Marsjańska woda w stoczni
2 min readThe Shipyard wystartowali z nową płytą. „Water On Mars” jest gitarowa, hałaśliwa, „brudna”. Premiera płyty na żywo miała miejsce w B90. Czy znalazłoby się lepsze miejsce na taką okazję dla zespołu o takiej nazwie, niż stocznia? Raczej nie.
Jaka jest woda z Marsa? Z pewnością niezwykle energetyczna. Płyta już po pierwszym przesłuchaniu daj niezłego kopa. Pojawiły się zdania, że kojarzy się z twórczością Davida Bowiego, Trenta Reznora (Nine Inch Nails), a nawet Joy Division. I cóż w tym złego, skoro czerpie się od najlepszych? Trzeba wziąć też poprawkę na to, że właściwie w historii rocka wszystko już było, trudno wymyślić coś nowego, więc wpływów nie da się uniknąć. A w przypadku The Shipyard wychodzi im to na dobre.
Płyta odznacza się czterema atutami. Po pierwsze, surowymi riffami Michała Miegonia, które raz są bardzo szybkie, a raz wymyślne i pełne ozdobników. Po drugie, niski, ciężki, mruczący bas Piotra Pawłowskiego. Po trzecie, potężna, pulsująca i dudniąca perkusja Michała Młyńca. I po czwarte, charakterystyczny głos Rafała Jurewicza, raz po raz dający swój popis ochrypniętym krzykiem. Na albumie znajdują się i ostre punkowo-nowofalowe klimaty, jak w „Swans and blue whales”, „Systematic approach to life”, czy tytułowy „Water On Mars”. Nie brakuje też takich momentów, gdzie zespół zwalnia, np. w piosence „But Everything”, albo łagodnej balladzie „I’m ready” z gościnnym udziałem Asi Kuźmy (z zespołu Asia i Koty).
Panowie z The Shipyard, ku uciesze publiczności, zaprezentowali na koncercie w B90 cały nowy materiał. Ze sceny płynęła czysta, gitarowa energia podkreślona miażdżącym brzmieniem perkusji. Z piosenki na piosenkę zespół się rozkręcał i było widać, że daje im to ogromną przyjemność. Miłe dla ucha było połączenie wokali Rafała Jurewicza i Michała Miegonia. Publiczność nie była im dłużna i raz po raz nagradzała ich gromkimi brawami i okrzykami.
Podczas naprawdę długiego bisu pojawiły się przeboje z poprzedniej płyty, takie jak dobrze znane „Downtown” i „Ja myślę”. Wszyscy fani, nawet ci o największych wymaganiach, byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Ku radości wszystkich zagrali również utwór „The Shipyard”, a to, jak mówił Rafał Jurewicz było wyjątkowym wydarzeniem, bo Stocznia grała Stocznię w Stoczni. Na koncercie pojawiło się sporo fanów i przyjaciół zarówno The Shipyard, jak i innych grup, w których grają muzycy. Premiera odbyła się więc w kameralnej, radosnej atmosferze. Lepszej wróżby nowemu albumowi nie trzeba.