Boża złodziejka

źródło: archiwum prywatne

„Jeżeli przychodzi do Was Maryja w swoim Obrazie Nawiedzenia, tutaj, przed kościół Opieki Najświętszej Maryi Panny, mówimy – lepsze czasy nadchodzą! Jest to wszystkim bardzo potrzebne”. Kardynał Stefan Wyszyński wypowiedział te słowa podczas procesji, na której ujawniono uwolnienie jasnogórskiego obrazu i jego powrót na szlak.

Czy zakonnica jest w stanie być złodziejką? Czy ciężkie czasy popychają do trudnych decyzji? Jak wielu jest drugoplanowych bohaterów ważnych historii, o których nic nie wiemy?

Barbara Rzeplińska: Ciocia Helenka była siostrą mojego taty, pochodziła z rodziny chłopskiej. Miała 5 starszych braci, więc była wielkim szczęściem dla rodziny. Czasy jej dzieciństwa były bardzo trudne, ponieważ miała 11 lat, gdy wybuchła wojna. Jej rodzina została przesiedlona do sąsiedniej wsi. Po wojnie wrócili na swoje gospodarstwo, a ciocia ukończyła gimnazjum handlowe w Ciechanowie. Moi dziadkowie bardzo dbali o wykształcenie swoich dzieci. Mieli ich aż 8. Wszyscy, w miarę możliwości, kończyli jakieś szkoły. Moja babcia, Janina, nie chodziła do szkoły. Urodziła się w 1896 roku i była samoukiem. Nauczyła się czytać i pisać, i podziwiałam ją za to, że tak bardzo lubiła książki. Wszystko, co wpadło jej w ręce, czytała.

Ciocia Helenka mieszkała na stancji. Co było powodem wstąpienia do zakonu? Otóż już tłumaczę. Mieszkała na stancji, w której pan domu nadużywał alkoholu. Helenka nie była do tego przyzwyczajona; alkoholu u niej w domu się nie piło. Ciocia była świadkiem awantur. Zniechęciła się do życia rodzinnego, do małżeństwa i postanowiła wstąpić do zakonu. Była bardzo młodziutka, miała ok. 20 lat. Dla babci, dla dziadka było to bardzo duże przeżycie. Niby rodzina religijna, katolicka, ale oni nie bardzo chcieli poświęcić swojego dziecka dla takiej misji religijnej. No ale nie mieli wielkiego wyboru. Wstąpiła do zakonu bezhabitowego – służek Najświętszej Marii Panny. Musiała przejść przez okres nowicjatu, dwa lata była w Mariówce, a potem przyjęła śluby. Zmieniała miejsca pobytu. Wiem, że była w Płocku. Nawet byłam tam u niej z babcią. Pamiętam to, miałam wtedy 5 czy 6 lat. Dla mnie wielką radością było zapalanie światła. O, jak ciocia się z tego cieszyła, gdy ja pstrykałam włącznik. U nas jeszcze nie było prądu, więc tam światło, elektryczność, to było coś.

W 1966 roku władze komunistyczne zakazały peregrynacji po Polsce obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie można było wywieźć obrazu z Jasnej Góry, więc przez 6 lat po parafiach wędrowała pusta rama, świeca i Ewangelia. W 1972 roku, gdy symbole miały dotrzeć do Radomia, ówczesny wikariusz, ksiądz Józef Wójcik, postanowił uwolnić obraz, by mógł znaleźć się na uroczystościach w Radomiu. Kardynał w tajemnicy wyraził zgodę na tę akcję. W wykradzeniu wizerunku pomagały siostry zakonne, Helena i Maria, oraz ksiądz Roman. Niewiele oficjalnie mówiono o zakonnicy Helenie.

Barbara Rzeplińska: O kradzieży obrazu długo nie wiedziałam i w ogóle wątpię, czy ktokolwiek w początkowych latach wiedział. Babci takich spraw nie opowiadano, żeby jej nie denerwować. To była tajemnica. Zresztą to były trudne czasy. Dowiedziałam się dopiero po upadku komunizmu, gdy nakręcono o tym film i zadzwoniła do mnie ciocia Ula siostra Helenki. Mówiła, że będzie o cioci teatr telewizji i prosiła, żebym obejrzała. Oczywiście, to zrobiłam. Później były jeszcze artykuły… Specjalnie ciocia nie chciała na ten temat rozmawiać. To były dla niej trudne wspomnienia, dlatego że była chyba przez 3 dni przesłuchiwana. A ciocia nic nie chciała powiedzieć, nikogo nie chciała wydać. Mówili jej: “Pani to jest bardzo małomówna, pani to zawsze narzeka, że jest pani zmęczona”. A ciocia wtedy odpowiadała, że matka przełożona też jej to ciągle zarzucała. Tak jest też w filmie, i tak mi się wydaje… bo ja też z nią troszeczkę rozmawiałam po obejrzeniu tego teatru telewizji, ale ona nie chciała żadnych detali podawać. Ogólnie temat tych czasów i zakonu był tematem tabu. Ja tyle o tym obrazie wiem, co właśnie przeczytałam. Uważała, że skoro ten obraz ma wędrować po parafiach, to tak trzeba. Była odważna. Nie lękała takiej sytuacji, co będzie gdy. W naszej rodzinie byli buntownicy. To była rodzina z korzeniami patriotycznymi, gdzie pewne wartości musiały być na pierwszym miejscu. Także ja się wcale nie dziwię temu, co zrobiła ciocia Helenka. Jeżeli jej zaproponowano, że ona pojedzie, to na pewno się nie wahała. Przyjęła to jako misję.

