Przegląd wydarzeń w NBA #5: co za sezon!
9 min readKolejny tydzień kampanii 2023/2024 za nami! Gdyby ktoś powiedział mi przed jej rozpoczęciem, że będzie to najlepszy sezon od lat, to pewnie bym mu nie uwierzył. Tymczasem jesteśmy świadkami najbardziej pasjonujących rozgrywek od… no właśnie, trudno nawet przypomnieć sobie ciekawszy rok w NBA. Sprawdźmy zatem, co przyniosły nam ostatnie dni w najlepszej koszykarskiej lidze świata.
Hot: Mikal Bridges
Jeśli ktoś miał zatrzymać szalone Orlando, to tylko on – gość, który nie opuścił ani jednego meczu NBA w swojej karierze. Od czasu transferu z Phoenix, Bridges wskoczył w buty nie tyle lidera, co po prostu gwiazdy. Był świetny już w Suns, ale to, co wyprawia na Brooklynie, przechodzi ludzkie pojęcie. W meczu z Magic wspiął się na jeszcze wyższy poziom, aplikując rywalom 42 punkty, wydatnie przyczyniając się do przerwania ich serii 9. kolejnych zwycięstw.
Ten sezon jest dla niego najlepszy w karierze. Zalicza 23,3 punktów na mecz, dokłada 4 asysty i zbiera ponad 6 piłek. W tych kluczowych kategoriach są to jego rekordy średnich. Co najważniejsze, nie pozwala zatonąć Nets, którzy bez niego nie byliby w stanie walczyć o Playoffy. Póki co zaliczają dodatni bilans, utrzymując się na 9. miejscu tabeli Wschodu, więc mają widoki przynajmniej na Play-In. Nie są najefektowniejszą drużyną ligi, ale pasją zdobywają serca wszystkich. Takie teamy zasługują na swoje momenty chwały.
Oglądając Mikala na parkiecie, trudno zauważyć, że to w zasadzie jego pierwszy pełny sezon w tak dużej roli. Podejmuje odpowiedzialne decyzje z piłką, nie podpala się i można na nim polegać. Mimo kontuzji biodra Bena Simmonsa, na Brooklynie nie ma paniki. Bridges zapewnia spokój, a tacy gracze jak Cam Thomas, Nic Claxton i Cam Johnson mogą przy nim nabierać pewności siebie. O takim liderze marzą obecnie drużyny pokroju Detroit Pistons czy Washington Wizards, którym brakuje chłodnych głów. A skoro o Detroit mowa…
Flop: Detroit Pistons
19 kolejnych porażek to najdłuższa taka seria od sezonu 2020/2021, kiedy Houston Rockets przegrali 20 spotkań z rzędu. Pistons są najgorszą drużyną w lidze i trudno wyobrazić sobie, by ktoś zabrał im miejsce w Top 3 draftu. Mamy 9 grudnia, a Detroit nie wygrało meczu od października! W tym niegdyś tętniącym życiem mieście, chyba wszyscy stracili już wiarę w kierunek przebudowy, jaki obrały Tłoki. Gdyby nie fakt, że podobną serię zaliczają Spurs (o tym nieco później), byliby jeszcze większym pośmiewiskiem.
W nowej erze koszykówki, pełnej talentu i ambicji, rzadko zdarzają się tak monstrualne serie porażek. Taki streak dziwi tym bardziej, jeśli spojrzy się na modyfikacje reguł, które mają odwodzić od tankowania, czyli celowego przegrywania, by zdobyć wyższy wybór w drafcie. Bycie ostatnim w tabeli wcale nie oznacza, że ma się większe szanse na jedynkę niż 3. drużyna od końca. 3 najgorsze drużyny mają bowiem po 14% szans na najwyższy wybór. Taka zmiana zasad miała przynosić większą ilość zaciętych spotkań, ale jak widać, porażki Pistons można obstawiać właściwie w ciemno.
Nie pomaga tu fakt, że coach Monty Williams najwyraźniej sam nie wie, co robi. Ogranicza ilość minut Jaydena Ivey’a, który jest jednym z najbardziej obiecujących graczy w Detroit, by zamiast tego grać Killianem Hayesem – kompletnym non-shooterem. Rzucanie za 3 chyba w ogóle nie pasuje Williamsowi, gdyż jego drużyna jest na 28. miejscu w lidze pod względem oddawanych trójek, a pod względem skuteczności zza łuku na 24. pozycji. To archaiczna koszykówka, która nie sprawdza się w obecnej NBA. Jak tak dalej pójdzie, to Pistons mogą pobić wszelkie historyczne rekordy porażek.
