24/02/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Pod kapeluszem tradycji

5 min read
Ściana, na której wisi mnóstwo różnokolorowych kapeluszy z filcu. Stworzyła je Zofia Markiewicz.

Kapelusze pani Zofii

FUTRA, KAPELUSZE”. To oznajmiają litery przyczepione wysoko na ścianie starego pawilonu przy ulicy Starowiejskiej. Zza okna wygląda nieśmiało parę nakryć głowy – słomkowych, trzcinowych, niedzisiejszych. To tu znajduje się ostatni w Rumi zakład kuśnierski należący do państwa Markiewiczów. Ale kto z mieszkańców wie o tym, że to jego ostatnie chwile?

Zofia Markiewicz, czyli starsza kobieta w berecie i szalu stoi w swoim zakładzie.
Zofia Markiewicz w swoim zakładzie

U góry, w pracowni, siedzi pani Zofia, czekająca w zastygłej zadumie na dźwięk dzwonka w drzwiach. Jej umysł wędruje do przeszłości, ale ręce pozostają w chwili obecnej. Przygotowują nowy kapelusz bądź naprawiają jeden z tych dawno wykonanych. Musi być w gotowości, bo przecież nabywca nadal może pojawić się w każdym momencie.

– Jesteśmy tutaj z mężem od 1967 roku. Klienci byli i są, i to najróżniejsi. W tej chwili wracają ci z dawnych czasów. Nie ma takich tłumów jak kiedyś, ale ludzie dalej są zainteresowani naszym zakładem. Klientki zazwyczaj przychodzą wymieniać jakieś drobne rzeczy, np. przedzierki w kieszeniach. W tej chwili najwięcej pracy jest z tymi wszystkimi poprawkami – opowiada kobieta.

Iskra w jej oku pojawia się, gdy spogląda na kolorową ścianę przy oknie. Wszystkie kapelusze znajdujące się na wieszakach w zakładzie to jej ręczna robota. Niektóre wiszą tam już od lat, jednak każdy jest bez śladu kurzu  i doskonale zachowany.

– Każdy z nich jest pojedynczym egzemplarzem. Nigdy nie jestem w stanie zrobić dwóch takich samych. Muszę dobrać odpowiedni surowiec, zrobić projekt. Żeby wykonać taki jeden kapelusz potrzebuję odpowiednich klejów naturalnych, np. dekstryny, kleju z kasztanów. Wiele rzeczy usztywniam też kleikiem z ryżu. Zawsze są wtedy śliczne i się nie niszczą.

Ale wyroby pani Markiewicz są nie tylko piękne i wytrzymałe. Są przy tym wykonane z najwyższej jakości materiałów z zagranicy.

– Kiedyś korzystałam z polskich surowców, ale obecnie pracuję na tworzywach z Anglii. Mam tutaj gotowe produkty z tworzywa, z którego w Wielkiej Brytanii robi się kapelusze na wszystkie spotkania na królewskim dworze. Tam takie nakrycie głowy kosztuje 450 funtów, ale mnie za taką cenę by tu zlinczowali – przyznaje ze śmiechem zawierającym nutkę goryczy – mam tu rzadkie, leciutkie włókno z agawy, sizal. Kupiłam go chyba jako pierwsza w Polsce, bo jest bardzo drogi. Mam jeszcze naturalną panamę, a także trawy: meksykańską i ostrą nadmorską – wymienia, pokazując materiały.

Pracownia Pani Zofii w zakładzie. Jest tam stół, futra i płaszcze oraz biurko z przyrządami.
Pracownia pani Zofii

Były „KAPELUSZE”, ale slogan nie na tym się kończy – są jeszcze „FUTRA”. Tę część reprezentuje Zbigniew Markiewicz, który trudni się kuśnierstwem. Pani Zofia od 1965 roku jest modystką. Jak sama podkreśla, między tymi profesjami istnieje kluczowa różnica:

– Kuśnierz pracuje na futrach, które mają włosy na zewnątrz. Nie należy tego łączyć z kożuchami. Proszę panią, to jest zupełnie inny zawód, który w tej chwili jeszcze jest na Podhalu. Tam też produkuje się ręcznie skóry baranie służące do podszycia ubioru, które wykorzystuje również mój mąż. On tak jak krawiec kroi wykrój płaszcza czy kurtki i po prostu to zszywa, ale zupełnie inną maszyną niż krawiecka – tłumaczy zawzięcie – za to modystki tworzą z filcu. Ja robię bardzo dużo czapek damskich jak i męskich, kapelusze itp. Ale gdybym się nie nauczyła od męża kuśnierstwa na moje potrzeby, to bym nie wiedziała, jak zrobić porządną czapkę. Robiąc takie fasony, mam formy, na których je układam, potem je pani pokażę. Podsadka (drewniana forma do kapeluszy) to podstawa. Musi być, bo na papierze lub desce nie dałoby rady odpowiednio ułożyć materiału. Nie miałoby to kształtu, nie można by uzyskać tego obłego fasonu – podkreśla.

Pan Zbyszek w swoim czasie wyszkolił 11 uczniów, za co otrzymał srebrną oraz złotą, wręczoną przez prezydenta, Honorową Odznakę Rzemiosła – „za Zasługi”. Obecnie małżeństwo niestety nie szkoli już nikogo.

Zdjęcia przedstawiające Zofię i Zbyszka Markiewiczów na przestrzeni lat w ich zakładzie.
Zdjęcia przedstawiające Zofię i Zbyszka Markiewiczów

– Po wojnie Rumia właściwie bazowała na uczniach z rzemiosła. Na terenie miasta uczyło się ponad 1500 młodych ludzi. Ale Rumia się zmieniła. W ostatnich latach, kiedy przychodzili do nas rodzice chętnych na praktyki, pytali już tylko o wynagrodzenie. Ostatnio była tu bardzo chętna dziewczyna. Jej matka pytała: „ile córka dostanie?”. „A czy córka coś potrafi, lubi szyć na maszynie?” spytałam, no bo są czasami takie dziewczyny, które z niczego zrobią coś, ja to bardzo cenię. Ona nie umiała i nie wiedziała nawet, na czym polega zawód modystki. Mój mąż się wtedy trochę zdenerwował i zapytał jej matkę: „Proszę pani, a co by pani chciała, aby pani córka tu robiła?” A ona odpowiedziała: „Może będzie tutaj stała za ladą i liczyła pieniądze?”. To przykre – stwierdza kobieta. Ale teraz nie szuka już następców. Wraz z końcem lutego, zakład stanie się własnością jej wnuków. Na samą myśl o nich przyszłość tego miejsca od razu nabiera weselszych barw.

Pani Zofia zgadza się ze spędzającą jej sen z powiek tezą, że kuśnierz i modysta to zanikające zawody. Za paręnaście lat może ich już całkiem zabraknąć.

– Na początku w samej Gdyni, w której się szkoliłam, było nas 27 modystek. Na Starowiejskiej, na 10 lutego, na Świętojańskiej… Tam był pan Karwacki, kapelusznik, który ożenił się z córką fabrykanta z Poznania. Swój zakład otworzyli krótko po wojnie. I on tam był do końca, aż Karwacki zmarł. Teraz już nie ma ani jego, ani zakładu, ani nawet takiego sklepu. A jeszcze niedawno był na Starowiejskiej. Ale już niestety towarzystwo się wykruszyło. Gdynia stała się nowoczesna. Ale to nie powinno oznaczać, że co stare, trzeba wyrzucić.

Wejście do zakładu. Nad drzwiami widać napis "FUTRA, KAPELUSZE"
Wejście do zakładu

Jak to mówiła jedna z moich koleżanek z Warszawy: „Nas prawdziwych modystek w Polsce zostało już tylko 6”. I w związku z tym pytam, kto będzie uczył naszych następców? Mój mąż przeszedł wiele chorób i nie ma już niestety sił. Ja także postanowiłam już odpuścić, więc i w Rumi nie będzie takiego zakładu. 

– Już mi klientki mówiły: „Boże, gdzie my będziemy się ubierać jak pani nie będzie?” Niestety, nie ma ludzi nieśmiertelnych – z westchnieniem puentuje modystka.

Ale póki luty się nie skończy, praca przy ostatnich projektach wre. Zofia Markiewicz cierpliwie trwa w zakładzie przy ulicy Starowiejskiej. Tak jak futra i kapelusze.