Bergen. Norweskie marzenie studenta
7 min readZaczyna się od wielkich marzeń. Później bada się zasobność portfela. Rachunek jest ujemny. Jednak to nie zraża ciekawego świata studenta. W jego głowie rodzi się alternatywa – niedrogi bilet lotniczy, który otwiera furtkę do upragnionej podróży. I tak oto… rozpoczynamy weekend w Bergen!
Tajemnicza Norwegia nie opuszczała naszych podróżniczych snów. Chcieliśmy jednak przekonać się – tym razem na jawie – jak wygląda to ezoteryczne, srogie, ale i bajkowe miejsce, gdzie lasy wyściela miękki mech, o nieprawdopodobnie intensywnym, zielonym kolorze, a górskie skały spływają kaskadami deszczowych wodospadów.
Alternatywne podróżowanie
Ograniczony budżet nie oznaczał rezygnacji z marzeń. Nie pozostało nam nic innego, jak stworzyć alternatywny plan podróży. Postanowiliśmy zaufać tanim liniom lotniczym. Skorzystaliśmy więc z oferty Wizz Air. Udało się nam kupić bilety w obie strony (Gdańsk-Bergen; Bergen-Gdańsk) za 120 złotych.
Poszukiwania noclegu rozpoczęliśmy od przejrzenia ofert na stronie http://www.visitnorway.pl/. Najtańsze pokoje wieloosobowe kosztowały ok.100 złotych. W Bergen mieliśmy spędzić dwie noce, tak więc wizja wydania 200 złotych sprawiła, że na naszych karkach pojawiły się krople zimnego potu. Postanowiliśmy nie poddawać się. Aby pokonać finansowe przeciwności losu, rozważaliśmy też znalezienie noclegu dzięki coutchsurfingowi (https://www.couchsurfing.com/). Jednak skandynawscy bogowie postanowili wyciągnąć do nas pomocną dłoń, bowiem niespodziewanie znajomy z Bergen – który, jak się okazało, był w tym czasie w podróży – zaprosił nas do swojego mieszkania. Cieszyliśmy się co najmniej tak, jak z wygranej na loterii, i to nie tylko z powodu uniknięcia sporego wydatku, ale również dlatego, że dom kolegi mieścił się blisko centrum stolicy fiordów.
Dwubiegunowe Bergen
Naszą przygodę, a właściwie jej pierwszy dzień, rozpoczęliśmy od spaceru po Bergen. W mieście żyje „jedynie” ok. 300 tys. mieszkańców, a mimo to, jest ono drugą najliczniejszą aglomeracją Norwegii. Dzielnice miasta są rozległe, często znacznie oddalone od centrum, które jest na tyle małe, że można byłoby przemaszerować je w mniej więcej 30 minut. Jest to jednak rzeczą awykonalną, ponieważ skarby, które kryje „serce Bergen”, nęcą zmysły i ciekawość przechodnia.
Nadbrzeże Bryggen jest tą częścią miasta, która przechowuje pamięć o minionych wiekach. Największą jego atrakcją jest szereg hanzeatyckich budynków handlowych, wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO, oraz wspaniale zachowana, średniowieczna drewniana zabudowa. Tutaj także kryją się liczne sklepiki z pamiątkami oraz kunsztownym, folkowym rękodziełem. Dla kontrastu, po drugiej stronie portu rozwija się nowoczesny przemysł usługowy – niektóre z minimalistycznych hoteli, wybudowanych przy samej wodzie, to prawdziwe perły współczesnej architektury.
