Wyzwoleni z niewoli – Exodus: Bogowie i królowie
3 min readHollywoodzcy twórcy nadal chętnie sięgają po biblijne historie. Zainteresowanie starotestamentowymi opowieściami nie ominęło również Ridley’a Scotta. Fani reżysera od dłuższego czasu są rozczarowani jego kolejnymi produkcjami. Czy historia powtórzy się w przypadku „Exodusa”?
Niecały rok temu na ekranach naszych kin gościł „Noe: Wybrany przez Boga”. Nowoopowiedziana historia boskiego wybrańca Darrena Aronofsky’ego nie spełniła jednak oczekiwań widzów. Chociaż zewsząd słychać krytyczne głosy, trzeba przyznać, że dzieje Mojżesza przedstawione przez Ridley’a Scotta w „Exodusie” wypadły o wiele lepiej.
„Exodus: Bogowie i królowie” to opowieść o człowieku, który pokonał imperium i zmienił świat. Mojżesz (Christian Bale) występuje przeciw egipskiemu faraonowi Ramzesowi (Joel Edgerton) i pomaga czterystu tysiącom niewolników uciec z Egiptu w czasie śmiertelnych plag. Biblijne wyjście z Egiptu to niezwykła saga i trzymająca w napięciu historia o rywalizacji, zdradzie i pogoni za wolnością.
Ridley Scott po raz kolejny udowadnia, że wie jak prowadzić narrację, i że ma po prostu smykałkę do opowiadania podobnych historii. Reżyser z dużym wyczuciem prowadzi widzów przez swoją wizję wyzwolenia narodu izraelskiego spod jarzma Egipcjan. Przedstawiona historia ani na chwilę nie traci tempa. Uknuta intryga potrafi zainteresować, zaś umiejętnie skonstruowane zwroty akcji i odstępstwa od Biblii sprawiają, że produkcję chcemy zobaczyć do samego końca. Całość trwająca ponad dwie godziny jest dynamiczna, można zapomnieć o nudnych przestojach.
„Exodus: Bogowie i królowie” to przede wszystkim gwiazdorska obsada. Christian Bale i Joel Edgerton nadają swoim bohaterom przyziemny, ludzki wymiar. Mojżesz w ujęciu Scotta jest ciekawszy. Na początku nie wierzy w Boga i nie ma zamiaru zostać przywódcą narodu. Pokazany jest jako doskonały strateg, który razem z niewolnikami organizuje skuteczną walkę partyzancką. W razie konieczności nie stroni od zabijania wrogów, a jego umiejętności we władaniu mieczem mógłby pozazdrościć mu nawet legendarny Maximus.
Nie można również nie wspomnieć o Johnie Turturro („Casanowa po przejściach”), który choć na ekranie pojawił się na krótko skradł uwagę widzów. Reszta obsady, chociaż doskonała, nie miała niestety okazji w pełni wykorzystać swoich umiejętności. Pojawiający się na drugim planie Ben Kingsley jako hebrajski mędrzec i Sigourney Weaver w roli jadowitej matki faraona, wypadają niestety tylko przyzwoicie.
Film Scotta to wizualny spektakl. Fenomenalne są sceny batalistyczne – zwłaszcza, gdy pokazane w planach ogólnych – a także plenery budującego się Egiptu. Wspaniale prowadzona kamera Dariusza Wolskiego podkreśla monumentalizm i epickość tej historii. Jedną z lepszych scen jest sekwencja przedstawienia dziesięciu egipskich plag. Wody Nilu zamienione w krew, chmara żab, muchy krążące nad miastem czy mordercza szarańcza – to tylko przedsmak tego co czeka na was na ekranie. Zarzutem może być jedynie to, że te genialne sceny trwały zbyt krótko. Na plus wypada również brak odautorskich interpretacji biblijnej historii, których nie brakowało u Aronofsky’ego.
Jedyną kwestią, do której można się przyczepić jest muzyka. Hiszpański kompozytor Alberto Iglesias nie popisał się kreatywnością. Przez większość projekcji jest ona mdła i nużąca. Zwraca uwagę w niektórych momentach, ale na pewno nie pozostanie na dłużej w pamięci. „Exodusowi” brakuje również dramaturgii i chwytającej za serce historii, którą u Scotta po raz ostatni mieliśmy okazję oglądać w „Gladiatorze” czy „Helikopterze w ogniu”.
„Exodus: Bogowie i królowie” jako kino epickie sprawdza się wyśmienicie i każdemu powinno zapewnić dobrą rozrywkę. Nie jest to może dzieło na miarę „Gladiatora”, ale daje nadzieję fanom Scotta na powrót dobrej formy reżysera.