To nie Bollywood – „Po tamtej stronie drzwi”
3 min readZłota era horrorów jest już dawno za nami. Dlaczego tak jest – nie wiadomo. Może przestaliśmy lubić się bać, może wymyślono w tym gatunku już wszystko. Niemniej, co jakiś czas kolejni reżyserzy podejmują rękawicę w starciu z krytykami i zmanierowanymi fanami. Tym razem grozę do Hollywood starają się przywrócić twórcy „Po tamtej stronie drzwi”.
Maria (Sarah Wayne Callies) i Michael (Jeremy Sisto) są szczęśliwym małżeństwem mieszkającym wraz z dziećmi w słonecznych Indiach. Ich sielankę brutalnie depcze wypadek, w którym tracą syna. Nadzieję na ukojenie daje Marii służąca, Piki (Suchitra Pillai-Malik). Kieruje ją do starożytnej świątyni hinduskiej, gdzie po odprawieniu rytuału będzie mogła porozmawiać ze swoim dzieckiem jeszcze jeden, ostatni raz. Jest tylko jeden warunek: nie można otwierać drzwi, za którymi będzie się znajdowało.
Trzeba przyznać, że fabuła, mimo absurdalnego brzmienia, wydaje się oryginalna. Niestety, tylko się wydaje. Osadzenie akcji w Indiach i nawiązywanie do pewnych praktyk hinduskiej religii dawało spore pole do popisu i mogło być powiewem świeżości w gatunku pełnym seryjnych morderców, zmutowanych pokrak rodem z Czarnobyla, złych duchów, opętań i pokracznych, małych dziewczynek rozrywających wszystko i wszystkich na strzępy, gdy tylko zgaśnie światło. Nadzieja na to pęka niczym mydlana bańka, gdy tylko pojawiają się pierwsze motywy grozy. Dość powiedzieć, że jest to kolejny film, w którym dominuje większość wymienionych wcześniej elementów współczesnych horrorów, a bohaterowie to typowa banda idiotów, która chyba nieszczególnie chce przetrwać cały ten cyrk, który wokół nich się dzieje i tylko ich pies wydaje się mieć mózg.
Jeśli chodzi o obsadę aktorską, to też można było spodziewać się więcej. Sarah Wayne Callies jest znana szerszemu gronu odbiorców z serialu The Walking Dead, gdzie przez kilka sezonów grała żonę głównego bohatera, Lori. Fani tego telewizyjnego show zapewne chwilami będą się zastanawiali czy przypadkiem ktoś nie puścił im jednego z odcinków, gdyż Maria jest dokładnie tak samo rozchwianą emocjonalnie i irytującą postacią, jak wspomniana Lori. Michael z kolei to typowy, niczego nie świadomy i durny tatusiek, którego można okłamać zwyczajnie mówiąc mu, że wszystko jest ok i to, co się dzieje naokoło skomentować: „to nie tak jak myślisz”. W końcu służąca, Piki, wypowiada każdą kwestię z takim przejęciem, że chyba przydałby się jej Prozac w dużych ilościach, żeby mogła w końcu wyluzować.
Reżyserem filmu jest Johannes Roberts. Nazwisko to prawdopodobnie nikomu nic nie mówi. Nie trzeba jednak daleko szukać, żeby poznać parę faktów na jego temat, choćby filmografię. I ona mówi już wiele. Pan Roberts ma na swoim koncie głównie horrory. Idiotyczne horrory. W porównaniu z nimi, „Po tamtej stronie drzwi” to prawdziwa perła kinematografii. Jednak w zestawieniu z topowymi produkcjami z tego gatunku, to tylko nędzna kalka kilku „sprawdzonych” rozwiązań. Kilka razy można podskoczyć ze strachu, jednak jest to prymitywny sposób straszenia, polegający na wyskakiwaniu różnych rzeczy z różnych miejsc, podlany gwałtowną muzyką. Tym samym, można uznać, że jest to film jak najbardziej do obejrzenia, ale jeśli do wyboru jest cokolwiek innego – wybierzcie „cokolwiek innego”.