Miłość uniwersalna jak śmierć. Slow West
3 min readNa ekranach kin studyjnych pojawia się pełnometrażowy debiut Johna Macleana – „Slow West”. Wyjątkowy film, w którym uczucia wrażliwego młodzieńca, zderzone są z okrutną codziennością Dzikiego Zachodu.
Akcja „Slow West” rozgrywa się pod koniec dziewiętnastego wieku w Ameryce. Młody Szkot Jay Cavendish (Kodi Smit-McPhee), przemierza nieznany kraj, by odnaleźć ukochaną Rose (Caren Pistorius) – dziewczyna wraz z ojcem musiała opuścić Szkocję, z powodu fatalnego w skutkach zdarzenia. Zakochany chłopak jest zdeterminowany w swoich poszukiwaniach, jednak od razu widać, że jego powierzchowna delikatność i dusza idealisty nie pasują do codzienności Dzikiego Zachodu. Jay szybko wpada w kłopoty, z których ratuje go tajemniczy i małomówny Silas (Michael Fassbender). Mężczyzna oferuje, że za odpowiednią opłatą, pomoże Cavendishowi bezpiecznie dojechać do celu. Jednak nie będzie to łatwe, bo ich śladami, podążają łowcy nagród.
Mimo że „Slow West” jest pierwszym pełnometrażowym filmem reżysera i scenarzysty Johna Macleana, to już został zauważony i doceniony na festiwalach (m. in. nominacja do Europejskiej Nagrody Filmowej – odkrycie roku, oraz nagroda na Festiwalu Filmowym Sundance). Wcześniej filmowiec zrealizował dwie produkcje krótkometrażowe, w których zagrał Michael Fassbender – zatem nie dziwi to, że pojawia się również w najnowszym filmie Macleana. Aktor doskonale sprawdza się w odgrywaniu postaci niejednoznacznych, takich jak Silas. Również Kodi Smit-McPhee, pasuje do roli wrażliwego Jay’a. Bohaterowie sprawiają wrażenie mało oryginalnych – kowboj, potrafiący przetrwać i młody idealista, jednak historia w „Slow West” jest poprowadzona w taki sposób, że film można odebrać jako świeży i wyjątkowy. Przyczynia się do tego, także muzyka Jeda Kurzela, która nie wydaje się być oczywistym wyborem do takiego obrazu.
Na jednym z plakatów do produkcji, widnieją oceny, wśród których pojawia się porównanie atmosfery „Slow West” do klimatu w filmach Wesa Andersona. Nie jest to do końca adekwatne, bo mimo widocznych inspiracji różnymi dziełami kinematografii, reżyser John Maclean wypracowuje swój własny styl. Historia, pełna czarnego humoru, jest skondensowana – film trwa niecałe 90 minut. Bohaterowie napotykają na swojej drodze różne osoby, niektóre spotkania są niezwykłe, jakby z innej opowieści. Warto zwrócić uwagę na rozmowy między postaciami, bo nadają one dodatkowego znaczenia filmowi. Pojawiają się tutaj refleksje nad sytuacją rdzennej ludności, nad ich kulturą, która niszczona jest przez „nowy świat”. Właśnie za sprawą słów Jay’a i jego idealistycznej postawy, Silas przechodzi wewnętrzną przemianę.
Sposób obrazowania świata przedstawionego jest interesujący, przeważają minimalistyczne kadry, pojawiają się także detale, skupiające uwagę. Zdjęcia w plenerze sprawiają, że widz odczuwa imponującą przestrzeń. Równocześnie wnętrza, wydają się nieco ciasne, a sam wystrój pomieszczeń – zwłaszcza domku Rose – odrealniony. Nierealne wydają się również amerykańskie krajobrazy, tak naprawdę grane przez nowozelandzkie scenerie.
„Slow West” ma oniryczną atmosferę, a to kontrastuje z brutalnymi scenami, które dzięki temu robią na widzu wrażenie. Pomimo tego sennego klimatu, nikt tu nie udaje, że świat nie jest okrutny. Nawet Jay jest pozbawiony złudzeń. Zabójcze naboje przelatują w „Slow West” bezceremonialnie, strzały zaskakują, mimo że widz mógł się ich spodziewać. Kamera nie roztkliwia się nad trupami – przecież to Dziki Zachód, gdzie śmierć jest codziennością.
– Love is universal like death – mówi młody Cavendish, w jednej ze scen. „Slow West” jest filmem, w którym miłość przeplata się ze śmiercią. Chociaż obraz jest krótki, to wiele się w nim dzieje. Pod pozorem prostej historii, opowiedzianej z pomocą czarnego humoru, kryje się drugie dno, które objawia się w czasie refleksji po seansie.