#GłosMłodych CDN: Marsz Miliona Serc – „Razem możemy przecież pięknie się różnić”
8 min read
Milion czy 60 tysięcy? Wielka klęska czy spektakularny triumf? Wyraz frustracji i pragnienia zmian czy anarchia i wzywanie do wojny domowej? W zależności od medium obie te informacje mają określać to, co na ulicach Warszawy działo się 1 października w samo południe. Centrum stolicy przeszedł Marsz Miliona Serc zwołany przez Donalda Tuska, lidera opozycji. Także i my pojawiliśmy się na tym niepowtarzalnym wydarzeniu. Nie będzie to kolejny tekst informacyjny, w którym będziemy starać się dowieść, ile osób przeszło z ronda Dmowskiego do „Radosława”. My przedstawimy marsz oczami zaangażowanych w tę inicjatywę osób.
Dochodzi godzina 5:30. Jest jeszcze ciemno. Dosyć chłodno. Kilkudziesięcioosobowa grupa stoi przy gdańskim Dworcu Głównym. Na sobie mają biało-czerwone ubrania, w rękach trzymają flagi lub samodzielnie wykonane transparenty. Jestem razem nimi. Wsiadamy do przygotowanego dla chętnych transportu. Miasto opuszcza autokar za autokarem, auto za autem, pociągi pękają w szwach. Mimo wczesnej godziny ludzie nieustannie wymieniają się spostrzeżeniami, rozmawiają, śmieją się.
– Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie pojechać. 4 czerwca przebywałam za granicą. Od jakiegoś czasu pomieszkuję u córki w Anglii. Przyjechałam tu tylko po to, by wziąć udział w marszu – mówi około sześćdziesięcioletnia kobieta. Tryska niesamowitą energią. W naszym autokarze pełni funkcję wodzireja. Prócz rozgrzewania podróżnych, ciągle robi zdjęcia. Proponuje mi wspólne selfie. – Wysyłam je wszystkim moim pisowskim koleżankom. Ciekawe, co na to powiedzą.
Przez całą, ponad czterogodzinną drogę do Warszawy nikt nie śpi, wszyscy rozmawiają.
Wysiadamy przy Muzeum Narodowym. Chodnikiem podążają już tłumy. Trudno jest przejść. Mimo deklaracji grupy autokarowej o trzymaniu się razem, po kilku chwilach każdy wpada w korowód i gubimy siebie nawzajem. Po drodze zaglądam do baru mlecznego. Dziś dla wszystkich darmowa herbata. To sposób lokalu, by wesprzeć inicjatywę. Korzysta z tego większość osób, które do baru wpadają, by skorzystać z toalety.
Z kubkiem wychodzę z powrotem na ulicę. Do startu marszu zostało 15 minut. Spieszę się, by nie przegapić początku. Urzeka mnie jednak magiczna scena, której chyba w życiu bym się nie spodziewała. Starszy mężczyzna płacze. Pocieszają go dwie dziewczyny ubrane w koszulki z symbolem strajku kobiet.
– Przyjechałem tu dla wnuczki. Pokłóciliśmy się dwa lata temu. Nie potrafiłem jej zrozumieć. Nie odzywa się do mnie. Poszło oczywiście o aborcję. Od jej matki wiem, że dziś tu jest. Chce ją odnaleźć. Dać znać, że tu jestem i się zmieniłem. Że dziadek chce dla niej lepszego świata.
Dziewczyny wyjaśniają mu, że na nic nie jest za późno. Wnuczka na pewno mu wybaczy, w końcu najważniejsza jest miłość i rodzina. Znaczenie ma to, że postanowił wyjść poza swój punk widzenia, dowiedział się więcej i chce, żeby młodzi mogli żyć na własnych zasadach.
Z lekkim wzruszeniem docieram w końcu do punkty startowego. Do początku zebranych mi jednak daleko. Nie udaje mi się przedrzeć bardziej do przodu. Nie chce się rozpychać. Koło mnie stoi rodzina z dzieckiem. Mały ma pelerynę z flagi Polski, ojciec trzyma plansze krytykującą telewizję publiczną. Pytam parę, dlaczego postanowili przyjść na marsz.
– Podobają mi się niesione przez ten marsz idee – pierwszy do odpowiedzi rwie się mężczyzna. Obejmuje żonę. – Chcemy wspierać opozycję. Nie możemy dłużej siedzieć bezczynnie w domu i patrzeć, jak rujnują nasz kraj.
