Święto polskiego kina. Historia Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych
7 min read
Pierwszy plakat promujący Festiwal Polskich Filmów Fabularnych autorstwa Zdzisława Walickiego.
Tegoroczna okrągła 50 rocznica FPFF w Gdyni skłania ku pewnym refleksjom i pochyleniu się nad przeszłością. To świetna okazja, by przypomnieć sobie najważniejsze festiwalowe chwile. A było ich trochę, w końcu minęło ponad pół wieku od pierwszej edycji!
Ta miała miejsce w 1974 r. w Gdańsku. Pojawiła się naturalna potrzeba w środowisku twórców, by pokazywać i porównywać swoje filmy. Dodatkowo stanowiłoby to znakomitą okazję do spotkań branżowych. Wcześniej władza zgodziła się na uruchomienie festiwalu w Łagowie (od 1969 r.), ale ten nie spełnił oczekiwań filmowców. Nie miał w sobie podniosłej, intelektualnej atmosfery. A tej poszukiwali. Zaczęli szukać innego miejsca, by organizować przeglądy filmowe.
Narodziny święta polskiego kina
Wybór padł na Gdańsk. Po części dzięki sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego w PZPR w Gdańsku Tadeuszu Fiszbachowi, przychylnemu imprezie. Kolejną ważną osobistością był Lucjan Bokiniec, zarówno pierwszy dyrektor imprezy. Od 1971 r. organizował Ogólnopolski Przegląd Filmów Fabularnych, Telewizyjnych i Krótkometrażowych Polskie Debiuty Filmowe w Gdańsku. Go właśnie przekształcono w znany do dziś FPFF. Dodatkowo funkcjonował także gdański Dyskusyjny Klub Filmowy Żak, łączący ludzi zainteresowanych kinem.
Z drugiej strony inspirowano się znanymi miejscowościami festiwalowymi, jak chociażby Cannes i Wenecją. W końcu obydwie leżą nad morzem. Jest w nich również pełno lokali rozrywkowych, więc uczestnicy między seansami nie muszą cierpieć na nudę.
Uroczyste ceremonie odbywały się w ówczesnym kinie Leningrad w Gdańsku. Jednak na więcej projekcji można było natrafić w sopockich kinach Polonia i Bałtyk (przy kolejnych edycjach te będą wyświetlane również w Domu Technika NOT w Gdańsku). Twórcy nocowali m.in. w domach studenckich, specjalnie zarezerwowanych na imprezę, a reżyserzy i władza w Grand Hotelu. Pomimo pozornej skromności, twórcy często wspominają, że dni były intensywne. Za dnia oglądanie filmów, a noce spędzane chociażby w sopockim SPATIF-ie.
Tak tę edycję podsumowuje reżyser Feliks Falk na łamach książki „A statek płynie…” wydanej z okazji trzydziestego jubileuszu festiwalu: „Festiwal w Sopocie był trochę harcerski. Mieszkaliśmy w akademikach, w bardzo skromnych warunkach, ale atmosfera była świetna”.
Spośród trzydziestu wyselekcjonowanych filmów Lwy Gdańskie (taka nazwa wówczas funkcjonowała) jury wręczyło Jerzemu Hoffmanowi za „Potop”.
Niepokój na ekranie. Bunt i cenzura lat 70.
Lata 70. były obfite w drobne eksperymentowanie z festiwalem. Poszerzono nazwę nagrody na Złote Lwy Gdańskie, dodawano nowe miejsca do projekcji filmów. Jest to jednak okres przede wszystkim tzw. kina moralnego niepokoju. Reżyser Janusz Kijowski, w tej samej książce, tak wspomina powstanie nazwy tego nurtu: „Nasze filmy powstawały w fermencie, w gorączce, w pośpiechu. Nie wiedzieliśmy przecież, jak długo cenzura pozwoli nam je robić. To był stały niepokój. Niepokój twórczy. Ale też strach przed odebraniem nam Wolności… Więc niepokój moralny! Stąd powstało hasło Kino Moralnego Niepokoju […]”.
