Muzyczny rollercoaster z Trickym
2 min readTricky zabrał publiczność zebraną 29 października w B90 w muzyczną podróż. Wystarczyło tylko mieć bilet i dać mu się prowadzić. Trzeba jednak zaznaczyć, że była to jazda bez trzymanki.
W klimat publiczność wprowadził support – trójmiejskie trio Bubble Chamber. Nieczęsto się zdarza, żeby połączenie miażdżącego basu i syntezatorów dawało szansę perkusji wyjść na pierwszy plan, a tu takie rozwiązanie się sprawdza. Co więcej, tworzy świetne, klubowe brzmienie, które przypadło do gustu zebranej publice.
Tricky z zespołem przyjechali do Polski, by promować najnowszy album, pt. „Adrian Thaws”. Dzięki temu w B90 można było usłyszeć niemal całą płytę. A prezentuje się ona świetnie, utwory na żywo nabrały większej energii i drapieżności. Szczególnie „Why Don’t You”, „My Palestine Girl” czy „Sun down”. Nie zabrakło i wcześniejszych piosenek, jak „Nothing’s Changed” i „Nothing matters”. Nie sposób wymienić ich wszystkich, ale sądząc po reakcjach publiczności po intensywnym, dwuczęściowym koncercie, każdy fan wychodził usatysfakcjonowany. Bo po takim triphopowo-rockowo-elektroniczno-klubowym rollercoasterze trudno nie powiedzieć po prostu – wow.
Nie dało się nie zauważyć, że mimo iż cały zespół daje z siebie wszystko, to Adrian Thaws jest najważniejszy i dyryguje pozostałymi. Decydował kiedy perkusja ma być delikatnym tłem, a kiedy zaatakować jak karabin maszynowy, kiedy wchodzi gitara, a kiedy daje wolną rękę wokalistce. Nie szkodziło to występowi, a jedynie podkreślało, że jest przemyślany. Ze szczególnie ciepłym przyjęciem spotkała się Francesca Belmonte, której melodyjny, dźwięczny głos robił duże wrażenie. Chociaż kontrastował z niskim, matowym głosem Tricky’ego, to oba wokale pięknie współbrzmiały.
Jednak to Tricky zahipnotyzował publiczność. Wystarczył jego charakterystyczny, pomrukujący szept, żeby wytworzył się transowy klimat. Thaws stopniowo się rozkręcał by płynnie przejść od szeptów do krzyku i szaleństwa po scenie. Poza tym doskonale wie jak uwodzić publiczność. Zaczęło się niewinnie, od minimalnych gestów i stopniowego odkrywania brzucha, po pląsy bez koszulki, ku uciesze damskiej części publiczności. Kokieteria pełną gębą. Nie było tu zachęcających do zabawy konferansjerskich wstawek, a jedynie krótkie podziękowania. I trudno się dziwić, bo muzyka broniła się sama. Tricky zrobił jednak najlepszą niespodziankę, jaką można zrobić fanom, bo w finale zaprosił ich grupkę do siebie na scenę. Szczęściu wybrańców nie było końca.
Tricky to artysta specyficzny, ale z doskonałym muzycznym wyczuciem i hipnotyczną charyzmą. Wystarczyło być w B90, żeby się o tym przekonać na żywo. A to z kolei wystarczyło, by mieć ochotę na więcej.
Fot. Hanna Jakóbczyk