„Ja po prostu robię piosenki. Szufladkowanie zostawiam innym” – wywiad z Krzysztofem Zalewskim
8 min readKrzysztof Zalewski niedawno wystąpił w Kwadratowej. O tym jak genialne było to wydarzenie, pisaliśmy tu. Po koncercie udało nam się porozmawiać z Krzyśkiem. Było i o nadchodzącej płycie, i o tym, że panika na scenie nie jest wskazana, o magii muzyki, ale też i o tym, co na koncertach śpiewa kobietom…
Kilka razy spotkałam się z opinią, że po udanym albumie nad artystą wisi widmo kolejnego. Wiadomo – pojawiają się jakieś oczekiwania, może jakaś presja, gdybanie ze strony odbiorców, co to będzie,w jakim kierunku będzie to szło, ale wydaje mi się też, że samemu chce się móc sobie powiedzieć, że zrobiło się dobrą robotę. Czy tak też jest w Twoim przypadku? Czy ten „Zelig” gdzieś tam jeszcze krąży wokół głowy i pojawiają się myśli, że chciałoby się nagrać coś równie dobrego?
Szczerze mówiąc chyba nie wisi aż tak bardzo, bo dopóki o to nie zapytałaś, to się nad tym nie zastanawiałem. „Zeliga” robiliśmy przez osiem lat. Z każdym kolejnym rokiem, który upłynął, miałem poczucie, że to musi być coś wyjątkowego, bo inaczej skompromituję się sam przed sobą. Teraz pomyślałem, że skoro tworzył się on przez tyle czasu i jest tak wymuskany, to następną płytą nie będę się starał go dogonić czy przegonić. Siłą rzeczy ta płyta będzie inna, bo powstaje w zupełnie innych warunkach, częściowo też przy udziale innych ludzi. Jeśli znów zapętlę się w głowie na to, że muszę udowadniać coś sobie i światu, to ten nowy materiał będę tworzył kolejne osiem lat, a tego bym nie chciał. Płyta nie będzie gorsza, ale na pewno będzie inna. Będzie mniej dopieszczona produkcyjnie, bo siłą rzeczy nie ma na to aż tyle czasu. Pół albumu mamy już gotowe, te piosenki które są, myślę że spokojnie się obronią. Więc jak widać nie budzę się w nocy zlany potem ze strachu.
Podobno nad nową płytą pracujesz z ciekawym duetem producenckim – z Planem B. Ostatnio widziałam wpis Bartka Królika, mówiący o tym, że tak fajnie nagrywa się z Tobą wokale, że generalnie praca w studiu łatwą, lekką i przyjemną jest. Czy Tobie również tak dobrze współpracuje się z Bartkiem i Markiem z Planu B?
Tak, część nagrań zrobiliśmy już z Planem B czyli Bartkiem Królikiem i Markiem Piotrowskim. Z chłopakami mega fajnie się pracuje, są bardzo profesjonalni i pozytywni. Poza tym ja mam tendencję do skręcania w rejony mocno alternatywne, a oni w takiej alternatywie znajdują rzeczy, które można zrobić tak, by były bardziej przystępne dla ludzi. Aktualnie mamy dwa numery, które jednak w ogóle nie są popowymi balladami. To ogólnie może być niezłe połączenie – szaleństwo i alternatywa przepuszczone przez ręce i głowy ludzi, którzy zazwyczaj robią bardziej taneczne hity. Jeszcze nie wiem czy zrobimy razem całą płytę, w dużej mierze zależy to od możliwości czasowych bo chłopaki są bardzo zajęci. Przy tamtej płycie wszystko robiłem z Marcinem Borsem. Na razie nie rzucam sobie ograniczeń, ale chciałbym wziąć na siebie trochę więcej odpowiedzialności za produkcję.
