25/04/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Gdzie te dziewczyny, gdzie tamten czas? ,,The Last Showgirl”

4 min read

Pamela Anderson jako Shelley Gardner; źródło: Filmweb

Las Vegas, światło reflektorów, cekiny, muzyka i… koniec pewnej ery. Gia Coppola w swoim najnowszym filmie uważnie przygląda się temu, co się dzieje, gdy rewiowa tancerka nagle musi zejść ze sceny. The Last Showgirl to subtelna opowieść o ostatnim ukłonie i przygotowaniach do niego. Nie każda historia kończy się bowiem standing ovation.

Shelley Gardner (w tej roli Pamela Anderson) od ponad trzydziestu lat pracuje w Las Vegas jako jedna z tancerek w rewii „Le Razzle Dazzle”. Niespodziewanie dowiaduje się, że za dwa tygodnie miejsce show, w którym występuje, zajmą pokazy cyrkowe (i nie chodzi bynajmniej o Cirque du Soleil). Bohaterka uświadamia sobie, że musi zmierzyć się z rzeczywistością, która okazuje się dla niej przytłaczająca. W imię kariery poświęciła bowiem rodzinę, zaniedbała relację z córką Hannah (Billie Lourd). Ponadto 57- latka w oczach przyszłych pracodawców staje się nieatrakcyjna.

Kiedy światła gasną, a kurtyna opada

Widz zostaje zaproszony na dwa tygodnie do świata Shelley. Ma szansę z bliska oglądać blaski jej życia, zwłaszcza gdy ta szykuje się do wieczornych występów. Reżyserka jednak pokazuje nam także jego cienie, z którymi wiążą się wybory bohaterki z przeszłości. Coppola nie pudruje rzeczywistości, a pokazuje ją z bliska, czasem brutalnie bez wygładzania emocji i zmarszczek. Niekiedy może wydawać nam się, że pewne wątki niewiele wnoszą, bądź są poprowadzone niekonsekwentnie, co nie zmienia faktu, że twórczyni podchodzi do tematu w sposób co najmniej udany.

Gia Coppola pokazuje, że bez wątpienia należy do grona girls girl. Z ogromną czułością opowiada historię, którą przez półtorej godziny śledzimy na ekranie. Na korzyść działa spokojne tempo filmu, pełne migawek ukazujących prozę życia. Momentami można odnieść wrażenie, że oglądamy coś, czemu zdecydowanie bliżej do kroniki. Reżyserka nie boi się sięgać po zbliżenia na twarz, ukazywać bohaterki w dresach i nieułożonych włosach. Co więcej, ze sposobu opowiadania oraz samego tematu wyłania się pewien uniwersalizm. Akcja z powodzeniem mogłaby się przecież dziać gdzie indziej, w innych okolicznościach. W wyobraźni łatwo da się zastąpić tancerkę chociażby modelką, piosenkarką, czy nawet osobą o zupełnie innej profesji, której starzenie się i zmiana mody dyskwalifikuje z rynku pracy.

Budującym napięcie aspektem jest niepokazywanie show aż do samego końca. Widzimy wszystko inne: Shelley na castingu, Shelley robiącą zakupy, Shelley na randce, ale Shelley uśmiechniętą, w swoim żywiole widz dostrzega w ostatniej, bardzo emocjonalnej scenie.

Pamela Anderson w nowej odsłonie 

Samo obsadzenie Pameli Anderson to strzał w dziesiątkę. Aktorka została zapamiętana głównie dzięki roli C. J. w Słonecznym patrolu. Tym razem otrzymała szansę, by pokazać inną stronę swoich aktorskich umiejętności. Świetnie może zrozumieć tytułową showgirl i to, jak funkcjonuje rynek zajmujący się rozrywką. Dominuje tam przecież kult młodości – liczy się seksapil, piękno oraz zyski, jakie wpadają do kieszeni organizatorów.

Przede wszystkim aktorka zaskakuje naturalnością i delikatnością. Kamera często rejestruje ją w chwilach słabości. Wydobywa na powierzchnię jej kruchość. Główna postać daje się poznać jako dojrzała kobieta z bogatym bagażem doświadczeń, co odbiegało od dotychczasowych ról Anderson. Można to potraktować jako ciekawy gest – celebrytka, będąca kiedyś symbolem seksapilu, wciela się w tancerkę, która nie mieści się już w obowiązujących kanonach. To jej obecność na ekranie sprawia, że boleśnie można uświadomić sobie, jak bezlitosny potrafi być przemysł rozrywkowy dla kobiet, które się, tylko i być może aż, starzeją.

Nie tylko taniec

Całość, jeżeli chodzi o przesłanie, ma podobny wydźwięk do Substancji, chociaż jest to wersja o wiele bardziej family friendly. Film kładzie wyraźne akcenty na to, z jakimi problemami muszą radzić sobie starsze, zwłaszcza samotne, kobiety. Nie tylko tytułowa bohaterka, ale również jej przyjaciółka Annette (Jamie Lee Curtis). Obydwie ledwie wiążą koniec z końcem, a problemy finansowe (wysokie ceny w sklepach, brak ubezpieczenia zdrowotnego lub możliwości przejścia na emeryturę) często przewijają się w ich rozmowach. The Last Showgirl to jednak coś więcej niż tylko kolejna, zwyczajna historia o starzeniu się i odchodzeniu w cień.

To rozmowa o samej sztuce. W trakcie seansu zderzają się ze sobą dwa światy – jeden reprezentuje Shelley, a drugi jej młodsze znajome z pracy – Jodie (Kiernan Shipka) i Mary-Anne (Brenda Song). Główna bohaterka wierzy, że jej wystąpienia są czymś więcej niż „golizną”. Uważa, że jej występy są przepełnione artyzmem, nawiązują w końcu do burleski i legendarnego Moulin Rouge. Taniec Shelly traktuje jak dzieło, a siebie uważa za artystkę. Jodie i Mary-Anne myślą zupełnie odwrotnie. Nie odnajdują w swojej pracy żadnych wzniosłych wartości. Przede wszystkim dobry taniec traktują jako coś, co powinno dostarczać rozrywki, by nie powiedzieć, że „chleba i igrzysk”. Podchodzą do swoich aktywności zawodowych bardziej pragmatycznie. Pracują tam, gdzie będą płacić – a jaki to będzie taniec, nie ma większego znaczenia.

Dzięki temu wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się nie tylko przemijanie tytułowej bohaterki, ale i pewnej epoki. Świat, jaki pamięta Shelley, nawet jeżeli istniał tylko w jej głowie, odchodzi w niepamięć. Na tej samej scenie za niedługo będą tańczyć inni ludzie. W tym kontekście można rozumieć, że sam tytuł – The Last Showgirl ukazuje końcowe dni istnienia pewnej epoki, a w tym i osób, które ją tworzyły.

Film w polskich kinach już od 25 kwietnia.