Problemy z dojściem do konsensusu z władzą były niekiedy bardzo widoczne. Wyraźnie wybrzmiały w trakcie IV FPFF. Wtedy ukazał się film Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”. Obraz, ukazujący rzeczywistość tzw. przodowników pracy, obnażał system socjalistyczny. Władza nie zgodziła się go nagrodzić ze względu na jego polityczny charakter. Główną nagrodę miały otrzymać „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego, co miało również poróżnić artystów.
Zanussi, chcąc okazać solidarność z Wajdą, nagrody nie odebrał, fingując problemy z dotarciem na imprezę. Dla twórcy „Człowieka z marmuru” krytycy i dziennikarze przyznali za to swoją nagrodę, a jakże! Grono publicystów wręczyło mu cegłę, nawiązując tym samym do filmu i postaci Mateusza Birkuta. Udało się dzięki temu środowisku, przynajmniej częściowo, postawić na swoim.
Festiwal w cieniu przemian. Solidarność i przenosiny do Gdyni
Lata 80. rozpoczęły się z przytupem. Nie z powodu samych wydarzeń festiwalowych (choć i te były godne uwagi), ale za sprawą innych kwestii. Chodzi o powstanie w tym okresie Solidarności, wraz z rozpoczęciem się tzw. Karnawału Solidarności i podpisaniem Porozumień Sierpniowych. Nastroje były radosne. Sam festiwal odwiedził Lech Wałęsa, a rozmowy często krążyły wokół tematu niedawnych wydarzeń. Niedługo wcześniej przed festiwalem, bo w sierpniu, według anegdotki stoczniowcy przekonywali Wajdę do nakręcenia filmu o nich. Wtedy już miała paść sugestia, co do tytułu, czyli „Człowieka z żelaza”.
Ci, co znają historię, wiedzą, co nastąpiło później. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce sprawiło, że festiwal w latach 1982–1983 anulowano. Powrócił dopiero w 1984 r., a już trzy lata potem przeniósł się do nowej lokalizacji, czyli Gdyni. Teoretycznie miało to związek z logistyką wydarzenia. Naprawdę chodziło jednak o lęk władzy przez stocznią, będącą ośrodkiem opozycyjnym, i Solidarnością.
Decyzję dotkliwie podsumował Andrzej Wajda: „ Kiedy w 1987 r. przeniesiono festiwal do Gdyni, to była kara. Władza chciała odebrać naszemu Festiwalowi etykietę imprezy związanej duchowo i ideologicznie z Gdańskiem, z Solidarnością, którą my, filmowcy wsparliśmy całym sercem. […] Tamten gdański Festiwal był skromny, roboczy, uwieńczony na końcu manifestacją na rzecz wolności, na rzecz Solidarności. A w Gdyni to już była impreza zupełnie inna – Festiwal na nowe czasy”.
I te nowe czasy nadchodziły. W końcu 1989 r., który nastąpił niedługo potem, był czasem wielu przemian społeczno-politycznych.
Nowa Polska, nowe wyzwania. Festiwal w latach 90.
Po skomplikowanych latach 80., w których wpierw pojawiła się ekscytacja związana z Karnawałem Solidarności, następnie trudny stan wojenny, a w końcu upragniona wolność, nadeszła nowa rzeczywistość. Ta niosła ze sobą wiele radości, ale też pytań. Cały kraj musiał się odnaleźć na nowo, przejść konieczne reformy po rządach komunistycznych.
Festiwal, w tym również artyści, nie byli wyjątkiem. Eksperymentowano chociażby z datami festiwalu czy jury. Wpierw zdecydowano się na system oscarowy. W 1993 r. za to komisja w połowie składała się z obcokrajowców. Wywołało to kontrowersje i pytania o to, czy ktoś zza granicy da radę zrozumieć polskie kino, polskie realia?