3 maja 1972 roku ks. Józef Wójcik wraz z ks. Romanem Siudokiem przybyli na Jasną Górę. Obejrzeli dokładnie kratę, za którą uwięziony był obraz. Postanowili dorobić klucz. Gdy wystawiono obraz w trakcie uroczystości, zmierzyli go swoimi palcami i zrozumieli, że nie zmieści się do ich samochodu osobowego. 17 maja przyjechali ponownie i udało im się zabrać klucz i dorobić go na mieście. Gdy przyjechali 12 czerwca już nyską sióstr z Mariówki, napotkali kolejne problemy. Okazało się że obraz jest ogromnie ciężki a w podjęciu akcji przeszkadzali siedzący na dziedzińcu pracownicy klasztorni. Musieli poczekać do następnego dnia. O 5:57 rozpoczęto akcję. Księża szybko zdjęli obraz i nałożyli pokrowiec. Siostra Maria Kordos pomaga im w przenoszeniu. Fale pielgrzymów przeszkadzają im w dojściu do samochodu, ale udało się. Siostra Helenka za kierownicą dowiozła go do parafii w Radomiu. Trzy dni po kradzieży przesłuchiwano ich.  Jednak w aktach SB mylnie napisano nazwisko siostry. Na szczęście nie spotkały ich większe represje. A w radomskiej parafii czekano niecierpliwie na niedzielę 18 czerwca. To właśnie wtedy już nie pusta rama ale obraz nawiedzenia został wzniesiony przez kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyłę w trakcie procesji. Po upadku komunizmu nakręcono film o tych wydarzeniach –  “Złodziej w sutannie”, w reżyserii Pawła Woldana. Siostrę Helenę zagrała Agata Buzek.

Barbara Rzeplińska: Przed nagrywaniem były kontakty z ciocią, żeby jak najbardziej realnie naświetlić te zdarzenia. Słyszałam opinie, że Buzek nie oddała pełni postaci cioci Helenki. To słowa cioci Uli, ale ja też się zgadzam. Ciocia była bardzo szczupłą, zgrabną, elegancką kobietą. Ona mi nigdy nie pasowała na siostrę zakonną. Odkąd pamiętam, miała zawsze pięknie upięty koczek. Najpierw był ciemny, a potem zsiwiał. Miała ciemne oczy, takie bardzo ładne, pogodne. Początkowo kontakt był bardzo rzadki, dlatego że ciocia pracowała jako kierowca matki przełożonej. Jeździła nyską, woziła zakonnice. Była tam bardzo szanowana. Ja to zawsze mówiłam “ciocia Hela”, “ciocia Hela”, ale jak potem usłyszałam, że wszyscy tam wołają “Helenka, Helenka”, to została ciocią Helenką. Ja mieszkałam z jej mamą, wychowywałam się w tym domu, z którego ona pochodziła. Muszę ci powiedzieć, że do swojej matki przyjeżdżała rzadko, może raz do roku. Przyjeżdżając, bardzo na krótko, na chwilę, przywoziła nam religijne książeczki do kolorowania, różańce, jakieś obrazki. Nie obdarowywała nas nigdy słodyczami, zawsze był jakiś aspekt religijny. Ona tak sobie mnie upodobała i nie wiem dlaczego, ale zawsze mi mówiła: “Basiu, ja ciebie to siebie porwę, zabiorę”. Ja się tylko uśmiechałam, nie w głowie mi był zakon. Bardzo często to słyszałam od niej.

