„Podążam za światłem” – rozmowa z prof. Zbigniewem Treppą z okazji 35. lecia działalności twórczej
7 min read
fot. Nadia Zielińska
Trzydzieści pięć lat twórczości to czas, który dla wielu artystów oznacza dojrzałość, dla innych – dopiero początek. Profesor Zbigniew Treppa od lat poszukuje w fotografii przestrzeni pomiędzy światłem a ciemnością, między nauką a sacrum. Jego „droga” – jak sam mówi – to nieustanne podążanie za światłem.
Panie Profesorze, 35 lat pracy twórczej – w życiu człowieka to przecież wciąż młody wiek! Jak się Pan czuje, świętując tak imponujący jubileusz artystyczny?
Nie odbieram tych 35 lat jako coś dramatycznego, co nagle minęło. Tak naprawdę moja twórczość trwa dłużej, a te 35 lat to tylko okres pracy nad jednym, niekończącym się projektem. To projekt związany z ideą sacrum w fotografii. Chciałem odnaleźć współczesny język, który pozwoliłby wyrazić treści towarzyszące człowiekowi od tysięcy lat, nie tylko od dwóch. Jeśli jesteśmy w obszarze sacrum, myślimy zazwyczaj o chrześcijaństwie, ale ono wyrosło przecież z judaizmu. Jest to więc już znacznie dłuższy czas i większy obszar w znaczeniu sakralnym, religijnym i kulturowym.
Jaka była pierwsza fotografia, którą Pan wykonał? Spodziewał się Pan, że może ona przed Panem otworzyć takie drzwi?
Dużym impulsem do tego, żeby w tej sferze twórczości się znaleźć i traktować ją serio, była fotografia, którą wykonałem, już właściwie podejmując edukację artystyczną w liceum plastycznym. W 1979 roku powstał zestaw fotografii Ingerencje. Wysłałem je na konkurs szkół artystycznych w Warszawie, gdzie został on doceniony i nagrodzony. Później opublikowano go w fińskim czasopiśmie fotograficznym, co pod koniec lat siedemdziesiątych było niezwykłą nobilitacją. To rzeczywiście utwierdziło mnie w przekonaniu, że obrana droga artystyczna jest dobrym pomysłem na siebie.
Czy dziś inaczej Pan kadruje, dostrzega, odczuwa świat niż trzydzieści lat temu?
Rzeczywiście, to długa droga, jaką przebyłem w sposobie myślenia o obrazie. Na początku traktowałem fotografię jako sposób zapisu rzeczywistszego świata– wydawało mi się, że jej zadaniem jest rejestrowanie tego, co dzieje się wokół, w sposób uporządkowany i obiektywny. Z czasem jednak zrozumiałem, że rzeczywistość obrazu jest swoją własną rzeczywistością, niezależną od tej realnej. Nie muszę być wobec niej zobowiązany – mogę ją przetwarzać, podporządkować sobie, używać do wyrażania własnych treści i znaczeń. Wyzwanie polegało tylko na znalezieniu dla tego odpowiedniej formy.
A czy ta forma jest taka sama przy każdej tworzonej pracy? Czy ma Pan jakiś utarty mechanizm rejestrowania tej rzeczywistości?

Myślę, że istnieje pewna stała – etap koncepcyjny. Rozpoczynam się oczywiście od zamysłu, przekładam to potem na projekt, na layouty. Wyobrażam sobie, jak mogę daną rzecz zrealizować. I w tym momencie traktuję obraz też jako taki rodzaj procesu, który musi podlegać nieustannym przewartościowaniu. W wyobraźni wszystko wydaje nam się możliwe. Schody zaczynają się, gdy zaczynam przekładać to, co mam w głowie na formę layoutu. Staram się to naszkicować, dobrać idealny kadr. Już sama decyzja, czy to będzie kadr pionowy, poziomy czy kwadrat jest bardzo istotna. Sama realizacja bywa pracochłonna, bo często efekt końcowy znacznie odbiega od wyobrażenia. To jest chyba najczęstszy model działania, który obieram, odkąd świadomie zacząłem operować obrazem.
Fotografia i media to także narzędzia, które się nieustannie zmieniają pod względem nowej technologii. Jak te zmiany wpływają na Pana twórczość? Czy Pan stara się raczej szybo je zaadaptować, czy zachowuje pewien dystans do tego, co następuje z kolejnymi innowacjami?
Nowe technologie otwierają nowe możliwości – i staram się z nich korzystać. Nie rezygnując z tego, co zawarte jest w takim tradycyjnym rozumieniu fotografii, która uzależniona jest właściwie od światłoczułości, oddziaływania światła w procesie srebrowym. To metoda czasochłonna, analogowa, ale bardzo mi bliska. Przez lata wzbogacałem ją o własne rozwiązania technologiczne, które pozwoliły mi wypracować indywidualny język wizualny.
Pojawienie się fotografii cyfrowej zmieniło wiele. Gdy osiągnęła wysoki poziom techniczny – zwłaszcza w zakresie koloru – okazała się niezwykle pomocna. Możliwość natychmiastowej kontroli efektu przyspiesza proces twórczy – w porównaniu z tym, gdybym wykonywał zdjęcie tradycyjną metodą negatywu, pozytywu, czy diapozytywu, czekając na wywołanie, na opracowanie, co potrafi zajmować godziny. Tam, gdzie technologia pomaga – wykorzystuję ją.
Jest Pan nauczycielem akademickim. Jak przez te lata zmieniali się studenci specjalności foto? Czy współczesna młodzież ma inny sposób „widzenia świata”, pracy?
Praca ze studentami jest dla mnie siłą napędową, aby odkrywać pewne rzeczy od nowa. Zmusza do werbalizowania i weryfikowania własnych doświadczeń, co z kolei inspiruje do odkrywania rzeczy z innej perspektywy. Myślę, że to takie sprzężenie zwrotne, kiedy ja mogę się podzielić w tym procesie dydaktycznym własnymi doświadczeniami i widzę, że to rzeczywiście później daje efekty w postaci realizacji studenckich. Jednocześnie sam się uczę – ich spontaniczności, świeżego spojrzenia i braku rutyny. Wraca to do mnie w formie inspiracji. Jest to kapitalna przygoda.
Czy wśród swoich studentów spotkał Pan kogoś, kto w szczególny sposób Pana inspirował lub budził dumę? Czy zdarzyło się Panu pomyśleć, że uczeń może przerastać mistrza?
Pamiętam szczególnie jednego studenta, zupełny fenomen – Kornel Kowalski. Był niesłychanie pracowity, zawsze przychodził do pracowni pierwszy i przynosił setki zdjęć na każde zajęcia. Dosłownie na każdych miał tak mniej więcej 800 zdjęć. To była tytaniczna praca, która robiła ogromne wrażenie. Dziś Kornel jest czynnym twórcą i jego zaangażowanie pozostaje dla mnie jednym z najpiękniejszych wspomnień z dydaktyki.
W swojej sztuce od lat podejmuje Pan tematykę sacrum – jak zmieniało się Pana rozumienie tej kategorii wraz z kolejnymi pracami? Co ono dla Pana oznacza?

