ze sobą w pewien sposób powiązane, tak samo, jak i bohaterowie, tworzą ze sobą gęste siatki intryg i układów. Trzeba przyznać, że druga część filmu nie odbiega jakością od pierwszej, jest godną kontynuacją jej wątków. Krwawy film ozdabia świetna obsada: Mickey Rourke, Bruce Willis, Benicio Del Toro, Clive Owen, Joseph Gordon-Levitt… i piękne kobiety, m.in. Rosario Dawson, Jessica Alba i Eva Green. „Sin City” aż kusi, żeby go obejrzeć.
Przekręty, gangsterzy… i rock’n’roll
Gangsterski klimat podejmuje też czarna komedia Guya Ritchie’go, „Rock’N’Rolla”. To propozycja zdecydowanie dla fanów brytyjskiego humoru. Mafijny boss, martwy (?) rockandrollowiec, przebiegła księgowa, grupka drobnych przestępców w samym środku intrygi, a wszyscy uwikłani w zaginięcie szczęśliwego obrazu rosyjskiego inwestora. Nie brakuje tu gangsterskich porachunków, pościgów, strzelanin, romansu i świetnej rockowej ścieżki dźwiękowej. Akcja jest gęsta i początkowo nieco trudna do zrozumienia, ale stopniowo widz odkrywa z uśmiechem kto i za jakie sznurki pociąga w tej historii. Dialogi to nieraz komediowe perełki, a scena tańca Stelli (Thandie Newton) i pana OneTwo (Gerard Butler) dorównuje wykonaniem tej z „Pulp Fiction”. Na pierwszy plan ze swoim komediowym talentem i nieodpartym urokiem zdecydowanie wysuwa się Butler, ale trzeba przyznać, że jego zawadiackiego OneTwo nie sposób nie lubić. Ritchie udowadnia po raz kolejny, po m.in. „Przekręcie”, że potrafi stworzyć jednocześnie wciągający kryminał i przezabawną czarną komedię. A widz przekonuje się, kim jest prawdziwy rockandrollowiec.
Do morderstwa… trzeba dwojga
Dużo poważniejszy temat prezentują „Urodzeni Mordercy” Olivera Stone’a. Podobnie jak inne w tym zestawieniu, film wydaje się być głównie o zabijaniu, a co więcej, w tym przypadku promowaniu takiego zachowania. Kunszt Stone’a polega jednak na tym, iż film można interpretować dwojako: dosłownie i jako obnażenie praktyk dzisiejszych mediów. Filmowi dziennikarze goniąc za sensacją lansują przestępców jako idoli. A jaki płynie z tego wniosek? Możemy go znaleźć w dzisiejszych mediach… Stone doskonale bawi się konwencją, chociażby w scenie parodii serialu „Świat według Bundych”. Z jednej strony film jest brutalny, ale z drugiej to wciągająca historia. Dodatkowym walorem jest brawurowe odtworzenie głównych ról przez Juliette Lewis i Woody’ego Harrelsona. „Natural Born Killers” jest filmem gorzkim, ale doskonale pokazującym dzisiejszą medialną rzeczywistość. Oczywiście, przerysowuje ją, ale czy w innym przypadku widz zwróciłby uwagę? Właśnie ze względu na tę wieloznaczność warto ten film obejrzeć.
Nowy, jeszcze wspanialszy świat
W podobnym tonie obnażania rzeczywistości wypowiada się Joshua Seftel w filmie „War, Inc.” („Wojenny Biznes”). Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości w fikcyjnym państwie, Turakistanie. Właśnie „wprowadzana” jest tam demokracja za pomocą amerykańskiego wojska finansowanego przez wielką korporację. Cały film jest utrzymany w konwencji „co by było gdyby rządy były podporządkowane korporacjom”. I chociaż w zamyśle jest komedią, nie brakuje w nim absurdu i jest zabawny, to to, co dzieje się w małym państewku przyprawia o ciarki. I właśnie obłuda nowego, wpaniałego świata jest komiczna najbardziej. Klasę pokazuje John Cusack, wcielający się we wrażliwego płatnego zabójcę działającego pod przykrywką organizatora targów rozrywki. Trzeba przyznać, że nie brakuje mu w tej roli uroku. A towarzyszą mu piękne Hillary Duff i Marisa Tomei.Wojenny Biznes pokazuje dystans do amerykańskich działań na bliskim wschodzie. I chociaż naprawdę można się przy nim ubawić, to daje nieco do myślenia…
Najlepsze ciasto serwuje pan Burton
W takim zestawieniu nie może zabraknąć musicalu. Oczywiście krwawego. Nie będzie to żaden inny, jak „Sweeney Todd. Demoniczny golibroda z Fleet Street” Tima Burtona. Doskonały duet Johnnego Deppa i Heleny Bohnam Carter, niepowtarzalny, groteskowy styl Burtona i gęsty, ponury klimat Londynu czynią ten film elektryzującym. Krwawą zemstę utalentowanego golibrody i losy jego rodziny ogląda się z zapartym tchem jednocześnie współczując mu rodzinnej tragedii. Z kolei przedsiębiorczość i wyrachowanie mieszane z ciepłymi uczuciami pani Burton zaskakuje i na swój sposób bawi. Nie brakuje tu także zaskakujących zwrotów akcji. A jeśli dodać do tego piękne piosenki, to jest to przepis na nietuzinkowy film, na romans horroru z musicalem, który ogląda się wyjątkowo przyjemnie. Po prostu jest cudownie upiorny.