Obłąkany mistrz kina, czyli David Lynch
5 min readTo jeden z tych twórców, który uwielbia przeciągać strunę i wodzić widza za nos. Słowo ograniczenie nie funkcjonuje w jego słowniku, o czym łatwo przekonać się oglądając jego twórczość. Niektórzy uważają go za geniusza, inni za szaleńca, choć oba określenia wydają się odpowiednie. Przeciwstawił się schematom, pokazał nową jakość produkcji, za którą zaczęli podążać inni reżyserzy i scenarzyści. W końcu został za to doceniony. David Lynch kilkukrotnie walczył o nagrodę Akademii Filmowej, jednak dopiero niedawno został nią uhonorowany. Za co otrzymał Oscara?
– Dziękuję za ten zaszczyt Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej oraz wszystkim tym, którzy pomogli mi w trakcie tej drogi. Gratuluję pozostałym nagrodzonym. Życzę wszystkim dobrego wieczoru. Macie bardzo ciekawe twarze! – powiedział David Lynch w trakcie gali, odbierając honorowego Oscara.
Pierwsza okazja, by zgarnąć Oscara, pojawiła się w 1981 roku. Rok wcześniej w kinach zadebiutował drugi film w karierze Lyncha – „Człowiek słoń”. Historia człowieka dotkniętego straszliwą chorobą, dała Lynchowi dwie nominacje w kategoriach: najlepsza reżyseria i najlepszy scenariusz adaptowany.
Choć kolejny film „Diuna” był dla niektórych katastrofą, nie okazał się na szczęście gwoździem do trumny kariery Davida Lyncha. Reżyser odbił się od dna dzięki następnej produkcji. „Blue velvet” wywołało skrajne emocje, ale czego można było spodziewać się po filmie, który rozpoczyna się sceną znalezienia ludzkiego ucha na trawniku? Mimo wszystko nie przeszkodziło to, by to dzieło stanęło w szranki z „Plutonem” Olivera Stone’a podczas 59. ceremonii rozdania Oscarów. Błękitno-aksamitna opowieść jest charakterystyczna dla całej filmografii Lyncha. Od tamtej pory prowincje, sekrety, ludzkie pragnienia i zadymione bary stały się punktem zaczepienia.
Na ponowne pojawienie się nazwiska Lyncha na liście nominowanych do Oscara trzeba było czekać 16 lat. W 2001 roku widownia mogła ujrzeć chyba najlepszy jego film, który w 2002 był nominowany. „Mulholland Drive” zostało skonstruowane na podobnej konwencji jak „Zagubiona autostrada” (1997). Lynch pokazuje, że miłość bywa piękna, ale może też doprowadzić do najgorszych czynów. Wyrzuty sumienia mieszają się z żalem i goryczą, a namiętność z nienawiścią. Nic nie jest tym, czym się wydaje. Nie pierwszy raz Lynch musiał obejść się ze smakiem, choć w Cannes ta produkcja została doceniona. Poza tym według rankingu stworzonego przez BBC „Mulholland Drive” to najlepszy film XXI wieku.
Kariera Lyncha to nie tylko nominacje do Oscara. Rok 1990 należy zdecydowanie do przełomowych w jego twórczości. Niektórzy mogliby nawet nazwać ten czas jego rokiem. To wtedy w Cannes wszyscy zachwycali się „Dzikością serca” do tego stopnia, że David Lynch wrócił do domu ze Złotą Palmą. Nicolas Cage i Laura Dern odegrali rolę kochanków uciekających przed psychopatyczną matką dziewczyny. Również w tym roku Lynch wspólnie z kolegą Markiem Frostem odmienili oblicze telewizji.
Podobno złota era telewizji rozpoczęła się od „Miasteczka Twin Peaks”. Lynch i Frost połączyli dwa ulubione gatunki telewizyjne tamtych czasów – operę mydlaną i kryminał. Dorzucili do tego trochę grozy i dreszczowca, mieszając z elementami, które wcześniej nie pojawiały się w telewizji. „Twin Peaks” ma w sobie dużo cech kina artystycznego i niezależnego. Lynch powtórzył wzorce, które emanowały w „Blue velvet” i nawet bardziej je rozszerzył.