W kinie zaczęły pojawiać się nowe tematy, rozwiązania. Wiązało się to z sytuacją społeczno-polityczną państwa. W końcu filmowcy nie musieli bać się cenzury. Mogli poruszać dowolne tematy, więc i te wkroczyły do ich repertuaru. Pewne wydarzenia sprawiają jednak, że pojawiło się wrażenie o kryzysie polskiej kinematografii. Zwłaszcza w kontekście słów Juliusza Machulskiego wypowiedzianych na XXI FPFF. Ten zwrócił się ze sceny do twórców: „Jeśli sami się nie nagrodzimy, to nikt nas nie nagrodzi”. Słowa te padły w reakcji na brak przyznania głównej nagrody przez jury. Ci uważali, że nie pojawił się film wystarczająco dobry.
Festiwal przetrwał te czasy, a w kolejnym millennium pojawiła się nowa energia.
Off-owa energia i sukcesy polskiego kina w XXI wieku
Mowa o energii off-owej! Wyodrębniono w 2002 r. sekcję Polskiego Kina Niezależnego. W nim przyznawano osobną nagrodę, a pokazy tego konkursu odbywały się w ówczesnym multipleksie sieci Silver Screen (późniejsze centrum Gemini, obecnie w tym miejscu znajduje się zabudowa mieszkalna).
Przez ostatnie 25 lat wiele sekcji i rozwiązań pojawiało się, a następnie znikało. Wyraźnie można jednak zauważyć to, jak polskie kino się znakomicie rozwija. Znajdą się, co prawda, rzesze jego krytyków. Mimo wszystko da się wyłonić z ostatniego ćwierćwiecza wiele produkcji, cieszących się nie tylko sukcesem lokalnym, ale i światowym. Przykładów można znaleźć wiele, chociażby „Idę” oraz „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego (ta pierwsza otrzymała Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, a drugi jest uwielbiany wśród artystów na różnych rozpiętościach geograficznych). W dalszej kolejności „Twój Vincent” duetu Doroty Kobieli i Hugha Welchmana czy też „Boże ciało” Jana Komasy.
A to tylko niewielki skrawek! W końcu Festiwal gościł inne znane nazwiska. Smarzowski, Holland, Koterski, Marczewski, Machulski, Falk, Wajda, Szumowska, Smoczyńska, von Horn… Można byłoby wymieniać długo, a kolejne osoby ciągle dochodzą do zacnego grona polskich twórców filmowych.
Gdynia kocha film, a film kocha Gdynię!
Festiwal Polskich Filmów Fabularnych pozostaje istotną imprezą w kalendarzu twórców, krytyków, dziennikarzy, ale też widzów. Na corocznym przeglądzie polskich produkcji często, po raz pierwszy, można zapoznać się z wieloma obrazami. Dodatkowo całość zwieńcza niesamowita atmosfera. Gdynia na niecały tydzień staje się stolicą kina. Widzowie mają do dyspozycji Teatr Muzyczny, Gdyńskie Centrum Filmowe oraz Helios w centrum Riviera.
Pozycja tej impreza jest niepodważalna. Dodatkowo jest bogata w wiele zdarzeń, a jej historia sięga ponad pół wieku. Z tego powodu tekst oscylował wokół najciekawszych lub najważniejszych z nich. Ci, co są zainteresowani tym świętem, mają do dyspozycji dwa albumy rocznicowe. Świetnie da się pogłębić w ten sposób wiedzę. Mowa o wcześniej wspomnianym „A statek płynie…” pod redakcją Bożeny Janickiej oraz „Filmie z widokiem na morze” zredagowanym przez Annę Wróblewską. Sama strona Festiwalu jest pełna ciekawych informacji, więc warto ją obserwować. Pół wieku co prawda za nami, ale miejmy nadzieję, że przynajmniej drugie tyle festiwalowych wrażeń przed nami!
Tegoroczny Festiwal Polskich Filmów Fabularnych odbywa się w dniach 22-27 września.