– Przyszliśmy po prostu walczyć o wolną Polskę. Jest z nami nasz syn, bo chcemy, żeby przeżywał ten dzień razem z nami i dorastał w poczuciu, że wspólna nadzieja może zmieniać świat. Kształtuje to jego postawy obywatelskie.
Jestem ciekawa, jaka jest według nich ta lepsza Polska, dla której tu są.
– To Polska, w której przede wszystkim każdy jest równy i może być sobą…
Przerywa nam początek wydarzenia. Zebrani skandują imię i nazwisko lidera Platformy Obywatelskiej. Wywołany wychodzi na scenę.
– Niemożliwe stało się możliwe. Kiedy widzę to morze serc, kiedy widzę te setki tysięcy uśmiechniętych twarzy, to dobrze czuję, że przychodzi ten przełomowy moment w historii naszej ojczyzny – przemawia. Opowiada o tym, czego nie może znieść w państwie rządzonym przez PiS, wymienia zachowania prezesa Kaczyńskiego, snuje obietnice. Po każdej deklaracji zmiany tłum klaszcze, krzyczy, trąbią wuwuzele.
Tusk zapewnia o jedności opozycji, pozdrawia nieobecną Trzecią Drogę. Nie ma tu miejsca na żal spowodowany ich wolą politycznej indywidualności, zamiast tego jest gra do jednaj bramki. Uczestników marszu witają w swoich płomiennych przemówieniach także prezydent Warszawy – Rafał Trzaskowski, liderzy Lewicy – Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń. Charyzmatyczna przemowa Czarzastego wywołuje niesamowite poruszenie. Laicyzacja, rozliczenie księży, darmowe posiłki w szkołach zdecydowanie porywają publikę. Politycy jak jeden mąż powtarzają, że klęska PiS leży w rękach kobiet, podkreślają wagę płci pięknej, obiecują, że w końcu spełni się to, o co walczą. Bez kompromisów.
Podczas początkowego wystąpienia pojawia się jednak tylko jedna kobieta, najmłodsza kandydatka Wiktoria Bartosiewicz. Nie zjawia się nawet pani Joanna, która miała być przecież przyczyną zwołania marszu. Trochę szkoda, że znów mówi się o kobietach bez kobiet.
Jako ostatni kopa do około czterokilometrowego spaceru daje Jerzy Owsiak.
Mija piętnaście minut. Dopiero wtedy rząd w którym stoję zaczyna się poruszać. Patrzę do tyłu. Z tej perspektywy nie widzę końca. Punktem orientacyjnym staje się dla mnie Pałac Kultury. Na jego bazie staram się określić, jak szybko się poruszamy. Mam wrażenie, że moje położenie niemal się nie zmienia.
Z przyjaciółmi ciągle pokazujemy sobie transparenty. Kreatywność ludzka nie zna tu granic. Pojawiają się teksty śmieszne, osobiste wyznania, rysunki. Ludzie przygotowali to wszystko sami. Obok cała grupka w rudych perukach. Chcę wysłać rodzinie zdjęcia. Zasięg i Internet przy tej liczbie ludzi szwankują. Jedna wiadomość przesyła się 20 minut.
– Przestańcie nam mówić, co mamy myśleć. Demokracja to wolny wybór – wykrzykuje ktoś zaraz za moim uchem.
Za zakrętem nastolatka rozdaje ulotki. Jest na tym marszu wolontariuszką. Prześmiewczo zaznacza, że do Warszawy przyjechała z nieszczęsnej Dąbrowy Górniczej.
– Niech Polska będzie Polską. Przestańmy na każdym kroku łamać konstytucję – mówi. Dopytuję, co najbardziej ją frustrowało przez te osiem lat.
– Homofobia i drożyzna. Mam dość bycia wyrzutkiem społecznym. W moim kraju nie ma miejsca na ksenofobię, transfobię i ogólny brak tolerancji. Przestańmy się uwsteczniać.
Do naszej pogawędki włącza się druga wolontariuszka, trochę starsza.
– Kochamy Polskę, więc na to, co jest teraz nie da się patrzeć. Chce swobodnie wyjeżdżać za granicę, a to przez naszych ministrów może niedługo się zmienić. Szczególnie dobijające jest to, co robią z edukacja.
– I niech będą wolne sądy – uzupełnia ta pierwsza.
