Na dwa głosy: Jurassic World
5 min readDinozaury według filmowców są wieczne. Po Stevenie Spielbergu zaopiekował się nimi Colin Trevorrow. O nowej odsłonie gospodarzy Isla Nublar piszemy na dwa głosy.
Magda Drozdek: Od historii, którą zaserwował nam Steven Spielberg, mija ponad 20 lat. Naukowcy postanawiają rozbujać park z niecodziennymi mieszkańcami na nowo. Dinozaury przyciągają na Isla Nublar setki tysięcy zwiedzających, ale to nie wystarcza właścicielom. Tworzą nowe zwierzę, które staje się hybrydą kilku gatunków. Wszystko wydaje się być idealne, dopóki gad nie wymyka się z wybiegu…
Marek Listwan: Na wstępie zaznaczę – mam słabość do dinozaurów od dziecka. Gdy usłyszałem pierwsze pogłoski o kolejnej części serii o parku dla prehistorycznych gadów, miałem pewne obawy. Bałem się, że ktoś podejdzie do tego zbyt serio, że będzie nuda, że zakopią legendę części pierwszej. Moje obawy były jeszcze większe, gdy wyciekła plotka, a nawet projekt graficzny głównego, gadziego antagonisty. Miał nim być „dinozauroludź”. Poważnie, to nie jest kiepski dowcip. Z kina wyszedłem jednak zaspokojony, aczkolwiek nie bezkrytyczny. Znając życie, Madzia ma inne zdanie. Nieprawdaż?
Magda: Standardowo zaczynamy od ogółów, więc mogę od razu powiedzieć, jak bardzo zły jest to film. To, co zrobił Colin Trevorrow, to bardzo kiepski żart. Jako twórca, którego Hollywood nie przeżarło jeszcze na wylot, wcale się nie popisał. Od „Jurassic World” wieje zgnilizną, którą stara się przykryć toną kiczu, wymuszonego humoru i idiotycznymi, banalnymi do bólu dialogami. Spielberg to współprodukował, więc pewnie podobnie wyglądałby film wyreżyserowany przez niego samego. Ten motyw wypalił się parę dobrych lat temu.
Marek: Podobnie jak jeżdżenie dziwnymi samochodami i strzelanie do siebie, a „Mad Max” Ci się podobał. Nikt nie mówi, że „Jurassic World” będzie nominowany do Oscara, ale dwie godzinki na lekką przygodówkę można poświęcić. Ale zacznijmy od początku. Zawsze doceniam w filmach autoironię. Wspomniany wcześniej zmutowany dinozaur nazywa się Indominus Rex. Dowiadujemy się tego w pierwszych minutach filmu i założę się, że 100% z Was, podobnie jak i ja pomyślało: „Co za idiotyczna nazwa dla dinozaura. Trevorrow faktycznie miał zapaść umysłową”. Zaśmiałem się pod nosem, gdy grający główna rolę Chris Pratt skomentował to w podobny sposób. Właśnie Madziu! Czyżby Chris miał za mało wilcze oczy i za dużo gadał, robiąc za mało groźnych min?
Magda: Po pierwsze, „Mad Max” to zupełnie inna bajka. Po drugie – autoironia tylko podkreśla jak bardzo słaby jest to film. „Puśćmy oko do widza, to może nas łagodniej potraktuje”. Jak już napisał jeden recenzent, ten film idealnie nadaje się jako tło do trawienia popcornu. Rozrywka to żadna. Twórcy dinozaurów chcieli zrobić coś „fajniejszego” i stworzyli potwora. To samo napisać można o twórcach tego filmu. I co do Pratta – to jeden z najsłabszych aktorów, który nie wiedzieć czemu przepychany jest w castingach. Wygląda co najmniej śmiesznie. Trochę taki Indiana Jones 2.0. Brakowało tylko żeby odjechał na swoim raptorze w stronę słońca.
