Nie zamykajcie oczu
2 min readTaka okazja może się szybko nie trafić. Minęły 32 lata od pojawienia się na ekranach kin słynnego filmu Sama Raimiego. „Martwe zło” ponownie ożywa, w nowej, odświeżonej formie. Fede Alvarez pokazał, że potrafi robić horrory. I to jakie!
Konwencja się nie zmieniła. Grupa przyjaciół postanawia spędzić czas w domku, ukrytym wśród posępnego lasu. Tym razem, główną bohaterką jest Mia, którą przyjaciele za wszelką cenę chcą wyciągnąć z narkomanii. Pomysł jest prosty – nieważne co się stanie, nie opuszczą domku przez tydzień. Gdy w ich ręce wpada podejrzana, oprawiona w skórę księga ich plan zaczyna się sypać. Zgodnie z praktykowanym wśród bohaterów horrorów zwyczajem wypowiadania wszelkich magicznych zaklęć – sprowadzają na siebie demony. Te fundują Mii odwyk, o jakim nikt by nie pomyślał.
Film Raimiego należy bez wątpienia do kultowych, dlatego Alvarez stanął przed nie byle jakim wyzwaniem. Specyficzny styl oryginalnego „Martwego zła”, balansujący gdzieś pomiędzy komedią, horrorem, a gore, pełnym bliżej niezidentyfikowanych płynów wylewających się hektolitrami z bohaterów, ostał się i w sequelu Alvareza. Pomijając niestety elementy komediowe, których jest tu jak na lekarstwo. Fani pierwszej wersji dostrzegą samochód Asha – kluczowej postaci filmu, a wytrwałych czeka niespodzianka po napisach.
Od 1981 demony, jak widać, przeszły profesjonalne szkolenie. Dalej śpiewają swoje przerażająco słodkie piosenki i pragną robić z bohaterami niecenzuralne rzeczy, a wszystko to podniesione jest do potęgi n-tej. Nie zabrakło gwałtu, odcinania sobie kończyn i strzelania gwoździami. Sztuczna krew leje się tu w ogromnych ilościach. Największe wrażenie robią charakteryzacja i scenografia. Majstersztyk w prawdziwym stylu gore.
A aktorzy? Hipnotyzująca Jane Levy, grająca Mię, może liczyć na kolejne oferty pracy. Reżyser dał aktorce spore pole do popisu. Poletko otrzymał natomiast Shiloh Fernandez („Dziewczyna w czerwonej pelerynie”, „Martwa dziewczyna”), grający brata Mii. Bohater domu siłuje się nie tylko z opętanymi przyjaciółmi, ale też z własnymi umiejętnościami.
„Martwe zło” nie jest debiutem Alvareza, choć to pierwsza tak duża produkcja w jego filmowym portfolio. Warto śledzić karierę tego reżysera, bo może jeszcze nie raz zaskoczyć. Jedno jest pewne, „Martwe zło” nie jest wcale takie martwe i ma się bardzo dobrze.