A czy tak jak w przypadku „Zeliga” materiał na nową płytę powstaje w różnych okresach czasu i czy znów to będzie zbiórka poszczególnych elementów czy może zapadła decyzja: „wchodzimy do studia i robimy nowy materiał, siedzimy tak długo, aż nie będzie to skończone”?
Chciałbym kiedyś zrobić coś takiego, ale na razie nie zanosi się na to. Chyba jeszcze tak nie umiem albo jakaś jedna, wybitnie jątrząca mnie, niedająca mi spokoju myśl nie zaprząta mi aż tak bardzo głowy, bym poświęcił jej całą płytę. Mam nadzieję, że kiedyś tak się uda, ale póki co faktycznie będzie to po prostu zbiór różnych piosenek, jedne to ballady, a reszta to kompletne szaleństwo. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Szufladkowanie zostawiam już dziennikarzom i zainteresowanym słuchaczom. Ja po prostu robię piosenki.
Teksty często pisze się pod wpływem jakiegoś nastroju i w zależności od tego, efekt finalny jest nacechowany optymizmem, dobrymi emocjami, bądź odwrotnie, przepełniony jest smutkiem i refleksją. Które utwory tworzy się łatwiej i które wykonuje się łatwiej, kiedy mija pewien czas, nadchodzi moment koncertu, staje się przed publicznością i trzeba je wykonać?
Nie wiem, nie mam aż takiego doświadczenia w pisaniu tekstów. Często są też długo tworzone. Na „Zeliga” powstało ich dziesięć. Teksty przychodzą mi dużo trudniej niż melodia, a te które lubię bardziej, na przykład „Zboża” czy „Jaśniej” uważam za fajne. „Jaśniej” jest mega pozytywny, chociaż ma jakąś tam nutkę niepokoju, a „Zboża” są o złamanym sercu, ale z drugiej strony, jest tam jakaś nadzieja na coś. Jeśli tekst jest fajny, to zawsze się go dobrze pisze i śpiewa, jeśli gorszy, to słabiej, niezależnie od tego o czym jest.
Jesteś w wytwórni, do której należą między innymi Kasia Nosowska, Monika Brodka, Artur Rojek, Maria Peszek. Te nazwiska mówią same za siebie. Jak bardzo dla artysty ważna jest współpraca z dobrą wytwórnią? Ułatwia ona wiele rzeczy, daje komfort tworzenia?
Absolutnie nie mogę narzekać pod tym względem. Kayax nie jest dużą wytwórnią, w porównaniu do tych mejdżersów, którzy co chwila się łykają i zjadają nawzajem. Natomiast z Kayaxem super się pracuje. Dają mi wielką swobodę, ułatwiają wszelkie ruchy, żadnego złego słowa nie mogę o tej współpracy powiedzieć. To ważne mieć takiego partnera.
Powiedz, czy nie irytuje Cię już kiedy ludzie pytają co się z tobą działo jak Cię nie było, kiedy zarzuciłeś działalność solową?
Nie, dlaczego? Skoro pytają, to widocznie są ciekawi.
A myślisz, że w dużym stopniu w nabraniu ogłady i obyciu się ze sceną, pomogło to, że miałeś okazję przez te kilka lat pracować tak naprawdę z najlepszymi na polskiej scenie?
Wiele mi to dało i bardzo zaprocentowało. Na koncertach klubowych póki co nie mamy ekipy techników, którzy nas ratują kiedy coś się pali, a w momencie kiedy śpiewasz piosenkę i grasz, to średnio masz możliwości, żeby to naprawić. Dziś na przykład gitara przestała mi grać, coś się wydarzyło nie tak, ale dzięki temu, że przerobiłem takie sytuacje na froncie muzykowania koncertowego, to jak dzieją się takie rzeczy, nie wpadam w panikę i ze spokojem udaje mi się połączyć kable, nastroić gitarę, gdy mi padnie, i udaje się to zrobić tak, że pozostaje to w miarę niezauważone. Pierwsze takie wpadki powodowały kompletną panikę, a tutaj, dzięki temu co przerobiłem wcześniej, jest łatwiej. Zawsze to ilość powtórzeń decyduje o tym, że czegoś się uczymy. Siłą rzeczy granie koncertów, nawet z innymi zespołami, powoduje, że jestem bardziej obyty ze sceną.
