Diabelski Pamiętnik #10: Derby będą straszne
6 min readKiedy w pierwszej rundzie sezonu Manchester United uległ swoim sąsiadom z niebieskiej części miasta 0:3, myślałem, że gorzej być nie może. Myliłem się. Derby zapowiadają się wyjątkowo upiornie dla Czerwonych Diabłów. Tym bardziej, jeśli spojrzy się na ich formę w ostatnim czasie. Podopieczni Erika Ten Haga będą walczyli na Etihad nie o zwycięstwo, a uniknięcie kompromitacji. Ciężko być kibicem drużyny z Old Trafford.
Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka jest przeznaczona dla osób o mocnych nerwach. Jeżeli nie chcesz doświadczać stanu totalnej beznadziei, zawodu i irytacji, unikaj tego i reszty artykułów z tej serii. Ich czytanie grozi nabyciem silnych tendencji masochistycznych.
Old Trafford to nie twierdza
Witaj ponownie drogi Pamiętniczku! Jest źle. Naprawdę źle. Powiedzieć, że Old Trafford nie jest w bieżących rozgrywkach twierdzą, to nic nie powiedzieć. W całym ubiegłym sezonie Czerwone Diabły odniosły na własnym boisku zaledwie 2 porażki. W tym sprezentowali 3 punkty rywalom już 8 razy. Ostatnią przegraną do bilansu United dołożyło Fulham. Zespół dolnej połówki tabeli. W dodatku pozbawiony największej gwiazdy – João Palhinha pauzował za kartki. Jeżeli miał być to ostatni sprawdzian na derby, to wypadł fatalnie. Wynik 1:2 u siebie ze średniakiem trudno nazwać inaczej niż blamażem.
Z trudem przychodzi mi (a próbuję, Pamiętniczku!) znalezienie jakichkolwiek pozytywów z tego spotkania. Goście z Londynu przejechali się po moich ulubieńcach jak drużyny José Mourinho z czasów świetności. To właśnie Fulham zaprezentowało wszystko to, czego należy oczekiwać od Manchesteru United. Marco Silva wygrał trenerskie starcie z Erikiem Ten Hagiem, nawet się nie spocił. Podopieczni Portugalczyka kontrolowali grę przez większość meczu, nie tracili animuszu nawet na sekundę.
Muszę przyznać, że spora w tym zasługa samych Diabłów. Takie „tuzy” jak Bruno Fernandes czy Casemiro w żadnym momencie nie pokazali, że są w czymkolwiek lepsi niż Andreas Pereira czy Alex Iwobi. O Marcusie Rashfordzie lepiej w ogóle nie wspominać, bo starcie napastników z Rodrigo Munizem przerżnął (przegrał byłoby niedopowiedzeniem) po całości. Dość powiedzieć, że słychać coraz więcej głosów o tym, że być może warto rozważyć pożegnanie z Anglikiem. Wydaje się, że lepiej nie będzie, a jego tygodniówka ciąży coraz bardziej.
Brak charakteru
Nie skupiajmy się jednak, mój Pamiętniczku, na wybiórczym osądzie. To drużyna wychodzi na boisko i to drużyna dostaje lanie. W starciu z Fulham trudno pochwalić kogokolwiek. Oglądając mecz, miałem odczucie, że po murawie biega 11 kukieł, które nie mają krzty zaciętości. Konstruowanie akcji wołało o pomstę do nieba, a gra obronna przypominała brydżowe spotkanie starszych panów. Londyńczycy przewyższali Diabły we wszystkim, łącznie z chęcią do gry w piłkę.
Nigdy nie wiadomo, jaki Manchester wylosuje się na dany mecz. Czasem trafi się ten przyjemny dla oka, ale ryzyko, że dostaniemy wersję „wozy z węglem” też jest spore. Nie wiem, czy istnieje osoba będąca w stanie przewidzieć wynik tej loterii. Nie zależy to od pory dnia ani pogody. Tak po prostu już jest. Jedyne, co się nie zmienia, to oblicze holenderskiego szkoleniowca, który wygląda jak dziecko zmuszone do wypicia niedobrego syropu. Podobnie zresztą wyglądają miny wszystkich kibiców United.
Na szczęście Diabły miały jeszcze jedną szansę, by poprawić humory na derby. No właśnie, miały. Starcie z Nottingham Forest w Pucharze Anglii było w wykonaniu ekipy z Old Trafford równie bezjajeczne. Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądało, nawet nie włączałbym telewizora w środowy wieczór. Szkody psychiczne, jakie wyrządziłem sobie tym ruchem, mogą na dłuższą metę przebić demolkę z City. Moi ulubieńcy skutecznie o to zadbali, prezentując poziom godny okręgówki.
Paliwa brak
W meczu z Forest uwypukliły się wszystkie problemy, jakie dręczą United w tym sezonie. Manchester może i nie był w stanie przejąć inicjatywy, ale za to pozwolił rywalom na oddanie masy strzałów. Jeśli André Onana potrzebował dobrego PR-u, to koledzy mogli go zabrać na bal dobroczynny. Zamiast tego zatrudnili go do poważnej pracy na linii bramkowej. Kameruńczyk dwoił się i troił, by uratować zespół od kolejnej wpadki. Tak było aż do 89. minuty, w której Casemiro w końcu się na coś przydał. Brazylijczyk wykorzystał dośrodkowanie Bruno Fernandesa i zapewnił Czerwonym Diabłom wygraną.
