Coma w gdyńskim Pokładzie
2 min readKoncerty kultowych zespołów zawsze przyciągają tłumy. Nic w tym dziwnego – w końcu każdy ceniący się fan polskiej muzyki chce kiedyś doświadczyć na żywo TEGO słynnego wokalu czy poczuć drżenie w sercu podczas TYCH słynnych riffów. Szkoda tylko, że czasem z takich koncertów wychodzi się nieco rozczarowanym. W minioną niedzielę, 12 kwietnia, w gdyńskim klubie Pokład wystąpił zespół Coma. Bynajmniej, ten koncert do najlepszych w ich karierze nie należał.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko tego wieczoru będzie idealne. Pokład, który jest niezwykle klimatycznym, ze względu na kojarzące się z morzem detale miejscem, wypełniony był po brzegi. Ludzie stojący w ostatnich rzędach musieli spoglądać na rozwieszone po bokach małe telebimy, inaczej trudno byłoby zobaczyć na scenie coś więcej niż strumienie kolorowych świateł. Frekwencja na piątkę. Koncert rockowy bez pogo? Niemożliwe! Tego również nie zabrakło. Pod sceną chwilami naprawdę nieźle się kotłowało. Najbardziej chyba podczas „Transfuzji”. Co jeszcze zagrała Coma podczas ponad półtoragodzinnego koncertu? Usłyszeliśmy między innymi „Ciszę i ogień”, „Zamęt”, „Chaos kontrolowany” czy „Schizofrenię”. Nie obyło się również bez sztandarowych „Spadam” i „Los, cebula i krokodyle łzy”. Co prawda zapalniczek nie było, kiwania się na boki również, ale za to publiczność głośno wtórowała Piotrowi Roguckiemu, od pierwszej do ostatniej sekundy trwania piosenek.
Technicznie niczego nie można panom zarzucić. Rogucki, znany ze swojego charakterystycznego wokalu, czarował nim na wszystkie możliwe sposoby. Dźwięki były pewne, mocno postawione, zero jakiegokolwiek przypadku. Gitary, bas, perkusja? Również bez zarzutu. Tylko interakcji brakowało. I to bardzo. Nie wiem, czy normą na koncertach Comy jest schodzenie ze sceny bez podziękowania i pożegnania się z publicznością albo nie wychodzenie na jeszcze jeden, dodatkowy bis, kiedy ludzie z całych sił krzyczą i wręcz błagają o „100 tysięcy jednakowych miast”. Szkoda, bo trzeba przyznać, że publiczność naprawdę nie zawiodła. Zarówno w pierwszych, jak i ostatnich rzędach stali fani, oczywiście w koszulkach z nadrukowanym logo lub okładką płyty, znający każde słowo każdego utworu i dla których Coma stanowi ścieżkę dźwiękową ich życia. Miejmy nadzieję, że to drobny spadek formy i za jakiś czas zespół powróci do grania takich koncertów, do jakich przyzwyczaił swoją publiczność.
fot. Tomek Kamiński