Współczesny patriotyzm – walka o bycie patriotą
5 min readSprawa polska przypomina rzepkę w „Familiadzie”. Lewa i prawa strona ciągną ją w swoją stronę, aż w końcu zostaje rozerwana. Rok w rok to samo pęknięcie następuje 11 listopada. Problem w tym, że o ile w kultowym programie z rzepki wypadają pieniądze, o tyle z „polskiej rzepki” wylewa się czysta nienawiść.
Jak to się dzieje, że dla Polaków świetną okazją do wzniecania podziałów jest nawet święto symbolizujące jedność? Przy Traktacie Królewskim stoją pomniki szóstki „Ojców Niepodległości”: Piłsudskiego, Korfantego, Witosa, Paderewskiego, Daszyńskiego i Dmowskiego. Każdy, kto zna choć trochę historię II RP, wie, jak bardzo były to poróżnione postacie. Ich późniejsza historia jest często przykra i niejednoznaczna, niemniej w 1918 r. stali ramię w ramię, zapominając o niesnaskach. Jakże symboliczne jest to, że 101 lat później uczestnicy marszu niepodległości podpalili przypadkowemu mężczyźnie mieszkanie. Próbowali obrzucić racami balkon, na którym zawieszona była tęczowa flaga oraz baner Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
To już kolejny rok z rzędu, kiedy obchody Święta Niepodległości wiążą się z wyczekiwaniem na rozróbę. Pamiętam, jak razem z bratem, w 2013 roku, ekscytowaliśmy się Marszem Niepodległości. Bynajmniej nie z powodu wielkiego świętowania. Nie z powodu miłości do pewnych opcji politycznych – o polityce dowiadywałem się tylko z memów, bo miałem 12 lat. Był to zwyczajnie sposób na to, aby zapewnić sobie trochę rozrywki. Wszystko dzięki „prawdziwym patriotom” uczynnie rozbierającym chodniki i przekazującym kostkę brukową policjantom techniką pchnięcia. Wtedy mogło się wydawać, że takie zachowania spowodują spojenie się Polaków i wspólne potępienie agresji buzującej pod płaszczykiem polskiej flagi.
Nic więc dziwnego, że powstało wiele kontrmanifestacji, z których najsławniejszą jest ta o nazwie „Za wolność waszą i naszą”. Nawiązuje ona do słów autorstwa Joachima Lelewela. Większość Polaków chce w jakiś sposób świętować odzyskanie niepodległości. Z sondażu „Polacy o obchodach Święta Niepodległości” przygotowanego w 2019 r. przez Laboratorium Badań Medioznawczych Uniwersytetu Warszawskiego wynika, iż według prawie 60% badanych Święto Niepodległości łączy wszystkich Polaków, niespełna 80% uznało je za radosne, a 68.9% za najważniejsze święto narodowe. Czyli nie jest tak źle? Z drugiej strony blisko połowa ma 11 listopada za wydarzenie upolitycznione i pretekst do zamieszek. Społeczeństwo dzieli się praktycznie pół na pół w kwestii oceny czegoś, co powinno być siłą spajającą wszystkich obywateli.
Podziękować za taki stan rzeczy możemy przede wszystkim politykom. Doprowadzili do tego, że nie możemy pójść raz w roku ramię w ramię z osobą o skrajnie różnych nam poglądach politycznych. Możemy kogoś mijać codziennie w osiedlowym sklepie, mówić sobie nawzajem „dzień dobry”, a wystarczy, że wyjmie flagę wspierającą coś, z czym się nie zgadzamy, i potrafimy sobie skakać do gardła. Jest to (niestety) po części zrozumiałe. Trudno odsunąć od siebie myśl, iż ktoś popiera możliwie zagrażające nam idee lub poglądy. Inne ważne święta i wydarzenia narodowe również potrafią nas dzielić, często jeszcze bardziej. To chociażby Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych czy rocznica pierwszych częściowo wolnych wyborów z 1989 r. Jedni uznają pierwsze święto za gloryfikowanie zbrodniarzy, inni drugie wydarzenie za utrzymanie na wodzie komunistycznych działaczy.
Współcześnie patriotyzm nie ma ujednoliconej definicji. Ta słownikowa jest na tyle ogólna, że można ją dowolnie interpretować. Wynika z tego ciągła walka o słowo „patriotyzm”. Walka o to, kto może uznać się za „prawdziwego”, a kto nie. Ten sam czyn może zostać uznany przez pewną grupę za dobitny wyraz miłości do ojczyzny i rodaków, a przez inną za wręcz przejaw antypolskości. Spajają nas jedynie takie wydarzenia jak bramki Roberta Lewandowskiego albo skoki Kamila Stocha. Czasem trudno nam nawet pomóc drugiemu człowiekowi, ponieważ walczy o coś, czemu jesteśmy przeciwko. To wszystko przerodziło się w codzienność.
Początkowo Strajk Kobiet wydawał się pewnym przełomem. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, często niemających ze sobą za dużo wspólnego. Od katolików po antyteistów, od prawicy po lewicę, od młodzieży po seniorów. Koniec końców wyszło jak zawsze, uczestników poróżniły poglądy i sposoby protestowania.
Czy da się z tym coś zrobić? Mam nadzieję. Nasze rozterki to dziedzictwo przodków. Od pokoleń wykłócamy się o wszystko, co możliwe. Antykomunistyczne podziemie było podzielone, powstanie listopadowe upadło przez brak przekonania większości społeczeństwa. Trudno teraz o samodzielne myślenie. Zewsząd torpeduje nas propaganda medialna czy polityczna. Stacje i partie wyciągają z historii oraz współczesnych zdarzeń to, czego najbardziej potrzebują. Zmiany należy rozpocząć od samych siebie. Zamiast widzieć w drugiej osobie katolika, ateistę, konserwatystę czy progresywistę, zobaczmy w nim brata lub siostrę. Przecież z rodzeństwem też stale się kłócimy, a ostatecznie kochamy się nawzajem. Każdy chce dla Polski lepiej, tylko każdy na swój sposób. Nie chodzi mi o symetryzm, który jest w dzisiejszych czasach problemem. Chodzi mi o wspólne zrozumienie i wspólną dyskusję, o ile rozmówca jest do tego zdolny.
Jedyne, co cieszy, to fakt, że nad sprawą współczesnego patriotyzmu corocznie pochyla się tyle osób i mediów, w tym także CDN. W okolicach 11 listopada łatwo natknąć się na gazety, od których biją biało-czerwone barwy, w mediach trochę na bok zsuwane są polityczne niesnaski. Niemniej trzeba zauważyć – czy ten tekst jest oryginalny? Czy przypadkiem nie pojawiło się już takich przynajmniej kilka na przestrzeni ostatnich lat? Efektów dalej brak.