Marek: I mówi to zadeklarowana fanka „kina popcornowego”… No nic, Chris jakoś przeżyje Twój brak sympatii. Przy czwartej już z kolei części filmu, autoironia to jeden z ważniejszych elementów, a już szczególnie jeśli od poprzedniej części minęło ładnych parę lat. Poza tym, poszłaś na film o dinozaurach. Czego oczekiwałaś? Dylematów filozoficznych, wyjętych żywcem ze znanego mema internetowego, Philosoraptora? Nawet kultowa „jedynka” opierała się na efektach specjalnych i eliminacji kolejnych homo sapiens przez wyrośnięte gekony. Mniejsza jednak o to. Wspominałem, że nie wyszedłem z kina całkowicie bezkrytyczny. Także proszę bardzo, krytykuję: w 1993 r. dinozaury wyglądały prawdziwiej. Nie lubię nadużywania CGI. Skrytykowałem. Ustosunkuj się, marudo.
Magda: Co drugi bohater wygłasza pompatyczne hasła. Długo nie trzeba szukać. Jest filozoficznie nastawiony do życia właściciel parku, jest główny antagonista w postaci przedstawiciela iNGen-u. I to jest właśnie najgorsza część tego filmu – patos, który próbuje się wylewać z każdej strony. Druga sprawa to schematyczność. Tu nie ma nic nowego. Jest nieco szalony naukowiec, poukładana szefowa, kierownik-lekkoduch i cała masa mięsa dla dinozaurów w postaci turystów i mało rozgarniętych pracowników parku. Wątek dramatyczny – dwoje zagubionych dzieciaków i dinozaur na wolności. Dzieci koniecznie muszą być w różnym wieku, mieć rodziców na granicy rozwodu… Bezmyślna powtarzalność zabija kino, a szczególnie popcornowe. To co było dobre w filmie, czyli motyw znalezienia sobie miejsca w łańcuchu pokarmowym przez gady, jakoś odchodzi na dalszy plan.
Marek: We właścicielu parku jest tyle filozofii, co w one-linerach Trybsona akurat… A przedstawiciela iNGen-u było jak na lekarstwo, nawet nie zdążyłem go porządnie znienawidzić. Co mnie akurat denerwuje, to kolejny wątek zagubionych dzieciaków. Tu się zgodzę, jest to słabe. Tym bardziej, że napalony nastolatek i jego kujonowaty braciszek, nie przeżyliby wśród dinozaurów godziny. Nawet zaślepiony sympatią do wszelkich T-Rexów, welociraptorów i innych nie dam się na to nabrać.
Magda: Szkoda uszu dla tych dialogów. Prawda jest taka, że film tonie w bzdurnych gadkach. Zawsze szukam pozytywów, więc z tej sterty beznadziei wygrzebałabym tylko finalną walkę, ale z obawy przed spoilerami nie ciągnijmy tego wątku. Aktorzy się nie popisali, więc jedyna nadzieja w dinozaurach. Pratt jest Prattem, więc trudno tu coś jeszcze dodawać. Bryce Dallas Howard ma tak bardzo przewidywalną i sztuczną rolę, że aż szkoda pieniędzy na gaże. I po raz kolejny sprawdza się zdanie „czego to się nie zrobi dla pieniędzy”. Irrfan Khan i Omar Sy, to dwaj świetni aktorzy, a wpakowali się w taką wydmuszkę. Efekt Hollywood pewnie się sprawdzi i teraz będzie ich więcej na ekranach. Jakiś plus z tego wyjdzie.
Marek: Mimo, że Omara Sy bardzo lubię, to niestety było w tym filmie tak mało, że śmiem wątpić w efekt Hollywoodu w tym wypadku. Czepiasz się biednego Pratta. On po prostu gra zawsze jedną rolę, podobnie jak Dwayne „The Rock” Johnson, który zawsze jest wyszczekanym dryblasem o lśniącym uśmiechu. Pratt jest i będzie zawsze Star-Lordem. Niektórzy już tak po prostu mają. Co do ostatniej walki – lepsza afera niż w najnowszej „Godzilli”, która również mi się podobała. Podsumowując nasze słowne przepychanki: jest to film o dinozaurach. Nie na Oscara, niezbyt ambitny. Jeśli lubicie ten motyw, prawdopodobnie tak stary, jak Wy (albo starszy), „Jurassic World” się Wam spodoba. Jeśli ryk tyranozaura powoduje u Was mdłości albo nazywacie się Magda Drozdek, to sobie odpuśćcie.
Magda: Niech i tak będzie. Prawdopodobnie kinowe dinozaury nas przeżyją, więc szykujmy się teraz na kolejne barwne przygody. Może jakiś featuring z Godzillą… Czekam i zacieram ręce.