06/11/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

8. kolejka Premier League: Weekend czerwonych kartek i błędów osobistych

12 min read
William Saliba został antybohaterem 8. kolejki Premier League.

Źródło: https://www.instagram.com/p/DBMoeAwPgAq/?igsh=dXN2bDNmNTBvcnNo / autor: instagram.com/afc.superpage

8. Kolejka angielskiej Premier League za nami. Padło łącznie prawie 30 bramek, a w sumie 5 zawodników obejrzało czerwony kartonik na przestrzeni wszystkich 10 meczów. Nawet w tabeli nie było nudno. Najlepsza liga świata jak zwykle nie zawiodła.

Derby Londynu zakończone w 8 minut

Sobotni pojedynek między Tottenhamem i West Hamem zapowiadał się interesująco. W każdym z poprzednich 7 spotkań między tymi drużynami padały co najmniej 2 bramki. Z kolei w 6 z owych 7 meczów strzelały obie drużyny. Poza tym derby Londynu to praktycznie zawsze duża dawka emocji. Tym razem również nie było inaczej. W pierwszej połowie dominowali gospodarze. To oni mieli więcej szans, by wyjść na prowadzenie. Byli jednak bardzo bezzębni, a mur postawiony przez Lopeteguiego, zdawał się nie do przebicia dla Kogutów.

Słabe ataki Spurs w połączeniu z nieporadnością w obronie dały zaskakującego gola gościom już w 19. minucie. Po indywidualnej akcji Bowena na skrzydle, Mohammed Kudus odnalazł się w opustoszałym polu karnym i oddał celny strzał z bliskiej odległości. Jedyną dobrą akcją Tottenhamu w pierwszej odsłonie była indywidualna sytuacja Dejana Kulusevskiego. Szwed zakręcił obroną młotów, a po jego strzale piłka odbiła się od obu słupków i ostatecznie wpadła do bramki.

Na drugą połowę drużyna Ange’a Postecoglou wyszła całkowicie odmieniona. Już 7 minut po pierwszym gwizdku, niekryty Bissouma oddał celny strzał, dając Kogutom prowadzenie. Właśnie wtedy mur postawiony przez Młoty zaczął pękać. Chwilę później Son oddał niegroźny strzał, który po nieporozumieniu między Areolą i Tobido wylądował w bramce. Za moment Koreańczyk wykorzystał autostradę, jaką sprezentowała mu wysoka linia obrony West Hamu. W przeciągu 10 minut drużyna z Hotspurs Stadium odwróciła wynik z 1:1 na 4:1.

Na koniec nie zabrakło również kontrowersji. Kudusowi puściły emocje, z czego wywiązała się przepychanka. Ghańczyk zaatakował 2 rywali i zobaczył czerwoną kartkę. Koguty skończyły derby Londynu z kompletem punktów.

Bramka samobójcza w 1. minucie

Do tej pory Fulham na swoim stadionie nadal pozostawało niepokonane. Mogli nawet mieć komplet zwycięstw, ale w jednym ze spotkań dali sobie wbić gola w 95. minucie. W sobotnie popołudnie piłkarze Aston Villi planowali przerwać tą passę. Strzelanie rozpoczęło się szybko. Już na początku bramkarz Fulham wyprowadził długie podanie na połowę przeciwnika, a Raul Jimenez po wywalczeniu sobie lepszej pozycji oddał mocny strzał. Emiliano Martinezowi po tym zostało już tylko wyciągnąć piłkę z siatki.

Na odpowiedź The Villans nie trzeba było długo czekać. 240 sekund po pierwszej bramce zbudowali akcję praktycznie z niczego, a rykoszet dał gościom wyrównanie. Tutaj emocje się nie skończyły. Matty Cash odbił piłkę ręką w polu karnym, co dało idealną szansę na ponowne prowadzenie dla The Cottagers. Andreas Pereira spróbował zmylić Martineza, oddając lekki strzał w prawą stronę. Doświadczony bramkarz nie miał jednak problemów z obroną.