Wyobraź sobie, drogi Pamiętniczku, że w tym spotkaniu Manchester wykreował sobie zaledwie 0.66 Expected Goals. Wynik co najmniej kiepski, lecz kiedy spojrzy się na xG Forest – 2.01 – staje się dramatyczny. Ktoś złośliwy (czytaj: realista) mógłby nawet powiedzieć, że to gospodarze bardziej zasłużyli na awans. Cudem jest to, że Diabły mają wciąż szansę na trofeum w tym sezonie. Ostatnie dobre tygodnie mogły przysłonić prawdziwy obraz, ale fakty są takie, że bieżąca kampania prawie na pewno skończy się klęską.
Liga Mistrzów oddala się coraz bardziej. Z Pucharu Ligi wykopało moich ulubieńców Newcastle, a w FA Cup wciąż pozostają Liverpool i City. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie czają się derby. Przy obecnej dyspozycji pozostaje tylko liczyć na cuda lub magię. Biorąc pod uwagę fakt, że te pierwsze zdarzają się niezwykle rzadko, a czary (prawdopodobnie – wciąż trudno wytłumaczyć to, co wyprawia Xabi Alonso) nie istnieją, trudno wierzyć w happy end kampanii 2023/2024.
Derby i jaskinia
Niedzielna potyczka z Manchesterem City jest meczem, który United musi wygrać. Tak, drogi Pamiętniczku, nie zwariowałem. Jeszcze. Chyba. Zwycięstwo z Obywatelami to priorytet w obliczu trudnej sytuacji w lidze. Łatwo powiedzieć, choć o wiele trudniej będzie to zrealizować. Jasne, można powiedzieć, że derby rządzą się swoimi prawami i powielić frazesy o umieraniu za herb klubu. Nie chcę jednak wyjść na marzyciela, który bezgranicznie ufa swoim bohaterom. Ten etap już za mną i zapewne nic tego nie zmieni.
Erling Haaland i Kevin De Bruyne pewnie już uzgodnili liczbę goli, które wypracują na Etihad. Norweg może przy okazji nawiązać do swojego pucharowego występu z Luton, gdzie zaliczył 5 trafień. Maszyna Pepa Guardioli wraca powoli do optymanej dyspozycji i jest gotowa ponownie bić się o potrójną koronę. Tymczasem warsztat Erika Ten Haga wypełniają zużyte albo uszkodzone części, które za nic nie chcą ułożyć się w sensowną całość. Oczekiwania względem starcia z City opierają się na tym, by uniknąć kompromitacji.
Zabraknie Hojlunda, Martineza, Shawa i Wan Bissaki, przez co znów trzeba będzie łatać dziury. Na kim więc oprzeć nikłe nadzieje? Alejandro Garnacho i Kobbie Mainoo to, o zgrozo, najbardziej oczywiste wybory. Najmłodsi w drużynie wykazują najwięcej woli walki i determinacji. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy zauważy się, że obaj mają ostatnio nieco gorszy okres. Szczególnie Argentyńczyk, który zdecydowanie za często gubi się w boiskowych wyborach i dryblingach. To będą derby, gdzie przez 90 minut będę się modlił, by wyszło mu cokolwiek.
Powtórka z Anfield?
Istnieje szansa (minimalna, ale to zawsze coś), że niedzielne spotkanie przebiegnie podobnie, jak to, w którym udało się wywalczyć bezbramkowy remis z Liverpoolem. Wiele wskazuje na ultradefensywne podejście Ten Haga i walkę o to, by przede wszystkim nie stracić bramki. Przyznam szczerze, że remis wziąłbym z pocałowaniem ręki, ale trudno mi uwierzyć w takie rozstrzygnięcie. Ile to już razy rywale murowali się przed Obywatelami, a ci i tak znajdowali sposób na zwycięstwo?
W obliczu wielu problemów kadrowych i piłkarskich, można spodziewać się, że derby raczej nie pójdą po myśli Czerwonych Diabłów. Te słowa z trudem przechodzą mi przez klawiaturę, Pamiętniczku, ale w tej chwili Manchester jest niebieski. Sama myśl o starciu z sąsiadami napawa mnie lękiem i nie pozwala zmrużyć oka. Może byłoby łatwiej, gdyby tabela wyglądała inaczej, ale w tym wypadku porażka będzie oznaczała praktycznie pewne pożegnanie z Champions League.
Pozostaje to, co zawsze, czyli mieć nadzieję. Ten klub niejeden raz pokazał, że niemożliwe nie istnieje. Kto wie, może i tym razem przyjdzie mi cieszyć się z niespodzianki zafundowanej przez Czerwone Diabły. Szanse, nawet jeśli kręcą się wokół 1%, zawsze są. W niedzielę usiądę do transmisji bez oczekiwań, jak chyba większość kibiców Manchesteru United. Moi ulubieńcy po raz kolejny dostaną 90 minut na udowodnienie, że wcale nie są tacy tragiczni. O 16:30 będzie liczyło się tylko zwycięstwo.