9. kolejka Premier League: Weekend pięknych powrotów
7 min read9. kolejka angielskiej Premier League już za nami. Nie zabrakło emocji, wielu pięknych strzałów, kontrowersyjnych decyzji oraz zaskakujących wyników. Pora na podsumowanie wybranych meczów z ostatniej serii gier, w tym hitu na szczycie, jakim było spotkanie Arsenalu z Liverpoolem.
Wilki dokonały niemożliwego
Ciekawym przebieg miał starcie Brightonu z Wolves. Mewy liczyły na swoje trzecie ligowe zwycięstwo pod rząd. Wcześniej jednak zanotowały passę czterech meczów bez wygranej. Z drugiej strony stały Wilki, które po ośmiu spotkaniach miały tylko 1 punkt. Amex Stadium zdecydowanie nie należało też do ich ulubionych stadionów. W swojej historii byli górą tylko trzykrotnie w 20 wyjazdowych starciach z Brightonem. Co równie ciekawe, owe 3 spotkania zakończyły się wynikami 0-1.
Pierwsza połowa należała do Mew. Gospodarze kreowali sobie więcej dogodnych sytuacji. Parę razy niełatwą obroną musiał popisać się Jose Sa. Niedługo przed przerwą Danny Welbeck, którego występ w tym meczu nie był nawet pewny, otworzył wynik na The Amex. Wszystko zaczęło się od słabego wybicia obrony Wolves. Po nim piłka została przejęta przez Brighton i trafiła pod nogi ich obecnie najlepszego napastnika, który się nie pomylił.
W drugiej części mecz był już bardziej wyrównany, jednak Wolves nie było w stanie zamienić żadnej ze swoich sytuacji na bramkę. W 85. minucie Tariq Lamptey praktycznie w pojedynę ograł całą obronę Wilków. Słabe podanie mogło zatrzymać akcję, tym bardziej że przed Evanem Fergusonem stanęło już trzech obrońców. Nie zniechęciło to wszakże Irlandczyka i po zaledwie 660 sekundach gry miał już na swoim koncie gola.
W tym momencie można było uznać że Wilki zostały już rozbite, a Mewy mogą dopisać 3 punkty na swoje konto. Jednak goście pomimo 5 minut do końca podstawowego czasu gry się nie poddali i już 120 sekund później strzelili gola kontaktowego. Po rzucie rożnym w polu karnym doszło do niemałego zamieszania. Ostatecznie piłka znalazła się pod nogą Ryana Ait-Nouriego, który z dużą siłą zapakował ją do siatki Verbruggena. W ostatniej minucie meczu akcję 4 na 1 wyprowadził Brighton i to mogło zamknąć spotkanie, ale okropnym podaniem popisał się Mats Wieffer. Jak wiadomo, niewykorzystane okazje lubią się mścić, więc chwilę później swoją wykorzystały Wilki. Matheus Cunha oddał strzał, a po rykoszecie od obrońcy i poprzeczki, piłka wpadła do bramki, ustalając wynik na 2:2.
Siedem bramek i wiele zwrotów akcji w Londynie
Spotkanie Brentfordu z Ipswich mogło zapowiadać się bardzo jednostronnie. W poprzednich 9 meczach tych drużyn Tractor Boys wygrali tylko raz. Mimo tego obie drużyny starały się ten mecz wygrać i do końca był on pełen emocji.
Pomimo tego, że startowali z pozycji drużyny słabszej, to właśnie goście wyszli na prowadzenie pierwsi. Po 30 bardzo nijakich minutach Sammie Szmodics ucieszył fanów przyjezdnych. Drużynie z Portman Road to nie wystarczyło i już chwilę później George Hirst dołożył drugą bramkę. Potem do głosu doszli gospodarze. W 44. minucie meczu trafienie Yoane Wissy pozwoliło im złapać kontakt. 120 sekund później napastnik doprowadził także do remisu.
Już na samym początku drugiej połowy grający słabe spotkanie Harrison Clarke pociągnął za koszulkę wybiegającego na puste pole Lewisa-Pottera. W pierwszej chwili sędzia pokazał obrońcy Ipswich żółtą kartkę oraz podyktował rzut wolny. Po konsultacji z VAR’em, arbiter zmienił jednak zdanie i wskazał na 11. metr. Bryan Mbeumo pewnie wykorzystał tą sytuację i po raz pierwszy w tym meczu to Pszczoły wyszły na prowadzenie. 20. minut po tym zdarzeniu Clarke ponownie zarobił żółty kartonik, przez co wyleciał z boiska. Przez resztę meczu Tractor Boys byli zmuszeni grać w dziesięciu.
Tu emocje mogły się skończyć, jednak wchodzący z ławki Liam Delap 5 minut przed końcem meczu oddał strzał z bliskiej odległości i ponownie doprowadził do remisu na Brentford Community Stadium. Kibice gości zaczynali wierzyć, że wyjadą z Londynu z 5. punktem w Premier League, ale te plany pokrzyżował Mbeumo. W jednej z ostatnich akcji meczu oddał znany z polskiej Ekstraklasy centrostrzał, a obroną nie popisał się Murić. Ostatecznie Pszczoły zwyciężyły 4:3. Brentford po tym meczu wskoczył do górnej połowy tabeli, natomiast Ipswich nadal pozostaje w strefie spadkowej i bez victorii.