W 59. minucie fenomenalną główką popisał się Watkins. Chwilę później Anglik wyszedł na pozycję sam na sam z bramkarzem, ale Joachim Andersen postanowił zatrzymać go faulem, za co otrzymał czerwoną kartkę. Co ciekawe, nie była to jedyne wykluczenie w tym meczu, bowiem Jaden Philogene na sam koniec spotkania dostał dwa żółte kartoniki pod rząd.

Nietrafiony karny oraz nienajlepsza postawa mogły przyczynić się do zejścia Pereiry. Zmieniający go Issa Diop może natomiast mówić o jeszcze gorszym dniu niż jego kolega z drużyny. Od razu po wejściu starał się zablokować piłkę przed przecinającym pole karne podaniem. Zamiast tego, skierował futbolówkę do bramki. Aston Villa pomimo błędów indywidualnych zagrała dobry mecz i nadal znajduje się w czołowej czwórce w tabeli Premier League.

Ważne zwycięstwo Czerwonych Diabłów

Przed tą kolejką Manchester United nie zaliczył zwycięstwa od 5 meczów we wszystkich rozgrywkach. Spotkanie na swoim stadionie z Brentfordem mogło być idealną szansą na przełamanie tej pechowej passy. W ubiegłym sezonie na Old Trafford Czerwone Diabły zdołały magicznie odwrócić wynik z 0:1 na 2:1 w doliczonym czasie, jednak w tym sezonie nie ma już Scotta McTominay’a, który był bohaterem tamtej potyczki.

Mimo to drużyna prowadzona przez Erika Ten Haga zagrała dobry ofensywnie mecz. Pressowali oraz wyprowadzali groźne ataki, ale brakowało im gola. Ważnym momentem meczu było zdarzenie z udziałem Matthijs’a de Ligt’a. Holender uderzył głową w kolano przeciwnika co doprowadziło do rozcięcia. Obrońca parę razy musiał opuścić boisko, aby sztab medyczny ponownie założył mu opatrunek, a w doliczonym czasie pierwszej połowy grający w osłabieniu Manchester stracił bramkę. Cała sytuacja rozwścieczyła zarówno sztab, jak i zawodników Czerwonych Diabłów.

Druga połowa mogła być najbliżej tego, co obiecuje swoim kibicom Erik Ten Hag. Garnacho i Hojlund zapisali na swoje konto po bramce, a Rashford z Fernandesem asystowali przy trafieniach. Gdyby nie dobra forma Flekkena, mecz ten mógł skończyć się jeszcze gorzej dla kibiców z Londynu. Świadczy o tym chociażby ilość oddanych strzałów na bramkę (11:2 na korzyść United)

Mewy biją Sroki

Na miano jednego z najciekawszych meczów tej kolejki Premier League z pewnością zasługuje spotkanie pomiędzy Newcastle, a Brightonem. Sroki były wyraźnym faworytem do zwycięstwa i od samego początku wywierały presję na gościach. Na St. James’ Park przez pierwsze pół godziny meczu gospodarze praktycznie cały czas byli przy piłce i nie pozwolili gościom nawet zbliżyć się do pola karnego ani oddać strzału. Mimo tego, Newcastle również nie zamieniło na gola żadnej ze swoich sytuacji.

Najważniejszy moment spotkania miał miejsce w 35. minucie. Praktycznie znikąd w polu karnym pojawił się Danny Welbeck. Ani dwóch obrońców, ani bramkarz, nie dali rady go powtrzymać, a Mewy objęły prowadzenie. Utrzymały je już do końca. Warto dodać, że aż do tej akcji wskaźnik oczekiwanych bramek po stronie Brightonu wynosił 0.00. Przez resztę meczu w graczach z Amex Stadium było widać więcej chęci do gry i atakowania. Nie zmieniła się z kolei forma gospodarzy. Raziła w oczy ich ogromna nieskuteczność, co ukazują statystyki meczu. Sroki skończyły ze wskaźnikiem 1.95 xG oraz 21 strzałami w całym meczu.