Zawsze wiedziałem, że chcę się zajmować tą tematyką, nie wiedziałem jednak z początku, jak to robić. Zacząłem bezpiecznie, od zastanych estetyk prowadząc z mistrzami rodzaj dialogu – czasem polemicznego. Nie do końca mi to jednak odpowiadało.
Z czasem znalazłem własną formułę: odwróciłem proces srebrowy, tworząc obrazy, w których współistniały pozytyw i negatyw. Pozwalało to wyrazić napięcie między światłem a ciemnością – jeden z kluczowych tematów sacrum. U mistyków „noc ciemna” była przecież stanem najgłębszego poznania Boga. Uświadomienie sobie tych rzeczy, było dla mnie niejako przebudzeniem. Te zjawiska uchwycone są też przecież w najstarszej, archetypowej fotografii – Całunie Turyńskim, gdzie obraz negatywowy dopiero po przetworzeniu na pozytyw ujawnia swoje znaczenie.
Ostatnio natomiast, żeby się nie nudzić i nie pozostawać monotematycznym, sięgam po barwę – oszczędnie, ale z intencją, by stał się nowym polem ekspresji, tak jak wcześniej kontrast bieli i czerni.
Sfera kultowa i duchowość w sztuce fotomedialnej to obszary niełatwe – jak udaje się Panu zachować równowagę między naukową refleksją, duchowością a ekspresją artystyczną?
Na samym początku już sobie te kwestie uprościłem i rozdzieliłem – sfera poznawcza, naukowa to jest jednie metodologia, której nie można mieszać absolutnie z tym, co jest sferą emocji i sferą doświadczeń wewnętrznych. Osadziłem ją w mojej domenie artystycznej, twórczej, gdzie mogę pozwolić sobie na coś, co jest moim osobistym na przykład wyznaniem wiary. W obszarze naukowym istnieje natomiast bezwzględne zobowiązanie wobec racjonalności i rozumu.
„HaDerech – Ta Droga” – Co dla Pana znaczy słowo „droga”? Czy to raczej kierunek, wędrówka, czy może postawa – sposób bycia w świecie?
Mógłbym potwierdzić wszystkie Pani wskazania. Tytuł mojej wystawy Ta droga poprzedzona jest hebrajskim określeniem HaDerech, które w judaizmie oznaczało „drogę podążania za Mesjaszem”. Zanim chrześcijanie zostali nazwani chrześcijanami, nazywano ich właśnie drogą. Więc od razu nasuwa się wiele płaszczyzn rozumienia tego pojęcia, które samo w sobie jest niesłychanie istotne. Czy ona się kończy? Rotunda Wydziału Nauk Społecznych, na której się znajdujemy, sugeruje nam, że nie. Nieustannie jesteśmy na drodze.
To jak Pan widzi swoją dalszą drogę, kolejne plany naukowe, artystyczne, także życiowe?
Nie wiem, jeszcze tego nie widzę. Zamknąłem pewien etap i muszę się teraz porządnie wyspać. I pewnie jak się obudzę, to zacznę nad tym myśleć. Ale ja sobie niczego nie planuję – wszystko, co robiłem, wynikało z potrzeby szukania drogi i bycia na niej. Jak się jest na drodze, to się nią idzie. Oczywiście nie jest to błędne chodzenie w kółko – podążam za światłem.
Jubileuszową wystawę profesora Zbigniewa Treppy, pt. HaDerech – Ta Droga można podziwiać w Galerii 301 PhotoMedia+ na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego do 4 grudnia 2025 r.

prof. dr hab. Zbigniew Treppa – absolwent Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, doktorat uzyskał w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, habilitację w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, doktor habilitowany, profesor nadzwyczajny, członek zespołu eksperckiego w Narodowym Centrum Kultury. Autor wielu wystaw indywidualnych z dziedziny fotografii inscenizacyjnej oraz laureat konkursów z dziedziny fotografii projektowej. Obecnie związany z Zakładem Antropologii Obrazu na kierunku Dziennikarstwo i komunikacja społeczna, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim.