Na tym pustkowiu mieszka śmierć
2 min readFani czekali na to cały rok. Przyszedł czas na kolejną część „Hobbita”. Kompania dociera wreszcie do pustkowia Smauga, choć po drodze czeka na nich sporo niespodzianek. Czy Peter Jackson potwierdzi swoją magiczną zdolność robienia filmów fantasy?
Shire, skąd wyruszyło 13 krasnoludów, hobbit i czarodziej, jest już bardzo daleko. Pod przywództwem Thorina zbliżają się do Samotnej Góry, gdzie czeka na nich masa złota i pewien drażliwy smok. Droga nie jest najprzyjemniejsza, jak to już bywa w Śródziemiu. Tropem kompanii podąża Azog – potężny ork na usługach Nekromanty (Benedict Cumberbath użycza głosu także smokowi). Zło w Dol Guldur zaczyna rosnąć w siłę, orkowie się mnożą, a elfy – cóż, elfy wciąż są niepokonane i śliczniutkie.
Śródziemiem niepodzielnie rządzi Jackson. Pierwszej części („Niezwykła podróż”) brakowało zwartej fabuły, a braki w scenariuszu ujmowały filmowi w znacznym stopniu. W „Pustkowiu Smauga” reżyser postawił na mocny scenariusz, który ani na trochę nie odpuszcza widzowi. Nie brakuje charakterystycznych dla filmów Jacksona monumentalnych obrazów – największe wrażenie robią: piękne Leśne Królestwo, mroczny Dol Guldur i w końcu – opuszczona siedziba krasnoludów. Kadry wypełnione krajobrazami Nowej Zelandii wciąż cieszą oko, a pasja do komputerowych animacji i technologicznych sztuczek wchodzi na kolejny poziom filmowej satysfakcji.
W scenariuszu pełnym zwrotów akcji, romansów, patosu i mroków siedziby orków, świetnie odnajdują się sami aktorzy. Kwestie zgodności filmu z książką Tolkiena należałoby już na zawsze odłożyć na bok. Sceptycznie przyjmowana elfka Tauriel – w tej roli Evangeline Lilly – wywija mieczem jak zawodowiec. Pomimo dość naciąganego romansu pomiędzy nią a Kilim (jednym z krasnoludów), sceny z jej udziałem stoją na wysokim poziomie prawdziwego kina akcji. Dziwi i cieszy jednocześnie powrót na kinowy ekran Legolasa (Orlando Bloom). Nie jest to ten sam Legolas jakiego znamy z Władcy Pierścieni. Czasu oszukać się nie da. Zapomnijcie o delikatnych rysach elfa i jego stoickim spokoju. Bloom tym razem serwuje widzowi porywczego zabijakę.
Całość uzupełnia klimatyczna muzyka, charakterystyczna już dla filmów o Śródziemiu. Ścieżkę dźwiękową do „Hobbita: pustkowia Smauga” stworzył nie kto inny jak Howard Shore. Autorem zdjęć jest ponownie Andrew Lesnie. Wszystko wskazuje na to że obaj panowie będą mogli powalczyć o statuetkę Akademii w zbliżającym się 2014 roku.
Podobno Jackson jest hobbitem, bo tylko ktoś z wewnątrz tego magicznego świata mógłby tak szczegółowo przedstawić obrazy z filmu. I nawet dba o swoich. Bilbo w końcu jest kimś. Pozostaje tylko trzymać kciuki za niziołka w kolejnej części.