Święci z piekła do nieba

Southampton przed tą kolejką dalej szukał swojego pierwszego zwycięstwa w Premier League. Spotkanie z Leicester – innym beniaminkiem, mogło być do tego idealną okazją. Zespoły, które awansowały, w tym sezonie ogólnie nie błyszczą, jednak Święci znajdują się na przedostatnim miejscu w tabeli. Na ich dorobek punktowy składał się zaledwie 1 remis.

Mecz zaczął się idealnie dla gospodarzy, ponieważ po 30 minutach prowadzili już 2 bramkami. Lisy raz po raz trafiały w słupki i poprzeczki, przez co pierwszą połowę skończyły bez ani jednego celnego strzału. Na listę strzelców po stronie drużyny z St. Mary’s Stadium wpisali się Cameron Archer oraz Joe Aribo. Dla tego pierwszego był to już 2 mecz z rzędu z bramką. Łącznie ma 4 trafienia we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie.

Zapowiadało się, że gospodarze zdobędą komplet punktów, jednak mecz zaczął im się sypać w samej końcówce. W 65. minucie Buonanotte strzelił dla Lisów bramkę kontaktową. Pozwoliło to gościom ponownie uwierzyć w remis. Około 600 sekund później Fraser popełnił niewytłumaczalny błąd i obejrzał czerwoną kartkę. Przy okazji sprokurował rzut karny. Jamie Vardy doprowadził do remisu mocnym uderzeniem.

Mecz jednak nie skończył się tutaj. Tuż przed ostatnim gwizdkiem niekryty Jordan Ayew wykorzystał dogranie z rzutu rożnego i umieścił futbolówkę w siatce. Lisy odwróciły losy meczu i zdołały zgarnąć komplet punktów ze stadionu w Southampton. Z kolei drużyna Martina Russella dalej ma tylko oczko. Wciąż jest w tabeli nad Wolverhampton, ale tylko dzięki lepszemu bilansowi bramek.

Tractor Boys znowu bez zwycięstwa

Ostatnie spotkanie sobotniej multiligi Premier League było ważne w kontekście ustawienia dolnej części tabeli. Ipswich liczyło na swoje pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Jeszcze nigdy w swojej historii nie mieli passy 8 pierwszych kolejek bez wygranej. Z drugiej strony znajdował się Everton, który ponownie zaczął wchodzić na dobre tory i zapisał na swoje konto przed tym spotkaniem 3 mecze bez porażki.

Pierwszą połowę meczu głównie charakteryzowały błędy w obronie Tractor Boys. Z dwoma pierwszymi udało im się obejść bez większych konsekwencji, jednak strata piłki we własnym polu przez Wesa Burnsa musiała się skończyć golem dla Evertonu. Ndiaye uderzył mocno i celnie, nie pozostawiając Arijanetowi Muriciowi żadnych szans. W 25. minucie Ipswich mogło mieć jedenastkę. Po indywidualnej akcji Jack Clarke przewrócił się w polu karnym przeciwników, a sędzia bez zawahania odgwizdał rzut karny. Michael Oliver cofnął jednak tę decyzję po konsultacji z VAR-em i obejrzeniu powtórki.

Druga bramka dla The Toffees także w dużej mierze jest zasługą błędów gości w obronie. Wpierw nie byli oni wybić piłki ze swojego pola karnego, a następnie Michael Keane w pojedynkę przedryblował paru zawodników. Udało mu się oddać silny strzał z ostrego konta. Tym samym ustalił wynik na 0:2. Parę razy w ciągu tego meczu dobrą obroną błysnął Muric, jednak nawet to nie wystarczyło, by drużyna Tierana McKenny zdobyła choć 1 punkt.

