Z rodziną najlepiej na zdjęciach. „Rocznica” Jana Komasy
6 min czytania
Zbliżające się Święta Bożego Narodzenia sprawiają, że nie sposób nie zadać sobie pytania, jak to będzie przy tegorocznym stole wigilijnym. Przecież często w rodzinach pojawiają się wzajemne animozje. Bo wujek to zagorzały konserwatysta, kuzynka znajduje się po drugiej stronie spektrum politycznego, a dziadek to w ogóle narzeka, że kiedyś to były czasy, a teraz to żadnych nie ma. I właśnie w życie jednej z amerykańskich rodzin, o sprzecznych poglądach, z kamerą wchodzi Jan Komasa w swoim debiucie zrealizowanym za oceanem.
W produkcji polskiego reżysera rodzina nie gromadzi się jednak z okazji świąt, a z powodu tytułowej rocznicy rodziców. Paul (Kyle Chandler) wraz z Ellen (Diane Lane) świętują dwudziestą piątą rocznicę swojego ślubu w willi pod Waszyngtonem. Na obchody zjeżdżają się wszystkie ich dzieci, by wspólnie celebrować ten radosny dzień. Cynthia (Zoey Deutch) to odnosząca sukcesy prawniczka, Anna (Madeline Brewer) jest wziętą stand-uperką, Josh (Dylan O’Brien) próbuje swoich sił w roli pisarza science-fiction, a najmłodsza latorośl, Birdie (Mckenna Grace), jako jedyna mieszkająca w rodzinnym domu, swój wolny czas spędza rozwijając zainteresowanie biologią oraz chemią. Zdaje się, że nic nie zakłóci tego pięknego dnia, kiedy to cała rodzina ma szansę spotkać się razem i zacieśnić więzi.
Przeszłość puka do drzwi
Do tego raju na ziemi, jaki stworzyła sobie rodzina, wkrada się podstępnie wąż, by niedługo potem zakłócić sielankę. Jest nim partnerka jedynego męskiego potomka pary, Liz (Phoebe Dynevor). Już na samym początku filmu da się dostrzec jej przygotowania do poznania rodziców Josha. Liz skrupulatnie ćwiczy przed lustrem mimikę, gesty, recytuje słowa, jakie ma zamiar powiedzieć. Zdaje się, że próbuje wejść w pewną rolę, byleby wypaść jak najlepiej. Jak się okazuje – ma swoje powody.
Z Ellen, matką czworga rodzeństwa, poznała się już wcześniej. Była jej studentką, której praca zaliczeniowa Zmiana była dla wykładowczyni na tyle kontrowersyjna, że zdecydowała się nie przepuścić jej dalej. Liz postulowała w swojej pracy reformę amerykańskiego systemu politycznego i wprowadzenie autorytarnego systemu jednopartyjnego, wierząc, że to okaże się zbawiennym rozwiązaniem dla amerykańskiego społeczeństwa. Na pozór Liz nie sprawia wrażenia, by skrywała urazę. Pozostaje jednak pytanie, czy jej intencje są na pewno całkowicie niewinne?
Rodzinne świętowanie, które zamienia się w pole ideologicznej walki
Dalsze pożycie rodziny widz ma szansę obserwować w pięciu epizodach, które dzieli między sobą około roczny odstęp. Ta gromadzi się z różnych okazji, ale na każdym kolejnym spotkaniu widać, jak bardzo zmienia się sytuacja w kraju. Punktem przełomowym jest wydanie przez Liz książki Zmiana, która szybko osiąga ogromny sukces. Kobieta gromadzi wokół siebie coraz więcej zwolenników radykalnych metod „poprawiania” funkcjonowania państwa.
Całej sytuacji z niepokojem przygląda się pozostała część rodziny, zwłaszcza córki pary oraz ich matka. Ta już na początku filmu dała się poznać, jako zwolenniczka demokracji i osoba usposobiona liberalnie. Jest otwarcie krytyczna wobec poglądów synowej. Jej bunt ma również wymiar nie tylko werbalny: przechadzając się po sąsiedztwie, postanawia zerwać z czyjejś posesji flagę, która stała się symbolem całego ruchu. Rozjemcą stara się być jedynie mąż, dla którego dobre relacje w rodzinie są ważniejsze od kłótni o poglądy.
Ich świat jednak coraz bardziej się zmienia, a w końcu w całości upada. Film Komasy odkrywa dobrze znane z historii karty: jednostka staje się na tyle silna, by narzucić pozostałym ludziom swoją dyktaturę. Ci początkowo mogą rzeczywiście widzieć w tym realną szansę na zmianę, ale to tylko ułuda, pomagająca całkowicie zniewolić społeczeństwo. Liz – krucha kobieta, następnie matka uroczych bliźniąt – w niczym nie przypomina autorytarnego władcy. Dużo bardziej radykalnie zachowuje się jej partner, syn pary, Josh. Są to jednak tylko pozory, bo ostatnia scena dusi w zarodku wszelakie wątpliwości co do prawdziwej natury młodej kobiety.