Jestem w połowie drogi. Z głośników wybrzmiewa muzyka opowiadająca o nadziei, szacunku i wolności. „Nic naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości”. „Razem możemy przecież pięknie się różnić”. Te zdania najbardziej utkwiły w mojej pamięci. Muzyka nadaje rytmu naszym krokom. Słowa wyśpiewują wszyscy w moim otoczeniu. Uśmiech nie schodzi im z twarzy. Ciągle ktoś się zapoznaje, idą razem. Razem krzyczą, śpiewają. Bywa, że obcy się obejmują.
Co jakiś czas muzykę przerywa zabierający głos polityk. Pojawiają się osobistości z całej Polski.
– To nasza! – krzyczy do ludzi dookoła grupka z kaszubskimi flagami na wypowiedź prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz.
Podobnie dzieje się, gdy inni spacerowicze wychwytują głos z ich rodzinnych stron.
Atmosfera ogólnej radości zostaje przerwana tylko w jednym momencie. Kiedy mijamy kręcącego materiał dziennikarza Telewizji Polskiej. Pierwszy raz słyszę wulgaryzmy.
– To prowokacja. – woła grupka czterech mężczyzn. – Wstydu nie macie, że tu przychodzicie?
– Pokażcie chociaż prawdę – dopowiadają inni.
Przez kolejne metry po tym spotkaniu słychać tylko krzyki: „Października piętnastego obalimy Kaczyńskiego”.
Do końca zostaje mi jeszcze jakiś kilometr. Wtedy już przy wielkiej powiewającej na wietrze fladze na głównej scenie odbywają się najważniejsze uroczystości. Zostaje odśpiewany hymn. Niestety nagłośnienie na wysokości, na której się znajduję, pada. Słowa narodowej pieśni niesione przez tłum i tak do mnie docierają. Gęsia skórka.
– Czuję Pani oddech wolności? – sama zagaduje mnie kobieta w podeszłym wieku. Z uśmiechem potakuję urzeczona specyficzną atmosferą.
– Przypomina mi się ’89. Byliśmy wtedy tak samo zjednoczeni, jak dziś jesteśmy w tym marszu. Tam to była nasza walka, dziś jest walka Pani pokolenia – podsumowuje.
Chcę się od niej dowiedzieć, co w takim razie chciałaby przekazać nam, młodym ludziom.
– Wszystko jest w Waszych rękach. Nie pozwólcie, by ktoś inny mówił Wam, jak żyć. Kochajcie Polskę, kochajcie Europę.
KO prezentuje swój nowy spot z udziałem dzieci. Scenę przejmują szanowani polscy artyści. Spontanicznie odśpiewują „Kocham wolność”. Jest pięknie.
Zmęczenie i chłód zaczynają powoli dawać się we znaki. Do mety docieram, kiedy główne wystąpienia dobiegają końca. Mało z nich widziałam. Mimo to jest we mnie niezwykłe poruszenie i satysfakcja. Wystarczyło to usłyszeć, by zrozumieć.
Tłum wcale się nie rozrzedza. Z „Radosława” do Popiełuszki, gdzie znajduje się przystanek autokarowy nadal podążają te same tłumy. W oczekiwaniu na wejście do autokaru pytam pana w średnim wieku, jak mu się podobało.
– Cudownie. Bałem się, czy wizja miliona jest możliwa. Ale czuję, że osiągnęliśmy dziś sukces.
– Czy sądzi Pan, że opozycja wygra wybory?
– Wierzę – całe wyznanie zamyka się w tym jednym słowie. Do tego sprowadzają się emocje wielu osób, które w Marszu Milina Serc wzięły udział.
Korki są niesamowite. Do Gdańsk dojeżdżamy przed północą. Uprzejmy kierowca wysadza podróżnych w kilku różnych miejscach w mieście. Każdy opuszczając autokar, dziękuję za wspólny marsz i całe dobro, jakiego dziś doświadczył. Zawsze ochoczo przy pożegnaniu wysiadający dodają też słynne ***** ***.
Nie wiem, ile osób wzięło udział w marszu. Trudno jest to ocenić. Jedno jest pewne. Były to setki tysięcy zdeterminowanych obywateli, którzy przyjechali tutaj, by poczuć wspólnotę. By odnaleźć tych, którzy myślą podobnie. Zamanifestować poglądy. Dać sobie wzajemnie nadzieje. Dominowała także pozytywna energia. Ludzie byli dla siebie wyjątkowo uprzejmi. Momentami wręcz mnie to szokowało. Rzadko doświadcza się aż takiej serdeczności. A wyzwiska? Były. Ale czy nie każdy ma prawo do wyrażania złości?
Tymczasem w Katowicach…