Walcząc o korzenie – „Polski hip hop posiada wiele twarzy”
4 min readLiteratura hip-hopowa na polskim rynku rozwija się: powoli, acz sumiennie. Kiedy głośno było o promowanej wówczas „Antologii polskiego rapu”, „Polski hip hop posiada wiele twarzy” niezauważony i nienarzucający się publice (ściśle limitowany nakład) pozostał w cieniu. A przyznajcie, że obok promującego wydawnictwo hasła: – „książka jest zbiorem niecenzurowanej wiedzy opartej na faktach” – trudno przejść obojętnie.
– „Ta książka to proza” – prawie na samym początku pisze wydawca, by asekuracyjnie zaznaczyć, że nie doświadczymy w niej, jak sam twierdzi, „wykręconych form gramatycznych, bajkowych metafor czy literackich porównań”. Niech w pierś uderzą się zatem wszyscy prozaicy, którzy w iście sienkiewiczowski sposób mieli czelność swoją narrację wzbogacać językowymi wariacjami. Autorzy zresztą, bo jest ich dwóch, kończąc swą opowieść, bezceremonialnie stwierdzają, że nie przejmują się błędami w niej zawartymi, bo ich książka „nie jest pracą magisterską z gramatyki czy stylistyki języka polskiego”. I faktycznie, nagromadzenie uchybień interpunkcyjnych, fleksyjnych pomyłek, składniowych nieścisłości i kompozycyjnego chaosu, może przytłaczać. Ba, całość napisana jest dość karkołomnie. Sprawia często wrażenie obcowania z luźnymi wątkami na forum tematycznym. Szkoda tylko, że Piotr Sadowski i Andrzej Graff, zamiast pokornie przyznać się do błędów lub po prostu oddać zapisane strony w ręce korektora, bagatelizują problem, atakując na dodatek dostrzegających go ludzi. Czym bowiem różni się szacunek do prawdziwego hip-hopu i osób o niego walczących, od poszanowania ojczystego języka? Mam, nawiasem mówiąc, wrażenie, że gdyby nie kilka napuszonych zdań, językowe aspekty mogłaby się odbić mniejszym echem. Bo pewnej wartości zawartej w tych 300 stronach Graffowi i Sadiemu odmówić nie można.
Największą siłą autorów jest bezsprzecznie ich ogromna wiedza i bezwarunkowa miłość, jaką darzą hip-hop. Obie wynikające poniekąd z doświadczenia. Graff i Sadi są bowiem prekursorami kultury czterech elementów w Polsce. Związali się z nią w latach 80., w czasach trwającego jeszcze PRL-u. To hip-hop, z dużym naciskiem na breakdance i graffiti, pomagał im ubarwiać przesadnie szarą codzienność tamtych lat. Na tych fundamentach zbudowali pierwszą, najcenniejszą część książki. Przybliżając hip-hopowe korzenie Polski, malują jednocześnie obraz młodzieży, pragnącej odnaleźć odrobinę szczęścia po wschodniej części muru berlińskiego. Narrację budują na zabawnych anegdotach, obrazowych opowieściach z przeszłości, klimatycznych, czarnobiałych zdjęciach i istotnych informacjach. Robią to w dodatku na przekór niemal wszystkim, którzy próbowali tego wcześniej. Skupiają się przecież na breaku i graffiti. DJ-ing, a szczególnie rap, traktują po macoszemu. Nie wynika to wyłącznie z ich preferencji – interesują się wszak hip-hopem w jego ogóle. Mają cel: edukując, pokazać, że kultura ta w Polsce narodziła się wiele lat przed audycją Bogny Świątkowskiej, programem Yo! MTV Raps i premierą „Alboomu”. Na dodatek: podwalinami pod faworyzowaną często muzykę były właśnie taniec i farby. To bezprecedensowy zastrzyk edukacyjny. Czasem tylko można odnieść wrażenie, jakby duet – kierowany rządzą małej zemsty – celowo pomijał Warszawę w procesie kształtowania hip-hopu (choćby brak przedstawiciela stolicy w krótkim rozdzialiku o rapie).
Kompozycyjnie „Polski hip hop posiada wiele twarzy” zaczyna sypać się, gdy autorzy przestają bazować na własnych doświadczeniach, anegdotyczność zastępują czystą teorią, by po kawałku rozprawić się z Universal ZULU Nation (już po opisie włączania Polski do UZN). Nie zrozumcie mnie źle. Dobrze, że ktoś poruszył tak ważny temat, rozwiał wiele wątpliwości, zadał odważne pytania i nieśmiało spróbował na nie odpowiedzieć. Odnoszę jednak wrażenie, że fragmenty te dużo lepiej sprawdziłaby się jako osobny tekst, potraktowany może trochę bardziej analitycznie. W opozycji do zapewnień, że „PHHPWT” nie jest encyklopedią, widoczna hasłowość, a miejscami nawet naukowość całego rozdziału, w połączeniu z często spłyconymi wnioskami, potęguje wrażenie niespójności. Książka o tytułowym polskim hip-hopie nagle zmienia się w szczegółowy profil organizacji Afrika Bambaaty.
Wszystko rozjeżdża się jeszcze bardziej, gdy Sadowski i Graff w końcowej części wcielają się w rolę publicystów. I nie chodzi tu o skrajnie pesymistyczne podejście do hip-hopu dziś i jutro. O kontrowersyjności poglądów poinformowani zostaliśmy przecież już na okładce, a otwarte krytykowanie postaci pokroju Andrzeja Budy to rzecz wielce chwalebna. Problem tkwi w nadmiarze myśli, które panowie chcieli z siebie wylać. Chaos, który wdarł się w kilkadziesiąt ostatnich kart, wymknął się prekursorom do tego stopnia, że chyba sami się w nim zgubili. Skaczą od zagadnienia do zagadnienia, zaledwie muskając daną kwestię, powtarzają się, by powracać do wcześniejszych niedopowiedzeń, czy w końcu zaskakują kilkustronicowym komentarzem społeczno-politycznym całkowicie odbiegającym od tematu. Brak w tym jakiejkolwiek powściągliwości i konsekwencji.
Wydanie jest kiepskie, co najlepiej oddaje okładka – kwintesencja kiczu. I choć wydawałoby się, że moje narzekanie nie ma końca, „Polski hip hop posiada wiele twarzy” to naprawdę ważna pozycja. Nie doszukamy się w niej może wartości literackiej. Znajdziemy za to pewien rodzaj mądrości i – jak wspomniałem już wcześniej – dużo bezcennych informacji. Informacji, z którymi zapoznać powinni się nie tylko młodzi miłośnicy czterech elementów, ale również doświadczeni aktywiści, a szczególnie raperzy, swą postawą promujący ignorancję wśród najmłodszych.