Inne święta – Listy do M. 2
3 min readDo świąt pozostało niewiele czasu, o czym przypominają nam reklamy w telewizji. Do kin również zawitała świąteczna atmosfera w postaci kolejnej części historii szkatułkowej – „Listy do M. 2”
Czas świąt powrócił na ekrany kin. Cztery lata temu mogliśmy się tylko domyślać co stało się z bohaterami „Listów do M.” W tym niedopowiedzeniu był nawet pewien urok. Natomiast teraz mamy szansę zobaczyć jak wyobrażają to sobie reżyserzy. Ponownie spotykamy niektórych bohaterów. I tak, dziennikarz radiowy, Mikołaj Konieczny (Maciej Stuhr), spiera się ze sobą czy oświadczyć się swojej partnerce, Doris (Mikołajce, obecnie graficzce, w tej roli Roma Gąsiorowska). Gdzie ojciec nie daje rady, tam Kostek (Jakub Jankiewicz) nad wszystkim panuje, rezolutny tak samo jak wcześniej. Były psycholog policyjny, Szczepan Lisiecki (Piotr Adamczyk), został taksówkarzem, a jego małżeństwo z Kariną (Agnieszka Dygant) rozpadło się. Jednak los sprawi im niespodziankę. Rozwinięta zostaje też historia Tosi (Julia Wróblewska), dziewczynki, która uciekła z domu dziecka. Ostatecznie Wojciech (Wojciech Malajkat) i Małgorzata (Agnieszka Wagner) adoptowali ją, a teraz razem zmierzą się z chorobą.
Są również nowe wątki oraz nowi bohaterowie. Należą do nich muzyk Redo (Maciej Zakosćielny), zaręczony z Moniką (Marta Żmuda – Trzebiatowska), ale kochający inną (Magdalena Lamparska). Nagle zostajemy też wplątani w historię rodziny, której najważniejszymi problemami jest brak pieniędzy i nieznośny buntowniczy syn. Jednak najważniejszą osią filmu jest sprawa Mikołaja – Meli (Tomasz Karolak) oraz jego czteroletniego synka Kazika (Mateusz Winek), z którym nie utrzymywał kontaktu. Jest jeszcze tajemnicza bezimienna postać, grana przez Piotra Głowackiego.
Wielość wątków zgrabnie przeplata się ze sobą, by stworzyć jednolitą całość. W pierwszym filmie wszyscy bohaterowie zostali przedstawieni, a o ich losach dowiadywaliśmy się wraz z rozwojem akcji. Tym razem część bohaterów pozostaje anonimowa lub ich imiona poznajemy dopiero przy kolejnym spotkaniu. Początkowo daje to uczucie wyobcowania i nie wiadomo o co chodzi. Ale tak właśnie czujemy się poznając kogoś nowego lub przy spotkaniu znajomych po kilku latach.
W obu filmach kadry i muzyka są jak w zachodnich produkcjach, klimat świąt wyczuwa się od pierwszych ujęć: światełka, cienka warstwa śniegu, która nikomu nie wadzi, jarmarki bożonarodzeniowe, lodowisko, szopka (w tym też niesforna owca Matylda). Czarodziejska atmosfera dotyczy również wątków. Od początku wiadomo jak to się skończy, co nie przeszkadza w obejrzeniu filmu do końca. Drugie „Listy” dorzucają wątki tragiczne – choroba, brak kontaktu z synem, rozstanie rodziców. Naturalnie wszystko jest wyważone dzięki elementom humorystycznym (np. zaręczynom w windzie). Jednak prawdziwą magią jest odnalezienie w ciemności światełka nadziei. Bohaterowie odnajdują ją w zwykłych sytuacjach i dlatego tym bardziej jest to niezwykłe.
Najbardziej zastanawiająca jest postać Piotra Głowackiego. Bezimienny mężczyzna pojawia się co jakiś czas na ekranie. Początkowo jest oziębły, gburowaty i gdy już przestajemy się nad nim zastanawiać, znowu się pojawia, by wesprzeć innego z bohaterów. Na końcu w noc wigilijną raduje się wraz ze zwierzętami w stajence. Ze względu na to, że go nie poznajemy, można zauważyć podobieństwa do postaci granej przez Artura Barcisia we wszystkich częściach Dekalogu. Tajemniczy bohater „Listów do M. 2” nie zatrzymuje się, pędzi z głową skierowana ku dołowi, nie przyjmuje życzeń, ale ostatecznie zmienia swoje nastawienie. Czy nie przypomina on niektórych z nas? Ludzi, uprzedzonych do świąt, którzy z każdą kolejną godziną odkrywają ich prawdziwą magię, by ostatecznie choć przez chwilę odczuć radość.
Nie warto rozstrzygać, czy sequele powinny być zabronione, i która z części jest lepsza, która gorsza. „Listy do M. 2” są po prostu inne, ale nadal obecna jest w nich magia świąt. Tym bardziej, że autorzy przekonują nas, że wcale nie potrzeba do tego komercyjnej otoczki, wystarczy miłość.