Dobry i zły, czyli o współczesnym „Lucyferze”
3 min readTwórca „Lucyfera” Gust Van den Berghe, młody belgijski reżyser, proponuje widzom film o rzeczach, które poruszała najpierw sztuka, później literatura, aż wreszcie film, tak na prawdę, od zawsze. Do tematu walki dobra i zła realizatorzy różnych gatunków artystycznych wracają jak bumerang. Belg robi to jednak w sposób niezwykle wyrafinowany i pomysłowy, ale czy skuteczny?
W jednej z meksykańskich wiosek życie przypomina biblijny raj. Ludzie mają tam swoje rutynowe prace do wykonania, obowiązki, ale wszystko to toczy się powoli, bez pośpiechu, za to w przepięknej, malowniczej scenerii. Reżyserowi udało się świetnie przedstawić klimat ziemskiego Edenu. Widzowie mogą śledzić życie jednej z rodzin: Jupity (Maria Acosta) – seniorki rodu, Emanuela (Jeronimo Soto Bravo) – jej brata oraz Marii (Norma Pablo) – wnuczki kobiety. Sielankowy rytm życia zostaje jednak zaburzony wraz z nadejściem młodego mężczyzny (Gabino Rodridguez) – jak się później okazuje – tytułowego Lcyfera. Za sprawą jednego, prostego kłamastwa, niczym kamyk wywołujący lawinę, zmienia on losy całej społeczności.
Nieznajomy nie jest jednak wyraźnie negatywną postacią, a Jupita głupią, czy naiwną personą. Lucyfer bowiem potrafi pomóc. Kobieta z początku odnosi się do niego jednak nieufnie. Dopiero później sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Berghe na każdym kroku podkreśla, że nie ma rzeczy czarno – białych, a jednoznaczność w życiu po prostu nie istnieje. Zawsze możemy spoglądać z różnych perspektyw, a zło miesza się z dobrem i tworzy inny, nowy poziom rzeczywistości, nie redukowalny do prostych rozróżnień.
Zaskakującym zabiegiem było wykorzystanie kadru w postaci koła, przez co widz ma wrażenie jakby podglądał wydarzenia dziejące się w wiosce przez lunetę. Stwarza to nastrój intymności, a zarazem realności, jakby historia działa się na prawdę. Niektórzy wyjaśniają, że specyficzny kadr miał symbolizować cykliczność i powtarzalność zdarzeń. Z pewnością każdy może sobie pozwolić na różne interpretacje, wystarczy jednak to, że trik zastosowany przez twórców filmu wzbudzał spore emocje, więc efekt można uznać za osiągnięty.
Film jest nasycony różnego rodzaju symbolami i analogiami, jak chociażby pojawienie się wątku o wieży Babel. Dlatego widz musi przyjść do kina już przygotowany, z zapleczem pewnej wiedzy, umiejętnością odnoszenia wątków do innych dzieł z zakresu kultury i zdolnością interpretacyjną. „Lucyfer” na pewno nie wciągnie amatorów konkretnego, szybkiego kina. Akcja dzieli się bowiem na trzy akty: raj, grzech i cud, z czego każdy z nich dzieje się wolno, z naciskiem na szczegóły i możliwością do namysłu.
Gust Van den Berghe stworzył bez wątpienia film niebanalny i ambitny, ale też należący do tej kategorii niezwykle trudnych. Doceniony przez zawodowych krytyków, niekoniecznie musi być uwielbiany przez publiczność. Wybierający się do kina, którzy będą chcieli wycisnąć z niego coś wartościowego dla siebie, powinni być przygotowani na ciągły wysiłek myślenia i analizowania. Jeżeli, ktoś jednak chce się tylko zrelaksować i odpocząć, niech nie wybiera „Lucyfera”.