„Letarg Przebudzenie” Żyt Toster / ENZU – recenzja
3 min readŻyt Toster, po długim milczeniu powraca z nowym materiałem. Najnowszy album to klasyczna kolaboracja w duecie – mc i producent. Klasyczna tylko z nazwy. Za warstwę muzyczną odpowiada ENZU, dla którego jest to pierwszy pełnoprawny projekt. Wynik ich współpracy to album zatytułowany „Letarg Przebudzenie”.
Płytę otwiera instrumentalne, spokojne i nastrojowe „Night Walk In Paris”, przechodzące w tytułowy numer albumu, który opisuje okres znudzenia określonym brzmieniem i brak inspiracji, jaki towarzyszył Tosterowi przed rozpoczęciem prac nad albumem:
„Dla artysty życie w klatce to szaleństwo / więc wyłamcie mi te żebra, żebym mógł odetchnąć pełną piersią”.
Następnie w utworze „Żyt Toster 2”, raper z lekką ironią opowiada o zmianie podejścia do muzyki, a za tło służy mieszanka gitarowych riffów i elektroniki:
„To jest ten moment, gdy po refrenie łapiesz się za głowę się / z pytaniem czy to nie było być może, zbyt dubstepowe co nie?”
Dwa sprawnie napisane storytellingi – „Hangover” i „Nieśmiertelny” umieszczone odpowiednio na początku i pod koniec albumu łączą się ze sobą. Dzięki temu zabiegowi całość brzmi jak album koncepcyjny.
Żyt pokazuje swoją wszechstronność, jako raper potrafi z przymrużeniem oka spojrzeć na organizatorów koncertów i wspomnieć przy tym kilka zabawnych anegdot w „Kiedy nie gramy koncertu”, a chwilę później w stylistyce braggadoccio pokazać bezczelność i pewność siebie w „John Doe”. Potrafi również celnie wypunktować stereotypy w jakich z własnej winy zamykają się zarówno twórcy, jak i słuchacze rapu:
„Truskulowcy obciągnęliby za powrót Wankza, do tego Smarka, Eisa – trójkąt iluminacja / u innych trap gra, węgorze i gorzka – nie widzę tego, nie widzę gościa, widzę obciach”
Swoimi gościnnymi zwrotkami album urozmaiciły dwie rozpoznawalne persony – Pyskaty, i VNM. O ile ten pierwszy w „Ostatni ronin” pokazuje, że potrafi ciągle świeżo pobawić się flow w typowym dla siebie braga, to drugi z gości nie zaskakuje niczym szczególnym na tle swojej twórczości.
ENZU zaprezentował się słuchaczom, jako producent z otwartą głową i szerokim wachlarzem środków, którymi potrafi pozytywnie zaskoczyć. Od klimatycznych instrumentalnych przerywników, do agresywnej elektroniki w „John Doe” i dobrze użytych sampli wokalnych w „Kiedy nie gramy koncertu”. Jest zdecydowanie muzykiem uniwersalnym, kolejnym powiewem świeżości na scenie. Wróżę mu karierę, ale jednocześnie nie jestem w stanie jednoznacznie sprecyzować stylu w jakim tworzy swoje kompozycje – podobne odczucie towarzyszyło mi, gdy usłyszałem po raz pierwszy Sir Micha, rozpoczynającego swoją współpracę z Tede.
„Letarg Przebudzenie” to spójny, przemyślany album w którym zarówno sfera wokalna, jak i muzyczna stanowią bardzo dobry popis umiejętności twórców. Płyta jest bardzo równa, co jest zarówno plusem i minusem – nie uświadczymy tu żadnych wypełniaczy, ale brakuje też kilku wbijających się szczególnie w pamięć momentów, co sprawia że po pewnym czasie obcowanie z albumem może wydawać się nużące.
7/10