Bournemouth ponownie stawia się gigantowi
W poprzedniej serii gier Bournemouth kolejny raz udowodniło, że potrafi grać z silnymi przeciwnikami. Także w tym tygodniu czekała na nich poważna próba. Wyjazdy na Villa Park nie należą do najprzyjemniejszych. Tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że gospodarze w ostatnich 9 meczach u siebie przegrali tylko raz.
W pierwszej części spotkania, co nie było większym zaskoczeniem, dominowali The Villans. Wisienki miały także miały swoje okazje, jednak to nie one grały pierwsze skrzypce w tym meczu. Paroma dobrymi obronami popisał się Mark Travers, długo utrzymując czyste konto swojej drużyny. W 28. minucie meczu Jacob Ramsey dośrodkował piłkę, ale za mocno dla Olliego Watkinsa. Anglik jednak postanowił nie odpuścić, mimo że sam nie był pewny, czy futbolówka pozostała w boisku. Wykorzystał moment rozproszenia obrony Bournemouth i podał do Johna McGinna. Szkot oddał czysty, techniczny strzał, a Aston Villa wyszła na prowadzenie. VAR musiał przyjrzeć się tej sytuacji i po dłuższym zastanowieniu anulował bramkę. Piłka według sędziów wyszła całym obwodem poza linię boiska, co wywołało spore niezadowolenie wśród kibiców z Birmingham.
Druga połowa nie różniła się od pierwszej i, poza jedną groźną akcją, to Aston Villa dążyła do otwarcia wyniku. Stało się to w 76. minucie spotkania. Przewracając się na ziemię, Ross Barkley zdołał jeszcze skierować piłkę w światło bramki. W ostatniej akcji tego spotkania Wisienki miały do wykorzystania stały fragment gry. W pole karne poszedł nawet bramkarz, ale to nie on odegrał kluczową rolę. Po dalekiej wrzutce Marcusa Taverniera główkował Evanilson. Jego strzał minął Emiliano Martineza i wpadł między słupki Argentyńczyka. Podział punktów w Birmingham może zadowalać gości. Z kolei gospodarzom komplikuję walkę o Ligę Mistrzów.
Podział punktów w hicie kolejki
Ostatnie spotkanie 9. kolejki Premier League rozegrało się pomiędzy Arsenalem i Liverpoolem. Wiele osób, w tym eksperci, wypowiadało się, że ewentualna porażka z The Reds na własnym stadionie może zakończyć szanse Kanonierów na tytuł mistrzowski. Liverpool za to jeśli chciał pozostać na szczycie tabeli potrzebował kompletu punktów. W meczu zapewnione było sporo emocji od samego początku i tak właśnie było.
Bramki zaczęły padać bardzo szybko, bo już w 9. minucie. Ben White popisał się świetnym długim podaniem na połowę przeciwnika. Bukayo Saka zdołał opanować piłkę i bez większego problemu minął Andrew Robertsona, co dało mu łatwą sytuację strzelecką, którą wykorzystał bez zarzutu. Było to już 50. trafienie Anglika w Premier League. Kibice gospodarzy nie mieli jednak wiele czasu, aby się nacieszyć się prowadzeniem. Niespełna 10 minut później Trent Alexander Arnold dograł z rzutu rożnego wprost na głowę Virgila Van Dijka. Holender wbił ją do siatki, ponownie doprowadzając do remisu na The Emirates. Na tym emocje w pierwszej połowie się nie skończyły. Arsenal ponownie ruszył do ataku po gola. Udało się go zdobyć po stałym fragmencie. Declan Rice wrzucił stojącą piłkę w pole karne, a Mikel Merino znalazł się w idealnym miejscu.
O ile pierwsze 45 minut było wyrównane, tak w drugiej odsłonie mecz się zmienił. Arsenal miał komfortowy wynik i częściej oddawał piłkę. Londyńczycy przeszli do defensywy. Należy dodać, że przewaga Liverpoolu wynikała z dobrego zgrania i mocnego naporu na bramkę Davida Rayi. Mimo tego, wydawało się, że The Gunners zgarną komplet punktów. Wszystko zmieniło się jednak po długim podaniu Trenta do Darwina Nuneza. Urugwajczyk wyszedł na dobrą pozycję, zabierając ze sobą aż trzech obrońców i tworząc pozycję dla Mohameda Salaha. Egipcjanin tymczasem znalazł się już w polu karnym, sam na sam z bramkarzem gospodarzy. Strzelenie bramki z takiej pozycji było już tylko formalnością, dlatego mecz zakończył się podziałem punktów.
Podsumowanie kolejki
Po 9. kolejce angielskiej Premier League doszło do paru zmian w tabeli. Manchester City przeskoczył Liverpool, zajmując fotel lidera, za to Manchester United spada aż na 14 miejsce. W związku z tak słabymi wynikami zwolniony został także trener Czerwonych Diabłów, Erik Ten Hag. W dolnej części ligowej stawki Crystal Palace po niespodziewanej wygranej ucieka ze strefy spadkowej, a Święci pozostają ostatnią drużyną z tylko jednym punktem.
Dokładne wyniki wszystkich spotkań.
Leicester 1:3 Nottingham Forest
Manchester City 1:0 Southampton
Brighton 2:2 Wolves
Brentford 4:3 Ipswich
Aston Villa 1:1 Bournemouth
Everton 1:1 Fulham
West Ham 2:1 Manchester United
Crystal Palace 1:0 Tottenham
Chelsea 2:1 Newcastle
Arsenal 2:2 Liverpool