Hot: In-Season Tournament
Kiedy ogłoszono, że w obecnym sezonie po raz pierwszy zostanie rozegrany In-Season Tournament, czyli turniej w trakcie sezonu regularnego NBA, wielu pukało się w głowy. Czy dodatkowe parę meczów pomoże w walce z kontuzjami? Jaka jest szansa, że zawodnikom będzie się chciało dawać z siebie wszystko w rozgrywkach bez znaczenia? Finał pucharu w Las Vegas ma jakikolwiek sens pod innymi względami niż finansowy? Na całe szczęście dla Adama Silvera, komisarza ligi, obawy te okazały się bezpodstawne, a my, fani, dostaliśmy kawał dobrego basketu.
NBA zabrała się za promowanie nowego formatu w najlepszy z możliwych sposobów – nadając mu rangę czegoś istotnego. Nie ma tu co prawda żadnej mowy o nagrodach innych niż pieniężne, ale sama otoczka nadaje temu wydarzeniu niesamowity klimat.
Okazało się również, że zawodnicy wychodzą na mecze In-Season Tournament zmotywowani tak, jakby to były Playoffy. Fani zdążyli też pokochać kolorowe parkiety w barwach swoich drużyn. Jeśli finałowa faza przyciągnie duże zainteresowanie, można spodziewać się umieszczenia tych rozgrywek na stałe w kalendarzu NBA. Obecne przyniosły już wiele ciekawych momentów, więc chyba warto dać temu szansę, tym bardziej, że najlepsze dopiero przed nami. Las Vegas jest już gotowe na półfinały i finał. W meczu o mistrzostwo w nowych rozgrywkach spotkają się wygrani z par Los Angeles Lakers – New Orleans Pelicans i Milwaukee Bucks – Indiana Pacers. Będzie się działo!
Flop: San Antonio Spurs
Miałem nie pisać o perypetiach San Antonio do momentu, aż nie zaliczą zwycięstwa, ale w międzyczasie Jeremy Sochan zanotował najlepszy występ w karierze. Mimo tego uważam, że Spurs w dalszym ciągu nie zasługują na ciepłe słowa. Bądź co bądź gonią zaciekle haniebną serię Pistons, notując 16 przegranych spotkań z rzędu. Ich chwalenie, przy jednoczesnym krytykowaniu Detroit, nie ma zatem wielkiego sensu. Chociaż obie drużyny mają inne perspektywy, są obecnie tak samo tragiczne.
Victor Wembanyama, aż przykro to pisać, nie spisuje się na miarę swoich możliwości. Mimo predyspozycji do dominowania w obronie i ataku, nie pokazuje pełni umiejętności. Można to zrzucić na karb debiutanckiego sezonu i braku doświadczenia, ale gracz, wobec którego było tyle oczekiwań, musi sobie radzić z presją. Najbardziej w jego grze rzuca się w oczy brak pewności siebie i pozytywnej agresji, która pozwoliłaby mu łatwiej przedostać się pod kosz. W ostatnim starciu z Minnesotą, jedną z najlepiej broniących ekip, zdobył zaledwie 12 punktów.
Sam Francuz nie jest jednak winowajcą tak słabej gry San Antonio. Spurs jako zespół są na 26. miejscu w lidze pod względem trafianych trójek, rzucają najmniej rzutów wolnych, a także dołują pod względem punktów na mecz. Gregg Popovich uspokaja, mówiąc, że to sezon nauki, ale jego drużyna jest wyraźnie najgorsza na Zachodzie, zbiera porażki niczym grzyby jesienią. Nie taką koszykówkę chcą oglądać fani i nie tego spodziewaliśmy się po jednej z najbardziej ekscytujących młodych drużyn.
Hot: Milwaukee Bucks
Wydaje się, że w końcu uporali się z problemami, które dręczyły ich od początku sezonu. Nie ze wszystkimi, bo ich obrona w dalszym ciągu kuleje, ale można powiedzieć, że Bucks są na krzywej wznoszącej. Wdrapali się na 2. miejsce Wschodu i nie wydaje się, by mieli spuszczać z tonu, dodatkowo stojąc przed szansą na wygranie In-Season Tournament. Giannis i spółka powoli rzucają wyzwanie Celtics, wracając do poziomu contendera do mistrzostwa NBA.
Damian Lillard powoli dochodzi do formy, jaką prezentował jeszcze w Portland, a Greak Freak dominuje obie strony parkietu, ale graczem, który jest kluczowy dla mistrzowskich aspiracji Milwaukee, staje się powoli Brook Lopez. Jego 2,8 bloku na mecz skutecznie zniechęca rywali przed atakami na kosz. Nie zalicza wielu asyst, bo nie musi, mając obok siebie kompetentnych kreatorów, ale przy tym praktycznie nie traci piłki. Wydatnie wspiera rozegranie z pozycji centra. Pod względem rzutowym wypada też dobrze, utrzymuje ponad 50% skuteczności swoich prób. To właśnie on stanowi niezbędną ostoję drużyny z Wisconsin.