Morderstwo młodziutkiej dziewczyny przyciągnęło tłumy przez telewizory. Każdy chciał wiedzieć, kto zabił Laurę Palmer. Charyzmatyczny agent Dale Cooper postanawia dowiedzieć się, kim jest ta osoba. Rozpoczyna śledztwo, które okaże się najtrudniejsze w jego karierze. Początkowo nie ma pojęcia, że kluczem do prawdy są… sny. Wkrótce dowie się, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Wejdzie na ścieżkę, z której nie będzie już powrotu. Po przekroczeniu czerwonej kotary nic nie będzie takie jak dawniej.
Dziś można śmiało powiedzieć, że „Miasteczko Twin Peaks” to ikona popkultury. Ten serial wyprzedzał swoją epokę, był bardzo odważny jak na swoje czasy. Lynch i Frost pokazali, że telewizja może być wielowymiarowa, ekscentryczna i elektryzująca. Nie poddali się schematom, sięgali po to, co było jeszcze nieznane i w ten sposób zachęcali innych twórców do przeciwstawienia się sztywnym zasadom, które tylko ograniczały, zamiast pomagać. Kilka lat później powstało równie kultowe „Z Archiwum X”, ale to był dopiero początek. Większość seriali kryminalnych czerpie ze wspólnego tworu Davida Lyncha i Marka Frosta i to nie tylko fabularnie. Można znaleźć wiele podobieństw, patrząc na kadry czy na bohaterów.
W latach 90. wyemitowano dwa sezony serialu. Trzecią odsłoną widzowie zachwycali się po 25 latach! Tak jak Laura w ostatnim odcinku drugiego sezonu powiedziała do Coopera: Do zobaczenia za 25 lat – wygląda na to, że Lynch w ten sposób dał widzom komunikat, kiedy mają spodziewać się kontynuacji.
A jaki był powrót? Niezwykły. Jeszcze bardziej szalony i mroczny. Lynch i Frost stworzyli arcydzieło. Nie było już wtedy mowy o linearności, ciągu przyczynowo-skutkowym i jakimkolwiek racjonalizmie, choć Lynch od zawsze od nich stronił. Wolał wykreować swój własny świat, działający na odrębnych zasadach. Godne podziwu jest to, że pomimo upływu wielu lat nadal obaj wiedzieli, jak podejść do tej kontynuacji. Stanęli przed ogromnym wyzwaniem, w końcu ostatni odcinek zakończył się cliffhangerem. Musieli odpowiedzieć na nurtujące widownię pytania. Poza tym ćwierć wieku później wszystko się zmieniło. Telewizja jest zupełnie innym medium niż w latach 90. Świat też się zmienił. Jednak dali radę, wznieśli się na wyżyny w tworzeniu seriali.
Ostatnią produkcją pełnometrażową stworzoną przez Lyncha jest „Inland Empire”. W głównej roli znowu mamy świetnie znaną ze współpracy z Lynchem Laurę Dern, a towarzyszy jej Justin Theroux, którzy zagrał również w „Mulholland Drive”. Co ciekawe, film był częściowo kręcony w Polsce – w Łodzi i Warszawie, a występują w nim też polscy aktorzy, m.in.: Karolina Gruszka i Jan Hencz. W trakcie pobytu w Polsce na festiwalu filmowym Camerimage David Lynch nakręcił kilkuminutową etiudę zatytułowaną „The Green Room in Łódź”. Później doszedł do wniosku, że warto to rozbudować i dodać do pełnometrażowego filmu.
Co ciekawe, to nie była jedyna wizyta Lyncha w Polsce. Uwielbia przyjeżdżać do naszego kraju, zwłaszcza do Łodzi, która jak twierdzi, zauroczyła go i doprowadza do szaleństwa.
Czy będzie nam dane zobaczyć na wielkim ekranie kolejny szalony pomysł Davida Lyncha? Choć ma już 73 lata, to wydawać by się mogło, że emerytura będzie musiała jeszcze na niego poczekać. Zwłaszcza że pojawiły się pogłoski, iż czwarty sezon „Twin Peaks” jest realny. Czy to prawda, przekonamy się najprawdopodobniej w 2020 roku. Być może w kolekcji nagród składających się m.in.: z honorowego Oscara i dwóch Złotych Palm pojawią się inne statuetki. Pozostaje nam trzymać za to kciuki.