Co trzy głowy, to nie jedna – Inna Kobieta
3 min read„Inna kobieta” – film nietuzinkowy, wyłamujący się z ram powielanego od lat schematu fabularnego komedii romantycznej. Stanowi zastrzyk dobrego humoru, a chwilami napomina, by zastanowić się nad adekwatnością niekontrolowanych wybuchów śmiechu, skonfrontowanych z trudnym tematem – zdradą.
Najnowszy film Nicka Cassavetesa (twórcy kultowego „Pamiętnika”) z pewnością powstał po to, by bawić. Scenariusz Melissy K. Stack w nowatorski, a zarazem przewrotny sposób opowiada historię „zdradzonych”, tak, by nie wzbudzały antypatii. Wręcz przeciwnie, ukazuje siłę kobiecej przyjaźni opartej na fundamencie szczerości, która okazuje się być dalece mocniejsza od wyniszczonej kłamstwem, toksycznej miłości.
Film rodzi pytania, na które nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi: jak poradzić sobie z krzywdą wyrządzoną przez ukochaną osobę? Co, jeśli w miłosną grę zostają wplecione, nie jedna, a dwie „inne kobiety”? Czy kochanka wikłająca się w związek z żonatym mężczyzną, może zostać zdradzona? Kate (Laslie Mann), żona Marka postanawia wprowadzić w życie odwiecznie respektowaną zasadę, by uczynić z wroga przyjaciela. Tym samym, zyskuje najwierniejszego kompana w zemście – Carly (Cameron Diaz), kochankę męża. Mark (Nikolaj Coster-Waldau; znany z serialu „Gra o Tron”), zawsze ma czas, ba! Ma go na tyle dużo, że starcza na podwójne, potrójne, a nawet poczwórne życie, jeśli wliczymy finansowe machlojki. Potrafi sprawić, że w jego towarzystwie kobieta pławi się w złudnym poczuciu wyjątkowości. Duński aktor stanął przed trudnym zadaniem zerwania z wizerunkiem walecznego rycerza Gwardii Królewskiej. Udało się. Zagrał na tyle dobrze, by utrzymać widza w przekonaniu, że jest w stanie sprostać wymaganiom męża i kochanka bez uszczerbku na szczęściu swoich wybranek.
Reżyser nie rezygnuje ze scenerii, sprzyjającej snuciu romantycznej historii. Opowiadając o ludziach z „wyższych sfer”, dla których jadanie wykwintnych dań stanowiących jedną dziesiątą powierzchni talerza na dachu wieżowca jest codziennością, zabiera nas w podróż po malowniczych krajobrazach Stanów Zjednoczonych.
Cameron Diaz osadzona w roli Carly, doskonale uosabia stereotyp kochanki – kobiety drapieżnej, niezależnej, stawiającej na swoim. Jako dojrzała kobieta niebywale wiarygodnie kieruje swoją postacią. Jednakże w zestawieniu z Laslie Mann – rozhisteryzowaną małżonką, pozostaje w cieniu. W postać powierniczki problemów pani mecenas, wcieliła się Niki Minaj. Az trudno uwierzyć, że raperka znana z kontrowersyjnych, realizowanych z rozmachem teledysków, dla której rola była debiutem na wielkim ekranie, podołała roli skromnej, zabawnej, a zarazem charyzmatycznej sekretarki. Na wzór Jennifer Hudson (Lousie w filmie „Seks w wielkim mieście”) jest nadmiernie dbającą o swój wygląd, aczkolwiek wierną przyjaciółką szefowej.
Laslie Mann utwierdza w przekonaniu o dobranej z rozmysłem komediowej obsadzie. Gra aktorska, mimika twarzy, gestykulacja, mowa ciała potwierdzają znajomość rzemiosła. Rewelacyjna scena, w której Kate zostaje skonfrontowana z prawdą o swoim rozwiązłym mężu, doskonale oddaje stan emocjonalny bohaterki, balansującej na granicy spokoju i szaleństwa. Mając złudne wrażenie, że Kate radzi sobie z nową sytuacją, obserwujemy, że raz na jakiś czas upada, a jedyną osobą, która może ją wspomóc jest właśnie przyczyna jej nieszczęścia – Carly. Ponadto, dzięki niej potrafi spojrzeć na siebie z dystansu, zrozumieć, że od 24-go roku życia usługiwanie mężowi i dbanie o dom stało się jej codziennością. U boku Carly odkrywa swoją naturę, rozkwita oraz poddaje swoje życie solidnej waloryzacji. W filmie bardzo dobrze widać, że nić porozumienia pomiędzy aktorkami sprzyja ich współpracy.
Wybór Kate Upton na odtwórczynię roli Amber (kochanki numer trzy), był strzałem w dziesiątkę. Amerykańska modelka szczodrze obdarzona przez naturę budzi naszą sympatię poprzez umiejętność odnalezienia się w świecie banalnych pragnień. Poszczególne cechy bohaterek filmu tworzą wyobrażenie idealnej kobiety, która winna być inteligentna, wierna, a zarazem seksowna.
Scena demaskacji Marka stanowi punkt zwrotny w fabule, w którym film przepoczwarza się w groteskową maskaradę. Kiedy już ulegamy wrażeniu, że reżyser odszedł od przesłodzonej koncepcji, spektakularny happy-end sprowadza nas na ziemię. Jednakże finalna katastrofa, nader landrynkowa, nie przyćmiewa ponad stu minut dobrej zabawy. Energetyzująca oprawa muzyczna, piękne kobiety w słonecznej scenerii i rozbrajająco zabawne dialogi to połączenie idealne dla widza spragnionego łatwej, a zrazem przyjemnej w odbiorze rozrywki.