The Fratellis: sporo energii, ale emocje zostały w Szkocji
3 min readW niedzielę (27 kwietnia) za sprawą Szkotów z The Fratellis muzyka indie-rockowa zawitała do B90. Zespół miał okazję po raz pierwszy wystąpić w naszym kraju i został bardzo dobrze odebrany przez publiczność. Podczas koncertu usłyszeć można było sporą część materiału z ostatniej, wydanej w 2013 roku, płyty „We Need Medicine”, a także przypomnieć sobie szlagiery grupy z „Henriettą” i „Chelsea Dagger” na czele.
Zanim jednak Szkoci z The Fratellis rozpoczęli swój występ, na scenie B90 pojawił się zespół The Esthetics, który tego wieczoru pełnił rolę supportu. W czasie ich występu gdański klub świecił pustkami. Wokalista grupy – Iwo Sadecki – zapraszał do wspólnej zabawy nieliczną jeszcze wtedy publiczność, która w zdecydowanej większości wolała jednak podpierać ściany i sączyć browarki. A szkoda, bo Gdynianie zaprezentowali krótkiego, acz pełnego wigoru seta opartego w dużej mierze na wydanej w listopadzie 2013 roku debiutanckiej epce. Z żalem patrzyłem na te marne 10-15 osób pod sceną… Mam zatem apel do wszystkich koncertowiczów. Jeżeli decydujecie się kupić bilet na dany koncert swojego ulubionego artysty i wiecie, że będzie go poprzedzał jakiś support, przyjdźcie posłuchać choćby z czystej ciekawości. Często bowiem okazuje się, że artyści poprzedzający gwiazdę wieczoru wcale nie są od niej gorsi. Tak też było w przypadku The Esthetics. Ci, którzy widzieli i słyszeli ich w akcji podczas koncertu w B90 chyba przyznają mi rację.
Tak, wiem, że wszyscy w ten niedzielny wieczór wyczekiwali The Fratellis. Nie ma się co dziwić, bo zespół nigdy wcześniej nie występował w naszym kraju. Dwa koncerty w Polsce związane były z promocją ostatniej płyty „We Need Medicine”. Z niej publiczność usłyszała większość piosenek z „This Old Ghost Town” i „She’s Not Gone Yet But She’s Leaving” na czele. Trzeba przyznać, że Szkoci po pięciu latach wydawniczej posuchy wrócili w całkiem niezłej formie. Nowe kawałki dobrze brzmiały na żywo i skłoniły ludzi do zabawy, a nawet do nieśmiałego pogowania. Podczas niedzielnego koncertu The Fratellis przypomnieli także swój nieco starszy repertuar. Nie mogło zabraknąć „Henrietty” i „Babydoll”. Wszyscy zaś wyczekiwali kawałka „Chelsea Dagger”, który dał Szkotom przepustkę do sławy. Ten wybrzmiał dopiero na bis i sprawił, że pod sceną zrobiło się naprawdę gorąco.
Występ The Fratellis mógłbym podsumować słowami perkusisty grupy Gordona McRory’ego, który stwierdził, że była to „zajebista impreza”, ale tego nie zrobię. Faktycznie, to był niezły show i przyjemne spotkanie ze szkocką odmianą indie-rocka, ale dużo lepiej było podczas lutowego koncertu Szkotów z Glasvegas w gdańskim Żaku. Kto wie, być może chodziło o emocje, których u The Fratellis niestety mi zabrakło. A emocje są przecież esencją muzyki i szczególnie podczas występów na żywo powinno się je czuć i odbierać garściami ze sceny. Jak na pierwszą wizytę The Fratellis w Polsce, mogło być lepiej.
fot. Tomasz Gałązka