Klątwa czerwieni Arsenalu wciąż żywa

Do tego meczu The Gunners podchodzili jako niepodważalny faworyt. Razem z Liverpoolem brani są pod uwagę jako główni rywale obecnych mistrzów Premier League, czyli Manchesteru City. Za to Bournemouth znajdowało się w dolnej części tabeli. Nie znaczy to, że Wisienki nie potrafią postawić się gigantom. Spotkanie zaczęło się zgodnie z przewidywaniami. Znaczącą przewagę miał Arsenal. Tworzył sobie sytuacje, niektóre nawet groźne, jednak żadna z nich nie pozwoliła uzyskać prowadzenia.

Najważniejszym momentem spotkania była 27. minuta. William Saliba popełnił błąd i pociągnął za koszulkę Evanilsona. Brazylijczyk wybiegał już sam na sam i miał szansę na gola. Rob Jones w pierwszej chwili postanowił ukarać obrońcę Arsenalu żółtą kartką. Po obejrzeniu sytuacji na monitorze, zmienił swoje zdanie i wyrzucił Francuza z boiska. Tym samym już 3. raz w tym sezonie zawodnicy z The Emirates musieli kończyć w osłabieniu. Chwilę później boisko opuścił Sterling. Zastąpił go Jakub Kiwior w celu załatania defensywy. Polak nie rozegrał jednak dobrego spotkania. Sprokurował karnego i dostał wędkę przed ostatnim gwizdkiem.

Przez resztę meczu Kanonierzy nadal próbowali kreować swoje sytuacje, ale żadna nie przerodziła się w gola. Pomijając zmarnowaną setkę, świetne spotkanie zaliczył Antoine Semenyo. Raz udało mu się oszukać zwodem dwóch zawodników Arsenalu i tylko czujność Davida Rayi uchroniła ekipę z Londynu przed utratą bramki. Na listę strzelców wpisali się Christie oraz Kluivert. Drużyna Mikela Artety wraca z Vitality Stadium bez punktów, przez co traci w wyścigu o mistrzostwo. Wisienki za to wróciły do górnej części tabeli Premier League.

John Stones robi to ponownie

Niedzielę z najlepszą ligą świata otworzył mecz w Wolverhampton. Wilki zmierzyły z Manchesterem City. Kibice przyjezdnych mogli mieć obawy, ponieważ ostatni mecz obu drużyn na tym stadionie był pierwszą przegraną Obywateli w ubiegłym sezonie. Tym razem o niespodziankę mogło być trudniej, bo gospodarze znajdowali się przed tą konfrontacją na samym dnie tabeli z jednym punktem.

Ponownie widać było brak Rodriego oraz to, że The Citizens mają problem z koncentracją na wczesnych etapach meczów. Już w 7. minucie drużyna Wolves była w stanie przekuć swoją kontrę na gola, którego strzelił Jorgen Strand Larsen. Ekipa Pepa Guardioli nadal grała jednak swoją piłkę i spędziła prawie 80% czasu przy futbolówce w trakcie całego spotkania. Pojawiło się kilka groźnych sytuacji, ale dobrze bronił Jose Sa.

Jeszcze w pierwszej połowie gościom udało się wyrównać. Josko Gvardiol popisał się pięknym strzałem w typowym dla siebie stylu. Niewiele zabrakło, aby bramkarz Wilków obronił, lecz piłka zeszła mu po rękawicy i wpadła w samo okienko bramki. Obie drużyny miały okazje do strzelenia zwycięskiego trafienia. Ostatecznie zrobili to The Citizens, a konkretnie John Stones. Zapakował piłkę do siatki dokładnie w taki sam sposób, jak w meczu z Arsenalem. Nie obyło się bez kontrowersji. W pierwszej chwili sędzia anulował bramkę przez Bernando Silvę, stojącego zbyt blisko bramkarza, ale po analizie VAR gol został uznany. City zabrało z Molineux komplet punktów, pozostając przy okazji jedyną niepokonaną drużyną po tej kolejce.