Czy chodząc na koncerty prywatnie, potrafisz wyjść z roli muzyka? Być po prostu jednym z wielu wśród publiczności i nie zwracać uwagi na jakieś możliwe problemy techniczne czy niedociągnięcia?
Jest to na pewno trudniejsze, bo to jest skrzywienie muzyków, że często nie słuchamy piosenki tylko na przykład hi-hatu (część zestawu perkusyjnego – przyp. red.) albo tego, jak zrobiona jest przestrzeń. Zdarzają się natomiast momenty, kiedy na koncertach jestem częścią publiczności. Jeśli koncert jest dobry, to zapominasz się i stajesz się muzyką. I nieważne czy stoisz na scenie czy pod nią. Na tym polega chyba cała magia i idealny koncert rockowy, że zanika w pewnym momencie granica między wykonawcą a odbiorcą i wszyscy łączą się w wielkiej celebracji. Miałem tak np. Na Flaming Lips i ostatnio na wspaniałym koncercie Natalii Przybysz w Warszawie.
Jesteś multiinstrumentalistą, ale na czym najlepiej Ci się gra? Coś standardowego typu gitara, klawisze, perkusja czy może coś „dziwnego” typu wibrafon czy inne wynalazki muzyczne?
Najlepiej gra mi się na bębnach. Kiedy gram oczywiście czasami zbieram cięgi od kolegów, że gitara nie stroi albo nie wceluję gdzieś dźwięku, ale uczę się, staram się jak mogę i mam nadzieję, że jestem w tym coraz lepszy. Moim głównym instrumentem jest jednak mój głos i tutaj wydaje mi się, że doszedłem do poziomu profesjonalnego, jeśli nawet nie całkiem niezłego.
Ostatnio natknęłam się na video z jednego z koncertów na którym wykonałeś „Miód” Natalii Pryzbysz. Powiem szczerze, że od razu dodałam to do ulubionych i od tego momentu gdzieś tam każdego dnia musi się to nagranie pojawić w mojej playliście. O ile „Miód” sam w sobie jest świetnym utworem, sama Natalia jest genialna, tak to co Ty zagrałeś sprawiło, że ten utwór zyskał podwójny byt. Są teraz dwie wersje – jedna twoja, druga Natalii, obydwie na tym samym poziomie. Świetna robota! Moje pytanie po tym rozwiniętym wstępie jest takie: jak to jest, że niektóre covery są tak wybitne, a niektóre są zaśpiewane, bo zaśpiewane, ale od pierwszych dźwięków już słychać, że to nie do końca jest to?
Grałem kiedyś koncert, na którym było mnóstwo kobiet, a ten numer akurat leciał gdzieś wcześniej w radiu, więc chciałem coś specjalnie dla nich wykonać. Później Natalia gdzieś to znalazła w internecie i zaprosiła mnie do zaśpiewania razem “Miodu” w jej koncercie w Stodole i byl o dla mnie zaszczyt. To jest fantastyczny numer i fantastyczna artystka. A co do tego, że jedne covery wychodzą fajnie, inne gorzej, to nie mam pojęcia jak się to dzieje. Piosenka musi pasować do wykonawcy a wykonawca czuć piosenkę.
Na koniec wróćmy na chwilę do nadchodzącej płyty. Kiedy można zacząć jej wypatrywać na sklepowych półkach?
Wyjdzie na pewno w tym roku, to mogę obiecać. Podawania konkretnych dat już się oduczyłem. Pracujemy. Jesteśmy w trakcie nagrań, więc trzeba nam życzyć powodzenia i wytrwałości.
Dziękuję za rozmowę!