Muzea Wkingów
Budynkiem, do którego warto zajrzeć jest Museum of Bergen, mieszczące się przy Uniwersytecie Bergen. To kolejne miejsce, które oferuje nam podróż przez historię Norwegów. Wystawa gromadzi bowiem zbiory przedmiotów codziennego użytku, datowane na wieki przed naszą erą. I tak oto możemy zobaczyć broń, jaka posługiwali się przodkowie: łuki o kamiennych grotach, włócznie czy… haczyki. Wejście do muzeum kosztuje 50 NOK, my mieliśmy jednak to szczęście, że zostaliśmy wpuszczeni za darmo, ponieważ zbliżała się godzina zamknięcia muzeum. I tak oto cieszyliśmy swoje oczy wystawą, dotyczącą życia Wikingów, ta bowiem interesowała nas najbardziej. Mieniąca się biżuteria, wykonana z brązu, srebra i złota, zachwycała i wywoływała uczucie podziwu dla średniowiecznych rzemieślników, a widok wikińskiego uzbrojenia sprawił, że mimowolnie przenieśliśmy się (przy małej pomocy fantazji) na pole krwawych bitew, jakie rozgrywali wojownicy z północy. Tutaj możecie dowiedzieć się więcej na temat muzeum: http://www.uib.no/en/universitymuseum/64327/exhibitions#cultural-history.
Warto także odwiedzić Sjofartsmuseum, które mieści się zaraz obok Museum of Bergen. W muzeum historii wypraw morskich Norwegów, poza świetnie zachowanymi statkami z minionych epok, zobaczyć możemy także drakkary, czyli legendarne łodzie Wikingów, na których to podbijali oni średniowieczny świat. Innymi muzeami w Bergen są, m.in.: Bryggens Museum, Bergen Art. Museum, Hanseatic Museum, Museum of Natural History Botanic Garden. Jedna uwaga – obiekty te są zwykle otwarte do godziny 15:00, więc ważne jest, aby odpowiednio zaplanować zwiedzanie.
Kolebka artystów
W Bergen trzeba też zobaczyć najstarszy zamek w Norwegii, XIII-wieczny Bergenhus fortress. Zimne, kamienne mury budowli, której początki sięgają 1240. roku, wyglądają wprost bajecznie, za każdym razem, gdy muska je słońce, wychodzące zza chmur.
Nie zapomnieliśmy także o pokłonieniu się pomnikom dwóch norweskich osobistości, których życie związane było z Bergen. Mowa o genialnym dramaturgu Henriku Ibsenie oraz skrzypku Ole Bullu. Co ciekawe, ci znamienici przedstawiciele romantyzmu połączyli swe siły, po to, aby wspólnie stworzyć Det Norske Theater w Bergen. Pomnik pisarza znajduje się obok teatru Den Nationale Scene, zaś pomnik słynnego wirtuoza skrzypiec mieści się nieopodal, na Olle Bull Plass.
Miasto kontrastów
Warto także zajrzeć na targ rybny, Fisketorget, mieszczący się przy nadbrzeżu. Można kupić tam świeże ryby, na czele z królem norweskich mórz, różowym, ale dumnym, łososiem. Targ jest też świetnym miejscem do obserwacji ludzi, którzy przewijają się przez Bergen. Z łatwością zauważymy, jak wiele obcokrajowców pokochało mroźną Norwegię. Ich pogodne, rozrywkowe usposobienie świetnie harmonizuje ze spokojną i łagodną egzystencją rodowitych mieszkańców krainy fiordów.
Bergen to miejsce pełne kontrastów. Od malowniczych, średniowiecznych zabytków – wierz kościołów, zamku i drewnianych kamienic – po nowoczesną architekturę i wystawy sztuki, tętni duch tego specyficznego, norweskiego miasta, gdzie spokojowi wielokulturowych mieszkańców przeciwstawia się gwar turystów, odpoczywających w knajpach.
Co charakterystyczne dla Bergen, pierwszego dnia podróży deszcz „złapał nas” około siedmiu razy. Jednak nie oznaczało to, że aura jawiła się jako ponura. Przeciwnie, za każdym razem, gdy opady ustawały, zza chmur wyglądało słońce, oraz… wielobarwne tęcze. My mieliśmy okazje zachwycać się aż trzema!
Zatrać się na chwilę
Kolejny dzień naszego norweskiego snu rozpoczęliśmy wcześnie rano, po to, aby przygotować się na wielogodzinną wędrówkę. Przygodę rozpoczęliśmy od zdobycia szczytu Fløyen (399 m n.p.m.).