Oczywiście Giannis rozgrywa kolejny sezon na poziomie MVP, co ułatwia grę innym. Jego 30,2 punktu na mecz stało się w zasadzie codziennością, a Grek udowadnia, że w dalszym ciągu jest głodny sukcesów. Martwi średni okres Khrisa Middletona, który przez obecność Lillarda stracił część okazji rzutowych, ale on będzie bardziej istotny w Playoffach, gdzie będzie musiał wykorzystać każdą możliwą szansę. Bucks nabierają rozpędu, a ich celem będzie dostanie się do Finałów, gdzie będą faworytem w starciu z każdą drużyną Zachodu.
Flop: Memphis Grizzlies
To najwyższy czas, żeby postawić sprawę jasno. Grizzlies rozgrywają fatalny sezon i tylko cud może im pomóc w dostaniu się do Playoffów. Trudno oczekiwać, że powrót Ja Moranta rozwiąże wszystkie ich problemy, które piętrzą się w zasadzie z każdym kolejnym meczem. Memphis ma przed sobą trudne decyzje do podjęcia. Jeśli nie uda im się szybko odwrócić biegu wydarzeń, może to być pożegnanie z tym rosterem i nadziejami na sukcesy na długie lata.
W złapaniu odpowiedniego rytmu przeszkadzają im kontuzje. Obecnie pauzują Marcus Smart i Luke Kennard, czyli kluczowe ogniwa ich backcourtu. Osamotnieni Desmond Bane i Jaren Jackson Jr. nie są w stanie wygrywać spotkań w pojedynkę. Zresztą wtedy pewnie i oni musieliby udać się na przysłowiowe L4. W grze Grizzlies panuje kompletny chaos: oddają masę trójek, ale są na samym dnie ligi pod względem skuteczności zza łuku. Tak grają zespoły, które mają poważne problemy, a nie walczące o Playoffy.
Ostatnią nadzieję stanowi dla nich wracający Ja Morant. Już 21 grudnia ma pojawić się na parkiecie w starciu z Pacers i pomóc Memphis wygrzebać się z dołka. Tej daty wypatrują wszyscy fani Grizzlies, mając nadzieję na odwrócenie losów tej ponurej kampanii. Jeśli rozgrywający natchnie kolegów nową energią, pojawi się szansa na odwrócenie losów całego sezonu. Dobre Miśki są potrzebne NBA, gwarantując wielkie emocje i efektowne akcje w każdym meczu. Życzę im, by odnaleźli formę i stali się jedną z piękniejszych historii bieżących rozgrywek.
Kącik Rodzynka
Jeremy Sochan, w całej mizerii, jaką prezentują w tym sezonie Spurs, postanowił przypomnieć o sobie kibicom. Zrobił to w najlepszy (prawie) możliwy sposób, notując w meczu z Hawks 33 punkty, 6 asyst i 8 zbiórek. Pobił tym samym rekord Marcina Gortata, który rzucał 31 oczek w meczach przeciwko Toronto i Indianie. Takiego występu Polaka jeszcze w NBA nie było, więc mamy do czynienia z historią, którą Rodzynek pisze na naszych oczach. A mogło być jeszcze lepiej.
W przegranym meczu z Atlantą Sochan mógł zostać bohaterem. Przejął piłkę i pędził pod kosz, żeby trafić na dogrywkę, ale tam czekał już Trae Young. Rozgrywający Hawks wymusił faul ofensywny na Jeremim, przez co to on, a nie Polak, został ostatecznie główną postacią meczu. Uprzedzając wszelkie pytania – decyzja sędziów była w tym wypadku słuszna. Tym razem musieliśmy więc obejść się smakiem, ale wątpię, że na tym zatrzyma się pogoń naszego Rodzynka za wielkością.
Martwi natomiast fakt, że coach Pop posadził go na ławce w ostatnim meczu przeciwko Timberwolves. Do tej pory Sochan był starterem, co prawda nie zachwycając, ale robiąc powolne postępy. Popovich przyznał potem, że musiał spróbować czegoś nowego, żeby Spurs zaczęli odnosić lepsze wyniki. Niestety (albo stety), San Antonio również w tym starciu musiało uznać wyższość rywali, więc jest nadzieja, że Polak powróci szybko do wyjściowej piątki zespołu.
Tyle się wydarzyło, a kolejny tydzień już zagląda w oczy. Już za chwilę półfinały oraz finał In-Season Tournament, a potem końcowe odliczanie do świątecznej kolejki. NBA nigdy nie śpi, więc można się spodziewać, że najbliższe dni znowu przyniosą wiele ciekawych wydarzeń i historii. Ta liga zawsze potrafi zaskoczyć i, jak widać na przykładzie Jeremiego, każdy może zostać herosem w najmniej oczekiwanym momencie.