Krzysztof Zalewski rozJaśnił Stary Maneż
3 min readWszyscy ci, którzy przybyli na solo act Krzysztofa Zalewskiego dostali niezłego kopa… Energii rzecz jasna! MOC – tak jednym słowem można określić to, co się działo 13 marca (niedziela) w Starym Maneżu.
Krzysztofa Zalewskiego pamiętamy z udziału w programie, który przetarł szlaki dla wszystkich telewizyjnych talent show, a także otworzył furtkę sławy. Młodziuteńki wówczas, bo osiemnastoletni Zalewski, wygrał drugą edycję tego programu, czyli „Idola”, zapadając w zbiorowej pamięci publiczności dzięki heavy metalowemu wizerunkowi oraz zadziornemu głosowi. Przypomnijmy, że laureat został wokalistą z przypadku, gdyż uprzednio realizował się jako gitarzysta i wokalista wspomagający w lubelskim zespole Loch Ness, z którym miał na koncie demo i kilka dość udanych utworów, jak „United”, „All Dreams Fade Away”, „Flowers On The Grave” czy „Między Jawą a Snem”. Na szczęście realizuje się także jako wokalista.
Stary Maneż wypełniony po brzegi, niecierpliwie czekał na Krzyśka. Wszyscy podnieceni myślą, jakie widowisko na nich czeka. Krzysztof Zalewski jest niesamowicie otwartą osobą, co udzieliło się widowni. Dzięki temu zaistniała niezwykła więź między artystą a publicznością. Razem śpiewalismy, klaskaliśmy, śmialiśmy się. Coś cudownego!
Jednym z pierwszych utworów, które usłyszeliśmy było „Her majesty”, ostatnia pozycja z ostatniej płyty „Zelig”. Wokalista, mimo nieco lżejszej stylistyki, nadal lubił sobie od czasu do czasu pokrzyczeć, powrzeszczeć i to przy niejednym wykonaniu (co w gruncie rzeczy świetnie mu wychodziło, zwłaszcza z tak silnym głosem). Przy krótkim, lecz romantycznym „Her majesty” artysta sięgnął także po piękny falset. Publiczność miała okazję się pobujać w rytm „Gatunku”. Nie zabrakło świetnie zaaranżowanych coverów, takich jak „Sweet dreams (are made of this)” zespołu Eurythmics, który przy dobiegających do końca dźwiękach zamienia się w psychodeliczne „Light My Fire” The Doors. Do Doorsów Krzysiek jeszcze wraca, ale w innej piosence z fragmentem monologu Jima Morrisona z „The End”. Wśród zagranicznych coverów znalazł się również utwór Beyoncé „Halo”. Kawałki, które były najbardziej wyczekiwanymi przez publiczność były efektowne i ujmujące: „Jaśniej”, w którym Krzysiek rozjaśnił całą salę oraz robiące pogrom wśród widowni słowiańskie „Zboża”. Gdańska publiczność nie puściłaby Zalefa bez bisu, na którym mieliśmy okazję posłuchać m.in. nowego singla bez jakichkolwiek studyjnych upiększeń, tworzonego razem ze Smolikem. Nie można nie wymienić wykonania „Obracam w palcach złoty pieniądz” (cover zespołu Perfect), który zrobił wielką furorę na koncercie.
Przypomnijmy, że koncert był solo actem, więc na scenie znajdował się jedynie Krzysztof Zalewski i instrumenty, na których grał. A trzeba z podziwem przyznać, że było ich wiele. Dzięki umiejętnemu wykorzystaniu looper’a muzyk mógł stworzyć wrażenie, dzięki któremu wydawało się, że na scenie jest z nim cały zespół. Niełatwo jest się posługiwać tego typu urządzeniami, więc małe niedociągnięcia się pojawiły. Lecz Krzysiek jest niesamowicie utalentowanym instrumentalistą i nawet z trudnej sytuacji potrafił wyjść obronną ręką. A fani nie mogli wyjść z podziwu. Jeszcze długi czas po koncercie uśmiech nie schodził ludziom z ust, tak jak piosenki, które publika śpiewała wspólnie z artystą podczas występu.
Krzysztofa Zalewskiego powinno się ochrzcić mianem scenicznego zwierza. Wyraźnie widać, że scena to miejsce, gdzie czuje się swobodnie, a granie przed setkami ludzi to dla niego przyjemność. Nam również było bardzo przyjemnie posłuchać tak utalentowanego i otwartego na innych ludzi człowieka. Czekamy zniecierpliwieni na następny koncert, gdyż po niedzielnym występie w Starym Maneżu wciąż nam mało!
fot. Sara Majkowska