Ameryka w stanie gorączki
Można bez problemu znaleźć państwa, które skręcają w złą stronę. Do wyjątku nie należą tutaj Stany Zjednoczone, w których reżyser nakręcił swój najnowszy film. Ze swoją ostatnią produkcją, Bożym Ciałem, odwiedził Los Angeles, bo obraz zdobył nominację do Oscarów (w 2020 r. przegrał jednak z Parasite Bong Joon-ho, który to właśnie m.in. otrzymał statuetkę w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny). W tym czasie trwała kadencja Donalda Trumpa, mogąca stanowić źródło dodatkowej inspiracji do przedstawionych wydarzeń. Co znamienne – tej jesieni, kiedy to do kin trafiła Rocznica – również władzę sprawuje Trump, choć pomiędzy jego kadencje wcisnął się Joe Biden. Sytuacja w USA pozostaje jednym z tropów interpretacyjnych, ale w wypowiedziach reżysera kryje się ich znacznie więcej.
Na łamach Zwierciadła pojawiają się takie słowa polskiego twórcy:
– Wymyśliłem koncept na ten film siedem lat temu, zaraz po „Hejterze”, który był opowieścią o ataku na rodzinę. „Rocznica” jest w pewnym sensie jego kontynuacją, bo pokazuje co by było, gdyby rodzina złapała wirusa i zaczęła rozpadać się sama.
Warto się przy tym cytacie zatrzymać. Podzielenie całej historii okazuje się bowiem działaniem nieprzypadkowym. Reżyser sam podrzuca trop, a liczba ta odpowiada etapom cyklu replikacyjnego wirusa (adsorpcja, penetracja, powielenie, składanie oraz uwalnianie z komórki). Każde kolejne spotkanie odpowiada właśnie jednemu z etapów szerzenia się wirusa. Przyrównanie działań Liz do wirusa, wpływającego na wszystko, zarażającego i – ostatecznie również – niszczącego środowisko, to niesamowicie przemyślany zabieg. Sama produkcja posiada jednak więcej mocnych punktów.
Precyzyjny scenariusz, znakomici aktorzy, ale bez iskry
Przede wszystkim na wyróżnienie zasługuje scenariusz napisany przez Lori Rosene-Gambino. Można byłoby się nawet pokusić o stwierdzenie, że został napisany tak zręcznie, że w sporej mierze to właśnie on buduje atmosferę filmu. Sposób napisania dialogów sprawia, że z zainteresowaniem można śledzić losy całej rodziny. W filmie bowiem nie widzimy zbyt wielu lokacji, jesteśmy praktycznie przez większość czasu zamknięci w willi rodziny, więc tym istotniejsze stają się słowa. Dodatkowo rozpisanie całości pozwala każdej z postaci brylować – możemy dobrze poznać każdego z członków rodziny.
A ci są naprawdę fenomenalnie obsadzeni. W produkcji mamy do czynienia z całą plejadą gwiazd kina. W końcu Diane Lane to aktorka znana z takich produkcji, jak chociażby Niewierna, Pod słońcem Toskanii oraz Prawo krwi, gdzie brylowała w głównych rolach. Z młodszego pokolenia aktorów na ekranie widz może zobaczyć Madeline Brewer (znana z takich seriali jak Ty, Opowieść podręcznej i Czarne lustro), Mckennę Grace (której kariera nieustannie rozwija się od momentu telewizyjnego debiutu w stacji Disney XD) oraz Zoey Deutch (wystąpiła m.in. w tegorocznej Nowej fali Richarda Linklatera).
Co przemawia na niekorzyść to fakt, że film jest do bólu poprawny. Teoretycznie dałoby się to podciągnąć pod zaletę: historia nie wykracza poza bezpieczne ramy, struktura jest przemyślana, a całość ma, mówiąc kolokwialnie, ręce i nogi. Z drugiej strony, od twórcy, który zrealizował chociażby nominowane do Oscara Boże Ciało oraz szeroko omawiane Miasto 44, można było oczekiwać czegoś mniej zachowawczego.
Pomimo że film ogląda się dobrze, to prędko ulatuje on z pamięci. Może pobudzić do chwilowej refleksji, ale nie pozostawia widza w niepokoju o nasze jutro, naszą przyszłość. Wychodzi się z kina, a po paru godzinach nie pamięta już o bakcylu, który przecież nigdy nie umiera.
