„Miłość jest wszystkim”, ale nie chwyciła za serce
4 min readKoniec roku w polskich kinach to już tradycyjnie klimat Świąt Bożego Narodzenia, miłosnych opowieści i wspaniałych, radosnych zakończeń. Łzy tylko szczęścia, komedia tylko romantyczna. Taki był również zamiar twórców filmu „Miłość jest wszystkim”. Film z wielkim rozmachem został nakręcony w Gdańsku, zimą zeszłego roku. Choć długo czekałam na jakiś ciekawy wątek, historię, która mnie wzruszy, salę opuściłam chyba jako pierwsza.
Zgubiony potencjał
To miała być konkurencja dla „Listów do M”? Jeżeli tak, to z przykrością stwierdzam, że nie do końca wyszło. Zapowiadało się naprawdę pięknie. Wspaniała obsada, aktorzy, których cenię i bardzo lubię, oglądam w polskich serialach. Wydawało mi się, że to będzie świetne. Jestem wielką fanką świątecznych filmów. Zawsze wprowadzają mnie w ten wyjątkowy nastrój. Już podczas oglądania wiem, że nie obejrzę filmu po raz drugi.
W czasie seansu filmu „Miłość jest wszystkim”, kilkakrotnie łapałam się za głowę, ale nie ze wzruszenia. Z całym szacunkiem do obsady, bo wielu z nich zagrało całkiem nieźle, to sama fabuła, historie bohaterów, były momentami prześmiewcze, tak przekoloryzowane, że aż smutno się to oglądało.
Świąteczny klimat
Do Gdańska, na kilkanaście dni przed Świętami Bożego Narodzenia, przypływa niezwykły statek. Na pokładzie aniołki, renifery, śnieżynki i najważniejszy tego dnia — Święty Mikołaj. Jeszcze przed wypłynięciem na wody, aktor zatrudniony do roli mikołaja umiera. Producenci wydarzenia mają kilka minut, aby znaleźć nowego „świętego”. Szczęśliwie, Magda (Joanna Kulig) i Daniel (Maciej Musiał), znajdują na ulicy Jana (Olaf Lubaszenko) – drwala, który wrócił akurat z pracy w Finlandii. Mężczyzna godzi się na propozycję, wsiada na statek i udaje aktora.
Nad Motławą na mikołaja czekają tłumy dzieci wraz z rodzicami, orkiestra, świąteczny orszak, telewizja, dziennikarze i on — Zbyszek Grunwald (Mateusz Damięcki). Światowej sławy polski piłkarz, jest głównym sponsorem świątecznej akcji w centrum miasta. Towarzyszy mu ochrona i grono najwierniejszych fanek. Mężczyzna jest młody, bogaty i przystojny. Kończy romans jeden za drugim. Kiedy uroczo pozuje do zdjęć, przypadkowo wpada na niego Wanda (Aleksandra Adamska) — ekspedientka z galerii handlowej, przebrana za ogromny prezent. Para od razu wpada sobie w oko. Flirtują na oczach wszystkich, wychwytują to kamery telewizyjne. Jeszcze tego samego dnia główni zainteresowani mogą oglądać swoje twarze na ekranach telewizorów.
W tym samym czasie Krysia (Agnieszka Grochowska), organizuje pogrzeb ojca. W jej życiu dużo się ostatnio działo, ponieważ odeszła od męża Dominika (Eryk Lubos). Kobietę wspiera jej szalona przyjaciółka Ewa (Julia Wyszyńska) wraz z mężem Tadeuszem (Leszek Lichota). Małżeństwo prawie idealne: dużo miłości, dwójka dzieci, kot… i kilka tajemnic.
W zakładzie pogrzebowym pracuje Krzysztof (Marcin Korcz). Mężczyzna jest w trakcie przygotowań do własnego ślubu. Wszystko jest już zaplanowane w najmniejszym szczególe przez Romę (Joanna Balasz) — perfekcyjną narzeczoną Krzysia. Nie wszystko udaje się kontrolować. Mężczyzna bardzo chciałby, aby jego zmartwienia i obawy nie wyszły na jaw.
Gdańsk był piękny, kropka
Brawa dla twórców, że widzowie mogli dostrzec uroki gdańskiej starówki, klimatyczne uliczki i wyjątkową architekturę. Śnieg trochę za sztuczny, ale z tym w Polsce bywa różnie, wszyscy wiemy. Zdziwiło mnie jednak, że w większości bohaterowie filmu mieszkali w Gdańsku Głównym. Przecież to nie jedyna dzielnica miasta. Szkoda. Gdańsk ma o wiele większy potencjał, który nie został wykorzystany w stu procentach.
Historie miały wzruszać, dialogi rozśmieszać. Ciężko wzdycham, kiedy próbuję sobie przypomnieć jakikolwiek taki moment z filmu. Zbyt przekoloryzowane, zbyt bajkowe. Za dużo szczytnych sytuacji, które w prawdziwym życiu nigdy nie miałyby miejsca. Wielkie zauroczenie podczas pogrzebu nie było zabawne. Wiara dorosłych ludzi, na przykład pracowników hotelu, w istnienie świętego Mikołaja… zwyczajnie krępująca. Wątków miłosnych było kilka, to przecież film pod tytułem „Miłość jest wszystkim”, ale w Gdańsku jej nie było. Nie było prawdziwej miłości, a jeżeli miała być prawdziwa, to ja jej tak nie odebrałam. Dla mnie miłość w tym filmie była przedstawiona niewiarygodnie. Historie bohaterów nie łapały za serce. Nikomu nie współczułam, nikomu nie kibicowałam, oglądałam film zupełnie obojętnie. Chyba nie taki był zamiar twórców.
Nie mam żadnych zastrzeżeń co do ujęć czy muzyki. Miło słuchało się na przykład kawałka „We Are The People” zespołu Empire Of The Sun, czy „Jeśli upadniesz” polskiej wokalistki Izy Lach. Ten drugi utwór pozostał mi w głowie do tej pory. Ładne obrazki i świąteczny klimat był. Zabrakło mi jednak odrobiny magii. Zabrakło mi punktu kulminacyjnego, który poruszyłby moje serce, wprowadziłby odrobinę niepewności i emocji, czy wszystko zakończy się dobrze. Film okazał się bardzo przewidywalny. Gdzieś w trakcie pisania scenariusza, autorzy zatracili potencjał świątecznej historii. Zapowiadało się dobrze, efekt nie jest rewelacyjny.
fot. Instagram, Miłość jest wszystkim