Jest to jedno z siedmiu wzniesień, które otacza Bergen. Co prawda na Fløyen można dostać się z pomocą kolejki Fløibanen, bardzo popularnej atrakcji turystycznej (cena: dorośli 85 NOK, dzieci 43 NOK), jednak my zdecydowanie woleliśmy zmusić nasze mięśnie do walki z krętami uliczkami i szlakiem turystycznym, prowadzącymi na górę. Była to kolejna okazja, żeby podziwiać piękną, acz prostą, architekturę miejską, która idealnie wpisana została w florę. Za przykłady mogą posłużyć przystanki, dosłownie wkute w skały, czy skalne tunele oraz domy, które wyglądały, jakby wyrastały wprost ze wzniesień. Podczas marszu na Fløyen mieliśmy wrażenie, że znajdujemy się w norweskiej dżungli. Dzikie paprocie i mchy pięknie kontrastowały z zimnymi, granitowymi skałami.
Zanim postawiliśmy stopy na szczycie góry, odwiedziliśmy wioskę trolli, której strzegła ogromna rzeźba Trollkjerringa, czyli złośliwej Pani Troll. Mimo tak groźnie wyglądającej piastunki tego miejsca, widok maleńkich chatek tych nieprzychylnych ludziom stworzeń wywoływał rozczulenie.
Nagrodą za zdobycie szczytu Fløyen był imponujący widok panoramy Bergen. I tym razem miasto zaskoczyło nas – industrialny krajobraz miejski, miejscami poprzecinany przez stawy, mosty oraz kanały, harmonijnie korespondował z ciemnoszarymi górami i rozległym morzem, które stanowiły jego naturalną granice.
Uwaga na czarownice
Ze szczytu Fløyen ruszyliśmy szlakiem prowadzącym w kierunku Brushytten, Rundemanen, Fløysletten i Vidden. Uprzednio jednak uważnie przeczytaliśmy drewniane tabliczki z przestrogami na temat czarownic, które grasowały w okolicach gór. Nieprzyjemne konsekwencje miało przynieść na przykład robienie zdjęć owym paniom, zwłaszcza w momencie, gdy leciały na miotle. Wizja rozgniewanych wiedźm przyprawiała nas o dreszcze, przyrzekliśmy więc sobie, że nie złamiemy żadnego z ostrzeżeń.
Początkowo obrana przez nas trasa była łagodna, więc szybko porzuciliśmy drogę, którą znaczyły znaki i rozpoczęliśmy przemarsz na przełaj. Zielone mchy, porastające góry, sprawiały wrażenie iście fantastycznej przestrzeni, podobnej do tej z „Władcy Pierścieni”. W głębi duszy czekaliśmy na pojawienie bajkowych stworów, jednak żadnego z nich, niestety, nie spotkaliśmy. Zbocza góry, poza obłędnym widokiem, umożliwiały też oddanie się małym rozrywkom, takim jak choćby strzelanie z własnoręcznie zrobionej procy.
Po drodze minęliśmy górskie jezioro, o przejrzyście czystej tafli, obijającej zielone drzewa i okoliczne wzniesienia. To właśnie przy nim zdecydowaliśmy się mały odpoczynek. Trasa zachęcała jednak do dalszego wędrowania, więc po kilku głębszych wdechach kroczyliśmy dalej, przez usłane mchem góry. I znowu kilka razy umyślnie zbaczaliśmy z trasy, tylko po to, aby poczuć dziką naturę norweskiej przyrody. Oczywiście nie obyło się bez kilku upadków, przemoczonych butów i „kąpieli błotnych” – ale czy nie to czyniło nasze wędrowanie jeszcze bardziej beztroskim?
Ostateczny bilans
Naszą przygodę na górskich szlakach w Bergen zakończyliśmy na jednym ze wzniesień, w otoczeniu mchów, brunatnych korzeni i stalowych skał. Kilka minut delektowaliśmy się widokiem panoramy niezwykłego, norweskiego miasta, jednocześnie wzdychając do swoich spełnionych marzeń. A później przyszedł czas na powrót. Najpierw do centrum Bergen, później do Polski, Gdyni, naszego mieszkania… i kolejnych podróżniczych fantazji. A wydaliśmy przecież niedużo, bo około 450 złotych.