Miłosne listy na słuchawki
3 min readOceniając nowy album Metronomy po okładce można stwierdzić, że to płyta słodka. Muzyka i tekst nie są już tak cukierkowe. „Love Letters” to raczej kubełek lodów na przygnębienie. Pulsujący rytm, elektronika i ciepły wokal Josepha Mounta tworzą połączenie idealne na wieczór. Czy dzieło, które koi smutki nie jest jednak zbyt kaloryczne?
Brytyjczycy z Metronomy już po raz czwarty wzbogacił rynek muzyczny o longplay’a. Krążek „Love Letters” pojawił się na półkach 10 marca. Zespól znany był dotychczas jako formacja gustująca w klubowych dźwiękach. Najnowszy album to wciąż dobre, solidne rytmy, ale już mniej imprezowe. Nie pasuje do szalonych pląsów, idealny jest za to do przytulania, albo smuceni się pod kocem. Podobnie jak przedostatnie wydawnictwo („The English Riviera”) obfituje w melodie rodem sprzed kilku dekad.
Album otwiera utwór „The Upsetter”. Piosenka od razu daje znać, że „Love Letters” to jedna z najbardziej melancholijnych przygód, jaką można przeżyć przez nałożenie słuchawek na uszy. Utwór charakteryzuje miarowy wstęp, nie jest typowym hitem. Na szczególną uwagę zasługuje gitarowa solówka pod koniec piosenki.
Drugi tytuł na liście to „I’m Aquarius”, czyli pierwszy singiel z płyty. Można opisać go jako pulsującą elektronikę. Piosenka oparta jest na prostym dźwięku z syntezatora. Nie nudzi jednak. Wręcz przeciwnie zdaje się przenikać przez ciało. Pozostaje w głowie na długo.
Bardziej energiczną stronę płyty reprezentuje tytułowy utwór „Love Letters”. To ona najmocniej przywołuje dobre kawałki z lat 70-tych. Zaczyna się spokojnymi, a wręcz smutnymi dźwiękami instrumentów dętych. Nagle perkusja i gitary przełamują klimat. Melodyjne klawisze sprawiają, że piosenka brzmi jak przebój grany podczas dawnych potańcówek. Uroku wszystkiemu dodaje prawie krzyczący chórek. Utwór kończy solówka na trąbce. Cały klimat najlepiej oddaje stworzony do piosenki klip.
Mniej porywający jest kawałek „Boy Racers”. Warto o nim wspomnieć, bo sprawia wrażenie improwizowanego. Tylko muzyka. Żadnego wokalu. Syntetyczne dźwięki, popisy na różnych instrumentach są przyjemne, ale z czasem mogą znużyć.
„Reservoir” to utwór ukryty gdzieś pod koniec krążka. Miło się do niego wraca. Przywołuje skojarzenia z muzykami z lat 80-tych, którzy w dziwnych fryzurach i z poważnymi minami chcieli podbić serca fanów.
Ostatni z napisanych przez Metronomy miłosnych listów : „Never Wanted” to najbardziej wolna i smutna piosenka na płycie. Idealnie oddaje klimat całości, ale pozostawia przygnębienie. Nie leczy z niego, nie koi. Trzeba włączyć replay, zacząć od początku by poprawić sobie nastrój. Można też otworzyć kubełek lodów. To jest jednak kaloryczne.
„Love Letters” są jak uczucie zakochania. Z pozoru słodkie, ale jednak nie tak proste. Płyta to opowieści o miłości, rozczarowaniu, rozstaniach. Dźwięki stworzone przez Metronomy są spójne. Osadzone zostały w latach przeszłych, ale są dobrze rozumiane i dziś. Każdy może się w nich odnaleźć. Nie ma w nich słodyczy, która przyprawia o mdłości czy tuczy. No chyba, że zamiast posłuchać jeszcze raz faktycznie sięgniemy po lody.
Lista utworów:
1. „The Upsetter”
2. „I’m Aquarius”
3. „Monstrous”
4. „Love Letters”
5. „Month of Sundays”
6. „Boy Racers”
7. „Call Me”
8. „The Most Immaculate Haircut”
9. „Reservoir”
9. „Never Wanted”
Okazja do posłuchania Metronomy na żywo nadarzy się już 2 lipca podczas Open’er Festival w Gdyni.