W walce o nową przyszłość. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
3 min readFilm „X-Men: Pierwsza klasa” postawił poprzeczkę bardzo wysoko, jeśli idzie o historie marvelowskich mutantów. Za to kolejny z serii „Wolverine” okazał się co najwyżej średni, jedynie tradycyjna scena po napisach wgniotła w fotel i obiecywała wspaniałą kontynuację. „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” musiał zmierzyć się z ogromnymi oczekiwaniami fanów.
Jest rok 2023. Wojskowy naukowiec, dr Bolivar Trask (Peter Dinklage) wynalazł Strażników, roboty będące zabójczo skuteczną bronią do zwalczania mutantów. Garstka ocalałych, z Profesorem Xavierem (Patrick Stewart) i Magneto (Ian McKellen) na czele, postanawia wysłać Wolverine’a (Hugh Jackman) w przeszłość. Ma on zmienić bieg wydarzeń i nie dopuścić do teraźniejszej zagłady. W roku 1973 spotyka swoich przyjaciół w młodszych wersjach m.in. nieżyjącego już w przyszłości Hanka „Bestię” McCoya (Nicholas Hoult), Mystique (Jennifer Lawrence) czy młodego Xaviera (James McAvoy) i Magneto (Michael Fassbender). Zmiana historii okazuje się zadaniem cięższym niż się to wydawało.
Plejada gwiazd, które pojawia się na ekranie naprawdę dobrze spełnia swoje zadanie. Mimo, że teoretycznie Hugh Jackman gra tu główną rolę, to show kradną dwaj inni dżentelmeni. Mowa o Fassbenderze i McAvoyu. O ile o pierwszym z nich nie trzeba zbyt wiele mówić, bo to klasa sama w sobie, tak drugi z panów mile zaskakuje. W „Pierwszej klasie” był zwyczajnym, szlachetnym i dobrym Profesorem X, znanym fanom filmów i komiksów. W najnowszej odsłonie, postać ta przeżywa kryzys związany ze swoim kalectwem, mocami, utratą bliskich. McAvoy daje z siebie naprawdę wszystko i miejmy nadzieję, że nie po raz ostatni wciela się w mentora mutantów.
Efekty specjalne również wypadły rewelacyjnie. O ile recenzowana niedawno „Godzilla” ukazywała to co najlepsze w ciemnościach, prawdopodobnie by ukryć niedoskonałości technologii CGI, tak tutaj dostajemy wszystko czarno na białym. Oglądając, czujemy moc jaką posiedli X-Meni, szczególnie zapadają w pamięć wyczyny Quicksilvera i, jakżeby inaczej, Magneto.
Muzyka oddaje klimat filmu. Niczym nie zaskakuje, ale i nie zawodzi. Jej autorem jest John Ottman. Kompozytor ten jest już doświadczony, jeśli chodzi o superbohaterów. Komponował do takich obrazów jak „X-Men 2”, „Superman: Powrót” czy choćby „Fantastyczna Czwórka: Narodziny Srebrnego Surfera”.
Po „X-Men: Pierwsza klasa” wydawało się, że oto właśnie mamy do czynienia z najlepszą częścią w serii, której długo nic nie przebije. Jednak po raptem 3 latach przebija ją najnowsza. „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” to nie tylko film o superbohaterach. To coś więcej. To ocierająca się o dramat, historia o tym, jakie długofalowe konsekwencje mogą mieć czyny pojedynczych osób i jak niewiele trzeba, by doprowadzić do tragedii. Gwiazdorska obsada, niebanalna historia i świetne efekty specjalne składają się na najlepszy film o X-Menach, jeśli nie na najlepszy w uniwersum Marvela w ogóle. Wgniata w fotel, a końcówkę ogląda się z otwartymi ustami. Zdecydowanie polecam. I radzę poczekać na scenę po napisach końcowych, mamy w niej przedsmak kolejnej części, oby równie udanej.