„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” – recenzja
3 min readOczekiwania wobec najnowszej odsłony czarodziejskich przygód, osadzonych w uniwersum „Harry’ego Pottera”, były bardzo wysokie. Fani książek i filmów o chłopcu, który przeżył, czekali z niecierpliwością na premierę filmu „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Adaptacja zaledwie 46-stronicowej książeczki, napisanej przez J.K. Rowling, doczekała się pierwszej odsłony 18 listopada 2016 roku, a przed nami kolejne części.
Akcja filmu odbywa się w latach 20., czyli 70 lat przed tym jak Harry Potter sięgnął po podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami. Głównym bohaterem jest książkowy autor „Fantastycznych zwierząt” – Newton Scamander (Eddie Redmayne). Po wydaleniu z Hogwartu, opuszcza Anglię i przyjeżdża do Nowego Jorku. Ma ze sobą walizkę pełną niesamowitych stworzeń, które przez przypadek wydostają się z bagażu już pierwszego dnia, siejąc niemałe spustoszenie w mieście. Jak się później okazuje, to nie koniec problemów młodego czarodzieja.
Film wyreżyserowany przed Davida Yatesa zupełnie odbiega konwencją od filmów o Harrym Potterze. Nie jest to na pewno kino familijne – bardziej mroczna fantastyka z elementami humorystycznymi. Trzeba jednak zauważyć, że ten klimat jest bliższy twórcy ekranizacji. Spójrzmy chociażby na „Zakon Feniksa ” lub „Insygnia Śmierci” , które również z rodzinnym kinem nie mają zbyt dużo wspólnego. Obscurus, sceny z Credencem, czy upiorna kołysanka Modesty o wiedźmach, w zestawieniu z wesołą pogonią za bestiami i zabawnym wątkiem Jacoba Kowalskiego dają specyficzną mieszankę. Każda z postaci buduje nam zupełnie inny świat, jednak czasami ma się wrażenie, że jest tego za dużo.
Mówiąc o bohaterach trzeba wziąć pod uwagę aktorstwo. Na pierwszym planie mamy Eddiego Redmayne’a, który w rolę Newta włożył cały swój chłopięcy urok i przedstawił go jako naiwnego, dobrodusznego obrońcę groźnych bestii. I tu zaczynają się schody, bo oprócz protagonisty, żadna z postaci nie wysuwa się szczególnie na główny plan. Dan Fogler jako Jacob Kowalski, co prawda zagrał dobrą komediową rolę, ale nie wprowadza zbyt wiele do fabuły. To samo w przypadku dwóch sióstr Goldstein. Chociaż Tina (Katherine Warterston) wydaje się być bardziej zaangażowana w historię, to Queenie (Alison Sudol) skrada jej całe show. Ta pierwsza jest zdecydowanie za mało wyrazista, a czasem wręcz bezpłciowa. Mamy również Colina Farrela w roli Percivala Gravesa, który do samego końca nie zostaje określony jako zły czy dobry charakter i wprowadza do historii dużo pozytywnego zamieszania. Minus, że twórcy nie poświęcili więcej czasu Credencowi, bo jego wątek był zarówno istotny, jak i ciekawy. Dodatkowo aktorstwo Ezry Millera było tu naprawdę fajnym smaczkiem.
Warto wspomnieć też o magii w filmie, która zostaje ukazana przede wszystkim za pomocą efektów specjalnych. Ich mnogość jest czasami przytłaczająca i można nabrać wrażenia, że fabuła schodzi na drugi plan. Tworzy się duży miszmasz, nieco psujący odbiór. Szkoda również, że tak niewiele wiemy o głównym bohaterze, choć może reżyser specjalnie zostawił nutkę tajemnicy, by ujawnić ją w kolejnych częściach. Być może „Fantastyczne zwierzęta” nie umywają się do „Harry’ego Pottera”, ale jak wiadomo nie jest to ani sequel, ani prequel, więc musimy traktować to jako zupełnie inne dzieło. Fani przygód chłopca, który przeżył na pewno będą zadowoleni z seansu. Wszystko dzięki muzycznemu motywowi Johna Williamsa oraz licznym nawiązaniom do Hogwartu, Dumbledora i oczywiście Gellerta Grindelwalda (Johny Depp), o którym zapewne wiele jeszcze usłyszymy.
Mimo kilku minusów dzieła, na pewno warto je zobaczyć. Efekty specjalne nie wyglądają sztucznie, aktorstwo jest na wysokim poziomie, można się wzruszyć i pośmiać oraz zadziwić, bo historia momentami jest bardzo nieprzewidywalna. David Yates i J.K. Rowling po raz kolejny zapraszają nas do magicznego świata, a z tego zaproszenia trzeba skorzystać.