The Reds lepsi od The Blues

W niedzielny wieczór odbył się jeszcze jeden mecz, który aspirował do miana hitu tej kolejki. Mecz ten miał być przy okazji pierwszym większym testem dla Arne Slota w Liverpoolu. Można śmiało powiedzieć, że udało mu się go zdać bez większego problemu. Trener The Reds przed spotkaniem namieszał trochę w składzie, wstawiając Curtisa Jonesa do pierwszego składu. Okazało się to bardzo dobrą zmianą, bo Anglik otrzymał nagrodę zawodnika meczu.

Niestety, show skradł sędzia John Brooks, który w trakcie całego spotkania podjął parę kontrowersyjnych i zwyczajnie dziwnych decyzji. Spotkanie było w miarę wyrównane, jednak to zawodnicy z Anfield przejęli nieznacznie kontrolę. Levi Colwill w 27. minucie meczu zahaczył wystawioną nogą o Jonesa, co przełożyło się na rzut karny. Mohamed Salah z 11 metrów myli się bardzo rzadko i otworzył wynik. W doliczonym czasie pierwszej połowy angielski pomocnik znów wywalczył dla swojej drużyny jedenastkę. Ku rozczarowaniu The Reds, ta decyzja została zmieniona po analizie VAR

Błyskawicznie po zmianie stron pięknym podaniem popisał się Moises Caicedo. Przecinając linię obrony, wystawił piłkę Nicolasowi Jacksonowi, który ponownie dał The Blues remis na Anfield. Pierwotnie gol nie został uznany przez spalonego, jednak po weryfikacji trafienie zostało zaliczone. Radość kibiców z Londynu nie trwała długo, ponieważ grający fenomenalne spotkanie Jones sam wpisał się na listę strzelców. Nie popisał się w tej sytuacji Robert Sanchez, zostawiając sporo miejsca graczowi Liverpoolu. The Reds po tym spotkaniu wrócili na szczyt tabeli, za to Chelsea znalazło się poza czołową czwórką.

Niezawodny Chris Wood

Ostatnim meczem 8. kolejki Premier League było starcie pomiędzy będącym w dobrej formie Nottingham Forest, a rozczarowującym Crystal Palace. Według bukmacherów większą szansę na zwycięstwo miała drużyna gospodarzy, ale od początku spotkanie było wyrównane. Obie drużyny starały się stworzyć sytuacje bramkowe. Goalkeeperzy byli jednak w tak dobrej formie że po pierwszej połowie nadal utrzymywał się bezbramkowy remis. Orłom pomogło w tym także trochę szczęścia. W ostatniej minucie pierwszej odsłony Ryan Yates główkował z bliskiej odległości, trafiając w słupek.

Tabela Premier League po 8. kolejce.
Tabela Premier League po 8. kolejce. Źródło: FlashScore

W 65. minucie spotkania obrońca Palace, Trevoh Chalobah, wybił piłkę głową, robiąc to na tyle słabo że po koźle uderzył Chris Wood, czyli obecnie najlepszy napastnik Forest. Nie popisał się w tej sytuacji Dean Henderson. Piłka zeszła mu po rękawicy i zatrzepotała w siatce. Świetny mecz zaliczył Elliot Anderson, który pomimo braku cyferek, był bardzo aktywny. Po tym spotkaniu Nottingham wskoczyło na 8. miejsce w tabeli, a Crystal Palace wciąż pozostaje w strefie spadkowej.

Premier League po 8. kolejce

Po 8. kolejce angielskiej Premier League doszło do paru zmian w tabelii. Na czele niezmiennie pozostaje Liverpool z 21 punktami. Zaraz za The Reds znajduje się Manchester City z oczkiem mniej. Arsenal gubi punkty a Aston Villa dogania go, ustępując jedynie bilansem bramkowym. Za to po przeciwnej stronie stawki nadal znajdują się Wilki, Święci oraz Orły. Wszystkie 3 drużyny od dawna znajdują się pod kreską i czekają na swoje pierwsze zwycięstwo w tym sezonie