Bardzo ją wszyscy lubili. To była taka życiowa kobieta, taka przedsiębiorcza i zaradna. Można było z nią porozmawiać na wszystkie tematy. Zawsze podkreślała aspekt wiary: z Bogiem, taka wola Boga. Często ją widziałam: prawie zawsze z różańcem. Gdy było ciepło, to po sadzie z nim spacerowała. Pamiętam jeszcze taką historię, którą opowiadała i z której się śmiała. Wyruszyła w trasę. Samochód jej się zepsuł. Wysiadła, nie wiedząc, co robić. Zatrzymał się jakiś mężczyzna. Zaproponował pomoc, pyta, co się stało. Ciocia była lekko przerażona. Facet już wynalazł błąd, chce pomóc, ale ciocia się boi, żeby nic jej tam nie zepsuł do końca, i mówi: “Ojej, a co powie mój mąż na to?”. A ten pan spojrzał na nią i mówi: “Mąż? To dupa, nie chłop, jak on żonę wysyła z samochodem w taką podróż”. Naprawił auto. Podziękowała i pojechała dalej. Ale jaka była sprytna. Nie przyznała się, bo to była dla niej tajemnica. Ona była w zakonie bezhabitowym. Tak ładnie wybrnęła z tej sytuacji. Nosiła zawsze obrączkę srebrną na palcu, żeby nie prowokować władzy i mężczyzn do zaczepek.

Barbara Rzeplińska: Gdy przeszła na emeryturę, przyjeżdżała częściej, z racji tego, że moja babcia wymagała już opieki. Babcia żyła 102 lata i bardzo dobrze funkcjonowała, tak gdzieś do 96 lub 97 lat. Już pod koniec dopadała ją demencja. Obie ciocie naradziły się i postanowiły opiekować się swoją mamą już na stałe. Przez cztery lata na zmianę przyjeżdżały. Helenka babcię traktowała jak księżniczkę.  Podleciała, cmoknęła w czółko, pogładziła, przykryła szalem. Nawet kołdra, jak dobrze leżała, to podbiegła i poklepała tę kołdrę, by leżała tak, żeby tej babci było ciepło. Robiła wszystkie te czynności koło swojej mamy z uśmiechem na twarzy, z cierpliwością, z wielką taką pieczołowitością, z wielkim oddaniem. I w ogóle myślę, że była szczęśliwa w życiu. Wszystko, co robiła, robiła z uśmiechem, bardzo też angażowała się w sprawy kościelne. Często wyjeżdżała do Rzymu. Pamiętam, że przy każdej pielgrzymce papieża w Polsce odgrywała jakąś funkcję. Tu podwoziła, tu zawoziła. Potem zawsze nam przywoziła takie kolorowe biuletyny, przemówienia, kazania Jana Pawła II. Do tej pory je mam. Kiedyś przeglądałam korespondencję starą, bo mam też zachowaną. Mam dużo kopert od cioci Helenki. Zawsze pamiętała o świętach Bożego Narodzenia. W życzeniach świątecznych wracała do moich imienin, bo były wcześniej. I kawałek opłatka zawsze widniał w kopercie. Dzwonić nie dzwoniłyśmy do siebie, chociaż miała telefon. Często porozumiewałam się z jej siostrą. Ciocia Helenka miała niedosłuch, nosiła aparat, więc kontakt telefoniczny był z nią bardzo utrudniony, tym bardziej już później.

Ostatni raz się widziałyśmy na pogrzebie cioci Uli. Helenka już wiekiem dobiegała dziewięćdziesiątki. Ale wszystko wiedziała, o wszystkim pamiętała, wszystkich rozpoznawała. Pamiętam, jak byliśmy zaproszeni na stypę do Kobyłki, do tego ich domu. Siedziałam tam dosyć daleko, ale potem, gdy wychodziłam, podeszłam do niej i pierwsze pytanie było o moją wnuczkę, pomimo że tak dawno jej nie widziała. Potem już tylko kartki zostały, ona mi wysłała, ja jej wysyłałam, na imieniny, na święta. Jakiś czas też opiekowała się swoją siostrą Urszulą. Ciocia Urszulka była młodsza, ale miała udar, więc ciocia mieszkała u niej w domu. Potem, gdy Urszulka była słabsza, przeniosły się do domu seniora dla zakonnic w Kobyłce i tam już zmarła, jakoś trzy lata wcześniej niż ciocia Helenka. Pod koniec swojego życia Helenka dostała udaru, co prawda wyszła z tego, ale z racji wieku… Dożyła 93 lat. Została pochowana tam w Kobyłce w takim wspólnym grobie, gdzie inne siostry zakonne. Słyszałam od mojego brata stryjecznego, który z racji że mieszka w Warszawie, często się zatrzymywał w Kobyłce i ponoć pod koniec życia powtarzała, że już tęskni do swoich. Ona zmarła jako ostatnia z rodzeństwa. Po prostu chciała dostać się do tego drugiego świata. Bardzo ją lubiłam i zawsze ciepło ją wspominam. Była dla mnie wzorem. To była taka osoba życiowa, interesująca się wszystkim, serdeczna, uduchowiona.

*

Helena Trentowska zmarła 14 października 2021 r. O jej postaci dowiadujemy się z internetu bardzo niewiele. Siostra zakonna, za której cichym i skromnym życiem kryje się niezwykła historia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewięć + pięć =